sobota, 18 lipca 2015

Rozdział 38 - Układanka.

Duchota lata, pozostawiła w Studio nieprzyjemny odorek niewywietrzonych klas. Wkroczyli do nowo wybudowanej auli, pełni życia, gotowi żyć dla muzyki ponownie, nie zważając na przytępiający węch zapach ledwo doschniętej farby. Zmiany wyraźnie odróżniły się od zapamiętanych w pamięci szczegółów. Świeża sala wyglądała jak mały teatr albo starodawne kino. Drewno skrzypiało radośnie pod tanecznymi krokami trzecioklasistów i niepewnymi stąpnięciami kociaków. Jaskrawa czerwień siedzeń, stopniowo zanikała, kiedy na scenie ruchy nauczycieli były coraz bardziej zorganizowane. Melodie zaczęły rozbrzmiewać na nowo i ta niesamowita energia szkoły, gdzie każdy żył swoją pasją, rozpoczynała kolejny rok niezapomnianych koncertów. Z serc tej setki nuty wychodziły samoistnie, lecz spokojnie. Tak, że sami nie do końca potrafili je rozczytać. Talenty, nadal cicho ukrywały się między nimi, żeby z pierwszymi uderzeniami o fortepianowe klawisze, tupotem kroków w sali tanecznej i piskiem mikrofonu, wystrzelić jak kolorowe fajerwerki w ostatnią noc roku. Tyle, że to nie było pożegnanie. To kolejny świt odganiał sczerniałe niebo, chowając kolorowe wybuchy.Nie żeby znikały tak do końca - świst wciąż brzmiał.
Część pierwszego rzędu zachowywał się najciszej. Kropelki lejącej się wody, miały donośniejszy huk podczas burzy, niż ich na wpół sztywne ciała. Violetta, mrugając tak szybko, jakby chciała pozbyć się rzęs, wsłuchiwała się w mamrotanie Maxiego - kolejne wywody o problemach wychowawczych małego Orzecha, szczeniaka Natalii. Z jego opowieści wynikało raczej, że kudłacz przypominał bardziej kosmitę niż psa, ale twierdził też, że maluch jest opętany.
Cóż, są ludzie i jest Maxi.
Violetta nieświadomie mocno ściskała kolano Leona. Uzależnienie od jego dotyku nie było mniej szkodliwe od zbyt częstych zabaw z papierosami, bo nawet jeżeli w to nie wierzyła, nie potrafiłaby się wyleczyć. Ewentualny brak skutkowałby czymś więcej niż rakiem płuc - połamane serce boli zdecydowanie bardziej.  Leon natomiast skupił się na dyskusji z Fran, która błyszczała tego dnia jak pomalowany na czarno diament. Oboje klęli na Federa, który od wczorajszego popołudnia zachowywał się jak kobieta na diecie, rzucająca papierosy, o taki był marudny. I nie układał swojej grzywki, co alarmowało o depresyjno-pesymistycznych myślach i wyjątkowo podłym humorze.
Natalia oparła się o ramię swojego brata i z całej siły woli próbowała trzymać oczy otwarte i nie zapuszczać się w krainę słów, dopóki nie usłyszy pierwszych dźwięków nowego roku szkolnego. Resztkę sił strząsała ze zmęczonych rzęs. Diego miał strasznie miękką koszule. W tej chwili była przekonana, że nawet jej łóżko w jednej milionowej nie było tak wygodne. Wciąż czuła rękę Maxiego, która mocno chwyciła jej dłoń. Na jej szczęście - to był jedyny punkt, dzięki której czuła, że jest obok. Całą swoją uwagę poświęcił na szukaniu przymiotników, opisujących jej anielskiego szczeniaka. Niby słyszała słowa, które do złudzenia zataczały kręgi w okół piekła (piekielny pies, był najwyraźniej jego nowym ulubionym epitetem), ale nic z tego nie docierała do niej na dłużej. Nie miała nawet siły zaśmiać się, kiedy wyobraziła sobie Violetta, rzucającą się na jej chłopaka. Prędzej czy później musiało to nastąpić, a ten mord będzie doskonale krwisty.
Lu z drugiej strony ramienia Diego, rzucała w jej kierunku przydługi monolog, z którego wychwyciła kilka pojedynczych zdań - wszystko kręciło się w okół jej dzisiejszej wizyty u fryzjera. Nowy rok. Nowa ja. Nowa fryzura . Bla. Bla. Bla. Bla. Włosy. Bla. Bla.
A potem przegrała z własnym zmęczeniem i odleciała do krainy wiecznego szczęścia. Aż na dwie minuty, bo ktoś (ten bęcwał w czapce po jej lewej stronie) źle podłączył kable i rozległ się pisk, przez który krwawią uszy. Natalia podskoczyła przerażona nagłym dźwiękiem i popłochem. Sala na kilka śmiesznych sekund zamieniła się w pudełko pełne zdekoncentrowanych ludzi. Pewnie gdyby nie miała ochoty zamordować winowajcy, a podły humor ominął ją bokiem - mogłaby się z tego śmiać.
- Po tym uroczym wstępie - dziękujemy Maximiliano - czas na prawdziwe powitanie. - Głos Pablo niósł się po sali, jako całkiem miła niespodzianka. Zawsze na takie okazje pokazywał się Antonio i jego biała głowa, z którą według korytarzowych legend borykał się od czasów dinozaurów. Natalia spojrzała na Violettę. Widząc spokój w kącikach oczy, domyśliła się, że wie co się dzieje. - Przed nami kolejny rok i kolejne wyzwania. Na nowo otwieramy drzwi, które naprawdę niedawno zostawiliście. Czas zobaczyć co takiego skrywają dla was mury naszej szkoły. Niewątpliwie będzie to kolejna porcja muzyki, zabawy, pracy. Może trochę przyjaźni i jakaś nowa miłość. - Naty czuła drganie powietrza od radosnego śmiechu. - Pamiętajcie, że nauczyciele nie mogą umierać z nudów i z niecierpliwością czekają na nową porcje plotek, którą na pewno dostarczycie do naszego pokoju nauczycielskiego.
I mówił dalej, obiecując to, co każdy chce usłyszeć - że są wyjątkowi, że mają potencjał, że żadna góra nie przysłoni im celu, że są gotowi. Gotowi na wszystko.
Parzy na każdego ze swoich przyjaciół i wie, że to prawda. Razem są gotowi absolutnie na każdy deszcz, grad, powódź, czy co tam życie dla nich zaplanowało. Miło jej z tą myślą. Nawet bardzo.



Lubi na niego patrzeć, tak jak teraz. Nie widząc nic, poza światełkami jego oczu. Uścisk jego ręki był mocny i trzymał ją w pionie. Szli razem z promieniami słońca - wolno, co chwila łapiąc się na ukradkowych spojrzeniach, uśmiechach i iskierkach w oczach.
- Nie mam ochoty na ten lunach - powiedziała, poprawiając spódniczkę. - A ten wiatr dzisiaj jest paskudny.
- Marudzisz - stwierdził, przesuwając rękę z jej biodra w dół. - Zawsze mogę ci ją przytrzymać.
- Leon. Ręka. Teraz - wysyczała. - Absolutnie żadnych macanek w miejscu publicznym!
- Przecież nic nie robię, najdroższa.
- Zamilcz.
- Ale...
- Milcz. - I pognała dwa kroki szybciej. Nie dając pogrążyć się jeszcze bardziej, naprawdę zamilkł. Pomyślał, że należy zareagować błyskawicznie, jeżeli nie chce, żeby ta szopka zamieniła się w foch rozmiaru Hagii Sophi. Dogonił ją (co szczególnie trudne nie było, bo przebierała tymi krótkimi nóżkami z prędkością zawodowego pingwina) i przyciągnął do siebie jej kruche ciało. Zatrzymali się na sekundę, dwie, może dziesięć. I przez chwile - nic nie znaczącą w dziejach świata - chmury stanęły w miejscu, a wiatr omijał ich dookoła. Bo nikt nigdy nie stworzył i nie stworzy rzeczy, która mogłaby powstrzymać ten mały cud. Polegający na wszystkim i niczym, mający ją w środku wszechświata i jego jako strażnika wielkiego skarbu. 
Trudno rozdzielić idealne kawałki puzzli, bo obrazek później wydaje się niewyraźny, wybrakowany. 
- Lepiej? 
- Lubię, kiedy mnie tulisz - odpowiedziała zamiast tego, chłonąc zapach, który i tak znała już na pamięć. 
- Spóźnimy się, Vilu. 
- My się zawsze spóźniamy - Westchnęła, wyswobadzając się z silnych ramion. - Więc zamiast stać na środku chodnika, mogłeś wziąć motor. 
- Mogłem - przyznał. - Ale wtedy nie byłoby to takie zabawne. 
- Niby co?  
- Stanie na środku chodnika i... - Violetta zmrużyła oczy, kiedy zmusił ją żeby się zatrzymała (znowu) i położył ręce na jej biodrach, niwelując wolne przestrzenie między nimi. - ...to. - Śmiech przeplatał się z jego gorącymi pocałunkami. Jednym po drugim. 
A że byli w miejscu publicznym... 
- Masz szczęście, że nikt tędy nie chodzi, kretynie - Fuknęła, przytrzymując spódnice (znowu!). 
- Nie, to po prostu genialnie przemyślana taktyka. 
- Kretyn. 
- Ale twój - zaszczebiotał. Violetta ledwo powstrzymała chęć zakopania jego zwłok pod najbliższym krzaczkiem. Ledwo. 
- Leon, zaczynasz gadać jak Maxi. 
- To źle? - Bawił się pierścionkami na jej palcach. Ten wziął się znikąd. Na  serdecznym placu była zwykła srebrna obrączka od niego. Kciuk był obwieszony jak choinka, same kółka. 
- Już samo pytanie, wzbudza mój niepokój. 
- Jest mi z tego powodu niesamowicie przykro, milady. Poza tym, jesteśmy na miejscu. - I jak na dżentelmena przystało, otworzył przed nią szklane drzwi. Restauracja (dobra restauracja, nie pizzeria - zaważyła Violetta) była mocno zaakcentowanym na zielono miejscem. Radosnym, jasnym i pozytywnym. Jak przebiśnieg, który torował sobie drogę ku światłu przez ciężkie, śniegowe zaspy. 
- Miło cię widzieć, Ramallo. - Violetta uśmiechnęła się do łysawego mężczyzny. - Nowy krawat? Podkreśla ci oczy. - Leon odsunął jej krzesło i zaraz uścisnął wyciągniętą rękę adwokata. 
- Jak zawsze olśniewająca, co? - Federico zaśmiał się, słysząc profesjonalno-schlebiajacy ton dziewczyny, jakby właśnie przyszła negocjować i musiała całkowicie rozbroić przeciwnika swoim urokiem osobistym. 
- Długo czekacie? - Leon kiwnął do niego głową zza szklanki wody. - Violetta miała pewien problem z utrzymaniem części garderoby na odpowiednim miejscu i skutecznie spowalniała marsz. - Ramallo obrzucił go zdziwionym spojrzeniem. - Wiatr ją podwiewał - wyjaśnił. - Ten krawat rzeczywiście jest nowy, prawda? 
- Widzę, że rozmowa rozpoczyna się nadzwyczaj emocjonująco - orzekła radośnie dziewczyna. - Zamówiliście już coś? Mam ogromną ochotę na tira...
- Tiramisu - przerwał Violettcie Federico. - Wiemy, uwierz mi wiemy. Już do ciebie biegnie. - Zasłużył na pełne aprobaty spojrzenie. - Skoro już było o jedzeniu. Możemy przejść do rzeczy? Podpisać wszystko i z głowy, dobrze? 
- Śpieszy ci się gdzieś? - Ramallo wyjął z torby pliczek dokumentów, kiedy bracia taksowali się spojrzeniem. Leon podał się szybciej. - Pokaż nam co tam masz. 
- Wygląda to tak - zaczął mężczyzna, patrząc na kartki. - Zgodnie z testamentem: akt własności Studio zostanie zapisany na Leona, głową firmy Germana - jego imieniu towarzyszył ten dobrze znany wszystkim ton, obsypany we wspomnienia, które razem z nim zostały zakopane - zostanie Violetta, a Feder, kiedy tylko zostanie sławnym i gburowatym prawnikiem, jak ja po studiach, zostanie prawą ręką. Tutaj są wszystkie prawne bzdety, żeby wszystko było tak jak on sobie życzył, ale z oczywistych względów, braku waszej pełnoletności tylko Fede ma jako-takie prawa, więc za tą zgodą - na wierzch przełożył stronę z przyczepioną żółtą karteczką - piecze nad wszystkim będę sprawował ja. Oczywiście, póki wy nie wkroczycie w dorosłe, prawdziwe życie.
- To dziwne - powiedziała Violetta, trzęsąc ręką z długopisem. - Tata powiedziałby, że powinnam wziąć pióro. Mówił, że mam imię stworzone, żeby zapisywać je atramentem.
- Pamiętam - potwierdził Federico. Jego wzrok płynął jak spokojna rzeka między solniczką, talerzami i białym tulipanem w niewielkim wazonie. - Zawsze używał słowa "dostojne". Ale go tu nie ma, więc... - nakreślił litery swojego nazwiska, które po raz pierwszy mu wadziło. Po raz pierwszy poczuł, że Verdas ni jak pasuję do całej otoczki, a cała sytuacja jest komiczna, jakby znalazł się na środku sceny w cyrku.
Mówią o człowieku, który wychował go w największym stopniu; o facecie, który tłumaczył mu, że pieniądze nie zaprowadzą do każdych drzwi, który odbywał krępującą rozmowę o "ptaszkach i pszczółkach".
Mówią o nim w czasie przeszłym. O jego ojcu.
Spojrzał na Violettę, Leona i ich splecione palce.
Jeszcze nigdy nie przyszła do niego troska o młodszą siostrę i chłopaka. 
Jeszcze nigdy nie dopadły go wątpliwości czy nosi dobre nazwisko.
W życiu nie zastanawiał się bardziej czyim tak naprawdę jest bratem.



- Jak się czujesz? - Była zdecydowanie jedyną osobą na tym świecie, która miała prawo zadać każde pytanie. Nawet te głupie.
- Wkurzyłem się na Leona. - Nie zaczęła wywiadu. Po prostu uniosła brwi i olała wszystko. Czas, miejsce, życie, los, kosmos i znalazła się w najbezpieczniejszym, najprzytulniejszym, najbardziej wolnym od zmartwień miejscu po tej stronie pokoju - w jego ramionach. - Spojrzałem na niego i Violke i jedyne o czym mogę myśleć to, czy ten kretyn nie zrobi czegoś mojej małej siostrze. To wkurzające Fran, naprawę wkurzające. - Nie mógł oprzeć brody o jej głowę, bo ktoś tu wdał się w swojego ojca, więc tylko odchylił się, żeby pocałować ją w policzek. Najbardziej  niewinnie jak się tylko da.
- Nie możesz przywitać się ze mną porządnie? - Uwierzył w rozczarowany ton jej głosu. A nawet jeżeli nie, nie miało to większego znaczenia, kiedy ich usta się zetknęły. W kolejnym niewinnym pocałunku. - Więc teraz... - wytoczyła rękami szlak od jego klatki piersiowej, coraz wyżej i wyżej, powoli... pchnęła go na łóżko, spokojne stojące w kącie - opowiesz swojej dziewczynie co się stało.
- Tylko, że ja nie wiem.
- Federrrrcio.
- Franceeesca.
- Mówię poważnie.
- Ja też. - Cisza zaczęła zalegać pomiędzy ścianami, a droga Francesca nie zamierzała pisnąć nawet nutki, póki on nie zacznie używać słów. Podał się, jak zawsze. - Ja wiem, że Leon to mój rodzony brat. Ja naprawdę to wiem, tylko to nie jest tak jak z jazdą na rowerze, wiesz? Zapomniałem jak to jest nie mieć siostry. Jak to kłócić się o to, który samochodzik ma być mój, a nie kto pierwszy wejdzie do łazienki. Miałem kiedyś kolegę - Rafaela. - Trajkotał dalej jak zaczarowany. - Ten nie miał z tym absolutnie żadnego problemu, bo miał i braci i siostrę i zawsze mówił mi, że kiedy jego straszy brat ma dziewczynę w domu rozbrzmiewały okrzyki radości, fanfary i fajerwerki. Ale kiedy jego siostra zaczęła randkować każdy przedstawiciel mojej płci - a było ich tam w sumie czterech już chwytał za łopatę. A ja mam wręcz ochotę zakopać Leona w jakieś jaskini, żeby się do niej nie dobierał. Ja naprawdę nie wiem czyim bratem jestem Fran.
- Uwielbiam twoje monologi, kocie.
- Ale co ja mam zrobić, Fran?
- Żyć z tym. - Chwyciła jego dłoń pomiędzy swoje dużo mniejsze ręce. Czuła znajome ciepło jego ciała tuż obok niej.
- Żyć?
- Co innego chcesz zrobić? Zamknąć ich w oddzielnych pokojach do końca życia? Fede, oni mają siedemnaście lat. Powiedz mi, kto zakochuje się w tym wieku na całe życie? Pewnie prędzej czy później któryś z nich coś palnie. Pokłócą się, znienawidzą i będziesz miał raczej problem jak utrzymać ich przy jednym stole. Swoją drogą stawiam na Violette. Leon jest zbyt... sobą, żeby kogoś ranić.
- Ranić można nieświadomie, Fran. - Fede dołączył brakującą rękę i teraz był już ich tam cały stos. Słowa wbiły się między nich. Ciężkie szpilki z oczywistą prawdą, o której oboje milcząco postanowili nie rozmawiać. - A to brzmi dość pesymistycznie.
- Powiedziałam siedemnaście, ty masz osiemnaście. Jeżeli mam ci coś udowodnić możemy nawet wziąć ślub w przyszłym tygodniu.
- Myślałem, że nie przepadasz za tą całą szopką.
- Możliwe, ale nie jestem aż tak skrajna jak wieczna-panna-Ludmiła.
- W takim razie mnie nie kuś.
- Wyglądałabym bosko w sukni ślubnej. - Zachwyt w jej głosie był tak nieszczery jak złoto u jubilera.
- Ta też jest niczego sobie. - I jego ręka pofrunęła w górę uda Francesci. Nie miało znaczenia kto pierwszy rozpoczął rytm szalonych pocałunków, ale Federico miał wrażenie, że każdy jest wart pochłonięcia jego duszy.

Możecie mnie zrzucić z dywanu. Dawno mnie nie było i przepraszam (jak zwykle). Ale spokojnie dużo nam nie zostało, a jeszcze trochę wyjeżdżam, żeby się nudzić bardziej niż zwykle i mam nadzieje, że będę miała czas, żeby wam to wynagrodzić.
Jak zwykle ostrzeżenie o błędach.
Pamiętajcie też, że wena to zło i się nie lubimy. Pisałam to kilka razy i każdy wygląda coraz gorzej, więc pozostałam przy tej wersji, miejmy nadzieje, że znośnej.
Korzystajcie ze słońca, póki jest. Bądźcie grzeczni, uważajcie na ogniskach ze znajomymi (absolutnie serio), chrzańcie diety i uzupełnicie zapasy cukru. Ściskam wszystkich po kolei. <3