sobota, 11 października 2014

Epilog

Człowiek zu­pełnie nie wie, kiedy to­nie, która krop­la wo­dy wyz­nacza mu koniec. 
                                                                                    -Nicholas Sparks


Koniec nastąpił szybko i boleśnie. I pokazał, że życie to nie bajka. I udowodnił, że czas skryć się w cieniu. I zabrał całą radość. I całe szczęście spłonęło. Bezpowrotnie? I zatracił tą pozytywną, tą dopiero odnalezioną słodką radość życia. I przypomniał - okrutnie - o burzowych chmurach tuż nad głową. I zgasło słońce. I pożegnali się, wiedząc, że jeszcze się zobaczą. I złożyli sobie cichą obietnice, wiecznej przyjaźni.
Cichą, niesłyszalną.
P r a w d z i w ą?
- A gdzie są nasze gołąbeczki? - zaświergotała, może odrobinie zbyt złośliwie Francesca, wtulona w Federico. Czerwony ogień smyrał na jej twarzy czerwone paski, ciemniej i jaśniej oświetlał jej smukłą twarz. Cienie pod jej oczami wydawały się mocniejsze niż zwykle, usta wykrzywiały się w czymś nie do końca przypominającym uśmiech. Wciąż miała zamknięte oczy i zapamiętywała zapach swojego chłopaka, wtulona w jego szyję. Usadowiła się wygodnie na jego kolanach, miała gdzieś cały ten zgiełk dookoła nich, pieczenie pianek i głośną muzykę, kilkanaście metrów dalej. Może martwiła ją tylko nieobecność Leona, dzisiaj - właśnie dzisiaj - miała dziwną potrzebę posiadania go przy sobie. Nie podzieliła się tą myślą z jego starszym bratem, ani nie chciała za bardzo jej analizować, ale Verdas był jej potrzebny do czegoś. Chociaż... To może on jej potrzebował?
- Co moja księżniczka, taka zgryźliwa dzisiaj? Co? - Musnął ustami jej skroń. - Znowu zarwało się noc nad książką? Co tym razem? Igrzyska śmierci, po raz dziesiąty? - Jeszcze mocniej schowała głowę i tym razem uśmiechnęła się nawet szczerze. Wiedziała, że się domyślił. Miał w sobie coś takiego, może przenikliwe spojrzenie? Co potrafiło prześwietlić ją od góry do doły, na boki i wrzesz. Coś o słodkim ucisku, gdzieś w okolicach serca. Fede nadal trzymał ręce w kieszeniach jej bluzy i tulił ją mocniej do siebie. Uścisk starał się coraz ciaśniejszy, ale w ten miły sposób - mdlącej miłości.
- Niezupełnie. Kosogłosa, po raz siódmy. - Na jego ciepły śmiech uwagę zwróciła tylko Natalia, oparta ramieniem o brata. Diego z zapałem trzymał dwie pianki nadziane na patyk i starał się nie zbliżać specjalnie do buchających płomieni. Była mu wdzięczna, że siedzi tak blisko i choć trochę osłania ją przed wiatrem prującym do morza. W powietrzu wyczuwała odór złej pogody, a drżące ręce utwierdzały ją, że nie myliła się jakoś intencjonalnie.
Odwróciła wzrok z powrotem na ogień, nie miała ochotę patrzeć na roześmianą parkę, gotową utopić się w oleju tylko po to, żeby udowodnić, że to co mają jest prawdziwe. Że taka szesnastoletnia miłość przetrwa dłużej niż rok, dwa. Że mają szanse na wieczne szczęście, miłość, uczucie i radość. Że to, co jest między nimi ma choć cień szansy. Rozum już podpowiadał Natalii, ciemnie przebłyski przyszłości, w której obydwoje pocierpią przez jakiś czas, z powodu wyjazdu Francesci. Może jako jedyna, może nie, zauważyła przywiązanie Włoszki do jej rodzimego kraju. Widziała w każdym słowie, wypowiedzianym w jej ojczystym języku, że zrobi wszystko, żeby tam wrócić, znowu postawić tam nogę i być może już ani na chwilę nie wyfruwać już z gniazda. Przeczuwała, że to będzie ich gorzki koniec. Federico zdobyłby się na uratowanie jej z płonącego budynku albo na stanie w długiej kolejce po jej ukochaną książkę, ale nie znalazłby w sobie tyle odwagi, żeby opuścić to miasto i swoją rodzinę. Nie po raz kolejny.
To było oczywiste, ale okazuje się, że rzeczy banalne trzeba chcieć zobaczyć. Oni woleli trwać w skorupce teraźniejszości, cienkiej jak bańka mydlana. Być może, to lepiej dla własnej wygody, zatrzymać się i nie biec myślami zbyt daleko.
- Cześć, Lu. - Naty usłyszała pomruk Federico. Dziewczyna jego brata nadchodziła zza ich pleców, więc nie zdziwiła się, że słysząc jej imię natychmiast się odwrócił i pobiegł w jej kierunku. Zaskoczona stała w bezruchy i czekała aż porwie ją w swoje ramiona. Diego chwycił ją mocno, obrócił parę razy, a kiedy jej stopy w końcu dotknęły ziemi, pocałował ją długo, namiętnie i nie tak (jak według Naty) powinni całować się w miejscu publicznym.
Położyła się na piasku. Starała udusić w sobie poczucie zazdrości i poczucie winy, że nie stara się ani trochę, żeby osoba, której pragnie najbardziej na świecie znaczyła dla niej wszystko. Bo nie mogła, bo się bała. Bo świat jest okrutny, happy end-y nie istnieją i w taki sposób żyło jej się ciężko, ale jednocześnie dużo łatwiej.
To wszystko było tylko próbą. Sprawdzianem. Wcale nie musiało się cierpieć z kimś, za kogoś i przez kogoś, ofiarować siebie. Nie musiała.
Ale czy jest zdolna do takiego samolubstwa?
- Natalia, umarłaś? - Rozbawiony głos Leona wystraszył ją na tyle, żeby otworzyła oczy, ale nadal nie miała ochoty wstawać, mierzyć się ze światem i patrzeć na n i e go.
- Oczywiście. - Podkuliła nogi. - Dlatego z morza za chwilę wyjdzie mój jednorożec i zabierze się na przejażdżkę do Tobago na mój pogrzeb.
- Czyli nie nie żyjesz, tylko nawdychałaś się zbyt dużej ilości piasku.
- Całkiem prawdopodobne. - Wyciągnęła do niego rękę. Natychmiast ją chwycił i postawił przyjaciółkę w pionie. Wykrzywili kąciki ust w górę, tym ciepłym uśmiechem, którym zawsze się obdarzali.
- A właściwie, gdzie zamierzasz mieć ten swój pogrzeb? - Położył jej lewą dłoń na plecach, a prawą pokazał, żeby szła prosto. Po cholerę? Ale dała mu się poprowadzić kilka kroków.
- Wyspa w Ameryce Południowej. Nieważne, kiedyś ci pokażę.
- Mam chociaż nadzieję, że nie masz zamiaru puszczać tam jakieś tandetnej muzyki. - Odgarnął włosy z czoła.
- Miałam nadzieję, że będziesz grał na gitarze elektrycznej przez całą stypę. - Zatrzymali się i rzucili na suchy piach tuż obok Violetty.
- Kto umarł? - Zdziwiła się szatynka, ledwo powstrzymując śmiech. - Oprócz czapki Maxiego, oczywiście. - Verdas i Natalia zmarszczyli brwi, niemal w tym samym momencie. - Kiedy Diego udawał księcia z bajki, popchnął Andresa, a ten wylał całe piwo na biedną czapeczkę Maxiego. Nie zauważyliście?
- Nie. - Odparli równo.
Byłem zbyt zajęty patrzeniem na ciebie.
Byłam zbyt zajęta, przewidywaniem w związku z nieuchronnym końcem miłości Federico i Fran.


***
- Myślę, że to dobry pomysł. Dziadkowi przydałoby się takie przyjęcie. - Poparła Violetta. - A tata nie miałby nic przeciwko. Sądzę, że nawet Pablo ucieszyłby się, jeżeli zrobilibyśmy je w Studio.
Ogień nadal malował na ich twarzach pomarańczowe wstęgi i ogrzewał (cóż, tylko częściowo) zmarznięte od chłodnego wiatru ciała. Dużo lepszą ochronę przed marznięciem stanowiły ciepłe ramiona Leona, Federico, Diego...
- Natalia, chodź do mnie. Przecież widzę jak się trzęsiesz. - Maxi przesunął się w jej kierunku - choć dla niej było to po prostu bezkarne podkradnięcie - i wyszeptał jej do ucha, kiedy inni byli zajęci planowaniem przyjęcia, które miało się odbić za trzy tygodnie. Dziewczyny. Ale nie ona. Ten anioł z czarnymi włosami, wyglądającymi zupełnie jak ciemne niebo, a oczy tak bardzo przypominały gwiazdy. - Hej, nie zjem cię.
Spojrzała na niego wzrokiem pełnym dziwnej... radości? W kącikach jest usta błądził uśmiech i widział, naprawdę zauważył jak trudno było jej go ukryć.
- Lepiej? - Spytał, kiedy obijał ją ramionami i przysunął jej plecy do swojego torsu. Na początku wyczuł jej spięte ciało, a potem, położył głowę na jej ramieniu i jakby pod wpływem jego równego oddechu rozluźniła mięśnie.
- Dużo lepiej. Dzięki.
- Leoniasty, telefon ci dzwoni! - Diego krzyknął do Verdasa, zdecydowanie za bardzo wpatrzonego w swoją dziewczynę, która była na tyle pochłonięta rozmową z Ludmiłą, że nie zauważyła jego rozmarzonego spojrzenia.
- Leoś, odbierz. - Dotknęła jego policzka, a jego uśmiech stał się jeszcze szerszy. Wyciągnął komórkę z kieszeni, nie odwracając spojrzenia.
- To dziadek, za chwilę wracam. - Pocałował ją w czoło i odszedł od ognia, zatapiając się w otchłań nocy. Ciemność wryła mu się w kości i sprawiła, że poczuł się naprawdę źle, ale kiedy słysząc zdenerwowany i bezsilny głos Antonio, nie było już nocy - tylko pustka, jeszcze cimniejsza, groźniejsza, bardziej przerażająca. Dziadek wyrzucał z siebie słowa z prędkością karabiny maszynowego, Leon stał tam, zaniemówił i nagle zapragnął krzyknąć w niebiosa. Przekląć je i położyć kres ich rządów. Mógł obrazić się jak mała dziewczynka, przestać wierzyć w cokolwiek, położyć się na piasku i nigdy więcej nie wstawać.
Ale teraz było coś ważniejszego. Teraz miał coś o co musiał dbać i stawić czoło największym niesprawiedliwościom jej i jego życia.
Miał ją - nie wolno było mu się podać.
Kiedy się rozłączył, gwiazdy zatoczyły mu się przed oczami i nawet nie zdał sobie sprawy z jakim spokojem zawołał swojego brata.
- Co się stało, Leon? Znowu zalało łazienkę? - Jego uśmiech i radość w głosie były tak nie na miejscu, że aż miał ochotę go uderzyć. Mocno.
Bez owijania w bawełnę rzucił ostrym tonem:
- Zabierz Francescę i Violettę do samochodu. Za chwilę przyjdę. Teraz. Federico, nie ma czasu na głupie pytania.
- Ale? - Zbladł. Nie widział Leona w takim stanie od... Nie. Miał wtedy tylko pięć lata, niemożliwe, żeby miał dokładnie taki sam wyraz twarzy, a oczy przestały błyszczeć w identyczny sposób.
- Teraz.
***
- Co się stało? Leon, czemu Fede zabrał dziewczyny? - Kiedy wrócił do ogniska, Maxi jako pierwszy zauważył bladość jego twarzy. I już wiedział. Domyślił się, co się stało, ale tak bardzo nie chciał, żeby przyznał mu rację. Ale te oczy - puste, były już wystarczającą odpowiedzią.
- Musimy jechać do domu. Nie zobaczymy się przez kilka dni. Może nawet tydzień. I myślę, że najlepiej będzie, jeżeli nie będziecie przychodzić. A jeżeli już, to bez żadnych kwiatów, jedzenia i... I kondolencji. Okej? - Zamarli. Wszyscy. Nawet ogień, wydawał się nie poruszać, na jego słowa. - Maxi, odwieź wszystkich. Albo zostańcie tutaj, nieważne. Ale przyjedź... Przyjedź do nas, dzisiaj. I powiedz rodzicom.
- Leon. Powiedz, co się stało. - Diego wyrósł nagle przed nim i położył mu rękę na ramieniu. Jego spokój uderzył w Verdasa. Opanowanie i spokój.
- German. Miał wypadek.
- Co? Boże, czy on...
- Nie. - Odwrócił się na pięcie i poszedł w stronę samochodu, zastanawiając się, jak ona to zniesie. Jak długo potrwa zanim znów zobaczy jej słodki uśmiech. I co będzie potem, bo w tej chwili jedyną rzeczą, o jakiej nie był przekonany to przyszłość.

***

- Chcę cię pocałować, wiesz? - Powiedział Maxi, stojąc przed drzwiami domu Natalii. Odwiózł ją, co zrobił z nieukrywanym żalem, bo w końcu musiał się od niej oderwać. Chciał odstawić ją, pożegnać się i odjechać, tam gdzie powinien być teraz. Jednak dzisiaj musiał zrobić coś jeszcze.
- Ale...
- Nie, Natalia, tym razem mi nie przerwiesz. - Chwycił ją mocniej za nadgarstki. - Chcę i to zrobię. Tylko, że... Nie wiem. Ta chwila nie jest odpowiednia, wszyscy teraz będą starali się wspierać Federico i Violettę. I ja też. Oczywiście, że ja też powinienem być z nią. Pocieszać... Robić cokolwiek. I jeszcze Leon, Boże. Wyobrażasz sobie, jak teraz będą się czuli, wszyscy? Naprawdę muszę tam być. Tymczasem stoję tutaj z tobą gadam od rzeczy. I niech Bóg mi świadkiem, że nie żałuje. Mogę tonąć w twoich oczach do końca świata. Jest w nich taka słodka nadzieja, której teraz mi potrzeba. Ale im też, i... Co? - Jej oczy otworzyły się jeszcze szerzej, a uśmiech w końcu wypełnił jej twarz. Wyglądała tak jak zawsze powinna - pięknie. Najpiękniejsza dziewczyna na świecie.
- Zamknij się. - Wspięła się odrobinę na palce i utonęła w jego pełnych ustach. - Teraz możesz jechać.

Jednak maleńka iskra postanowiła schować się przed naporem ciemności. Tylko jedna.





No i mamy koniec. Koniec całego cukierkowego zawieruszenia, nastoletnich miłości i nie wiadomo czego jeszcze. Napisałam to zupełnie nie tak jak być powinno. Mój pierwszy blog - moja pierwsza nieudana zabawa w pisarkę. (Nie żeby inne było choć trochę lepsze.) Cóż, mogę dodać więcej? Ach tak, powinnam podziękować wszystkim razem i każdemu z osobna. Może i nawet powinnam płakać i naprawdę mi się na ten płacz zbiera, ale... To takie jedno "ale". Właściwie co Wy na to, żeby jeszcze trochę się ze mną pomęczyć? Co byście powiedzieli, żeby zacząć od nowa? Choć nie do końca od początku. Właściwie na kontynuacje tego opowiadania. Czy chcielibyście, żeby losy mojej 12 dalej się potoczyły? Przyznam, że mam pomysł na ciąg dalszy, bardziej dojrzały, z prawdziwymi problemami. O wiele bardziej przemyślany.  I zdecydowanie krótszy, ale zawsze. Są jakieś głosy za?
Niezależnie od tego jak postanowicie, jeszcze raz ogromnie dziękuję, że tak ciepło zostałam przyjęta. Te 9 miesięcy na bloggerze to była niesamowita sprawa z niesamowitymi ludźmi. Jeszcze raz ogromnie dziękuję. 
Uwielbiam Was ludzie i do - mam nadzieje - szybkiego zobaczenia. 
Dominika. <3