piątek, 26 grudnia 2014

Żegnamy bohatera - prolog części II



Jedna łza, dwie, osiem. Jakiś krzyk, parę szeptów i uściski. Trochę smutku i płaczu pełne serca. Ktoś złapał ją mocno za ramiona, zakołysał i przez zaciśnięte gardło wydusił, że znali się z podstawówki. Kobieta po czterdziestce - wysoka, ładna, pewnie bogata, pogładziła ją od niechcenia po czubku głowy. Grupka mężczyzn w uszytych na miarę garniturach zamartwiało się o niepewną przyszłość firmy. Widziała ich przez mgłę, jak wszystkie przewijające się przed nią postaci, ale rozpoznała jednego z nich - Ramallo. Wysoki, łysawy, przezabawny człowieczek, prawa rękę jej taty. Pamiętała, że kiedyś zabierał ich na lunch - ją i Federa - kiedy tata zapomniał, że jest ojcem. Co czwartek umawiał się z nimi na sushi (surowe ryby dla siedmiolatków były przecież i d e a l n y m przysmakiem). Potem okazywało się, ktoś pukał do jego drzwi. I wtedy zjawiał się Ramallo, zabierając ich na pizze i gorącą czekoladę - połączone smaki dzieciństwa. Spędzał z nimi jedno popołudnie w tygodniu i nigdy nie usłyszała, żeby cierpiał z tego powodu.
Myślenie źle o zmarłym przynosi pecha - powiedział im, zajadając się pepperoni. Dopiero co z życiem pożegnała się jego ciotka Dolores. Pulchna staruszka z rodzaju tych, co z radością zabierały dzieciom lizaki. Tydzień przed jej pogrzebem powiedział, że czekają na nią z otwartą bramą piekła. Tylko boją się ją zaprosić. Federico ze śmiechu czekolada wyleciała nosem. Do tej pory jej resztki zalegały gdzieś w jego mózgu, oczywiście to tylko niepokryte dowodami domysły. Ramallo zbladł dowiadując się, że umarła. A Violetta po cichu obiecała sobie, że nigdy nie pomyśli źle o tej skąpanej w złej aurze pani, której na szczęście droga nigdy nie skrzyżowała się z jej.
Teraz też nie miała ochoty obwiniać Germana, o beznadziejność w byciu ojcem. Czas na wyrzuty minął, kiedy jego dusza pełna blizna uniosła się na połamanych skrzydłach.
Pa. Pa. Żegnaj. Więcej się nie zobaczymy.
Skupiła uwagę na lśniącej czerni w okół niej. Paznokcie - poobgryzane - po raz pierwszy w życiu pomalowała na tak nieprzyjemny kolor. Zemdliło ją, nigdy nie doprowadziła swoich rąk do takiego stanu. Kciuk wykrwawiał się cienkim strumyczkiem, zbyt bladej według niej krwi. Na jej udał falował materiał asymetrycznej sukienki. Nie przyjrzała jej się dokładnie. W życiu nie kupiła sobie tak ciemnego ubrania. Do domu przytachał ją Leon, Natalia pomogła mu wybrać rozmiar. Ogólnie jej wygląd nie miał wielkiego znaczenia dla samej zainteresowanej. Ale co stwierdziliby zupełnie niewiązanie z nią ludzie, gdyby przyszła tutaj w poharatanych jeansach i białej bluzce z napisem "Dzień Dobry. Wszyscy umrzemy. :)" (nie żeby miała tak nieeleganckie rzeczy w szafie). Podziękowała za nią, nieszczerze. Prezenty, nawet jeżeli wymuszone, były jakby ptak przyleciał prosto pod jej malutki nosek, dziobiąc w niego. Leon urabiał sobie ręce po łokcie, latając w okół niej na paluszkach. Taki kochany idiota. Chciała udusić go z tej miłości.
Zachowywał się jakby straciła czucie w nogach, nożem wydłubali jej oczy a klejem zatkali uszy. Nawet do łazienki dreptał za nią.
Z tym kochanym to może przesada.
 Poczuła mdlącą woń kwiatów, od której zakręciło jej się w głowie. Słone krople, wytarły ślady na jej policzkach. Czarny tuż do rzęs rozmył się dookoła zrozpaczonych oczu. Maxi powiedział, że wygląda jak szop. 
O mało nie wypchnęła śmiechem. A razem z nią Leon, Federico, Natalia, Lu i reszta. 
Szop, taki zabawny wyraz. Opanowała się, widząc oczyma wyobraźni przerażone oczy przyjaciół jej taty. Śmiać się na pogrzebie, dlaczego nie? Co innego jej pozostało?
Znowu ktoś podszedł. Jakaś dziewczynka, mały barwny ptaszek z jasnymi włosami i nieśmiałym uśmiechem. Złapała Violettę za rękę, pogłaskała ją z czułością, której brakowało innym kondolencją i zniknęła w tłumie. A jej po raz kolejny chciało się płakać. Wyć aż świat się skończy, a ona trafi do innego miejsca. 
- Biedactwo. -  Maxi położył rękę na jej plecach i musnął jej skroń. Znowu stał tuż za nią, obok niego z podziemi wyrosła Natalia z bratem i siostrą. Dołączyła do nich Ludmiła w towarzystwie Fran i Federico. Utworzyli zwarte koło w okół niej, zaporę przed wymuszonymi uściskami, osób, których wcale nie znała. 
Pogrzeby są dziwne. Ludzie wyrażają swój smutek komuś bliskiemu. Zapewniają, że zmarły był dobrym człowiekiem, nawet jeżeli w piwnicy podpalał szczeniaki. W obliczu śmierci nagle stajesz się wzorem do naśladowania. Violetta nie potrzebowała przekonań o czystości jego serca. Znała swojego ojca. Nie powinni też jej współczuć. To nie ona leżała martwa w hebanowej trumnie. Miała jeszcze przed sobą czas, który musiała wykorzystać. Ze względu na siebie, na nich, na świat, marzenia...
Dość!
- Gdzie jest Leon? - wychrypiała, zmęczonym od podziękowań głosem. Miała niejasne wrażenie, że każda komórka jej drobnego ciała drży. Z zimna? Tęsknoty? Bezradności? Chmury chyba pękły. Coś spływało jej na włosy, ale ciecz wydawała się za gęsta na deszcz. Tłum się rozrzedził. Przyjaciele nagle zniknęli z jej oczu. Zniknęli, bez odgłosów kroków. Patrzyła na cmentarną ścieżkę. Opustoszała. Mdlący zapach kwiatów rozpłynął się we mgle. Miała wrażenie, że kruki - setki kruków - przysiadło tam, gdzie znalazły skrawek miejsca. Na dachu kaplicy, grobach, na trawie tuż przed nią.
Kropelki z większą siłą zaczęły uderzać w jej głowę, zupełnie jakby tępe sople lodu odbijały się od niej i spływały leniwie ku ziemi.
Drżącą od zimna rękę przejechała po klejących włosach. Lepka maź miała kolor rubinu. Spadała na cały cmentarz, powoli jakby lała się ze świeżej rany. Krew rozlała się na ptakach ściągając je w jeszcze większą czerń. Przed oczami mignął jej zarys martwych twarzy przyjaciół, zanim z jej piersi wydostał się krzyk, który mógłby obudzić zmarłych. Wyszeptywała słowa, brzmiące jak zaklęcia, które miały odpędzić koszmary. Leon złapał ją za roztrzęsione ramiona. Nie odstępował jej nawet w odmętach nocy. Milczał. Najpiękniejsze słowa choćby wypowiedziane przez Anioła nie przyniosły ukojenia. Zagłuszały w uszach szum martwego ciała, które kiedyś oddychało tuż obok. Nikt nie przeżywa swojej śmierci w szczególny sposób. Kiedy koniec się skrada czas na panikę znika. W tym szczególe tkwi jej dziwne, popieprzone, niezrozumiałe piękno.
Śmierć jest wolnością. Tym przeraża?



A czo to? Martwy German. Buahahahahha. Jestem zła, czy coś. Wypadek wypadkiem, kto miał nadzieje, że tatuś przeżył, rozwijam wszystko. Pogrzeb się odbędzie, na razie Violka ma koszmary. W ogóle jest wcześniej. Brawo, ja! Kolejne rozdziały będą numerowane po kolei, żeby nie motać, okej? Rozdział 34 dodam, kiedyś w styczniu pewnie. Jakoś na początku, może 5? Zobaczymy. :) 
Tym czasem widzimy się chyba na JPJŻ (Jeśli potem jest życie) a jak nie to na Siempre - namiętnie piszę Luxi, może mi się uda. 
God, moja paplania jest jak zwykle bez sensu. Geniusz. Jak ktoś nie wie o co mi chodzi, to się śmiało pytajcie. :3
A jak Wam święta mijają, miśki? Pochwalcie się co tam Mikołaj Wam przyniósł. Ja osobiście jestem zachwycona, ale to tak po cichu się cieszę. :>  
PS. Jak komuś oczy wypadły do z żalem nie do mnie. Buziaki. 

środa, 17 grudnia 2014

Bawimy się w powrót? | Nowy blog - Post Organizacyjny

Dobry dzień wszystkim.
Jak tam Wasze choinki?
Nie, nic. :>

Misiaki, Wy moje najdroższe, co tam u Was słychać? Pierniki gotowe? Prezenty kupione? Śnieg spadł? Mam nadzieje, bo u mnie tylko pierniki są gotowe na święta. Niesamowity klimat w tym roku się trzyma, nie ma co. Ogólnie nie chce Was zanudzać moim interesującym życiem, bo jak wiadomo nikogo to szczególnie nie obchodzi, więc zrobimy to, co tygryski lubią najbardziej. Czyli przejdziemy do rzeczy. 

Najpierw *KLIK*  <- tutaj są one party, planowany od lutego, opublikowany zupełnie przez przypadek. Falba wkrótce. :3
*TUTAJ* <- Lety, Luxi, Fedeletta, nie wiem czy ktoś zdaje sobie sprawę z istnienia tego. :> 

A jeżeli chodzi o powrót to... Właśnie. PARAPAPAM. Ziemia robi wielki come back? Zdaje sobie sprawę, że mówiłam o powrocie w listopadzie, grudzień się kończy a ja, no. Chyba musiałam się mentalnie przygotować i znaleźć trochę czasu (swoją drogą ostatni tydzień szkoły a my zamiast kolędy śpiewać to rozprawki na polskim piszemy, nie wspominając o estrach na chemii, what?). Ogólnie to skoro skończyłam takim Epilogiem, chciałabym kontynuować. Bo dlaczego nie?
Ale jak zawsze decyzja należy do Was. Także dajcie mi znać, dobrze? Nie chce się narzucać i wracać jeżeli większość z Was tego nie chce. Nie chce, żeby mój powrót wyglądał tak, że zrezygnuje po miesiącu, bo nikogo tutaj niema.
Soł... Miśki, Sophie wraca tutaj?

Jeżeli tak 28 grudnia publikujemy prolog części drugiej, jeżeli nie, widzimy się na Siempre i na Kochaj.
Buzi!

PS. Wybaczcie jeżeli napisałam coś bez ładu i składu - spieszę się. W razie czego możecie śmiało pytać. Tutaj czy na Asku. 
Po 19 odpowiem na wszystko. :)


wtorek, 9 grudnia 2014

Ciernie.


Kiedy ktoś zdradza ci szczegóły swojej śmierci, zwykle masz go za wariata. Sposób w jaki opisuje swoje ostatnie tchnienie, sekundę w której serce nigdy więcej nie uderzy w pierś; latające po jego głowie myśli i oddech, które będzie udawać słowo, są faktem naturalnie podważalnym.  Detale, jak kolor skarpetek  i odcień garnituru, kolorują obraz jeszcze większym szaleństwem.
Tata mówił też, że w tym całym zamieszaniu gdzieś znajdzie się miejsce na różę. Czerwone albo białe (takich też zażyczył sobie na pogrzebie). Zwykł mawiać, że wszystkie pośrednie odcienie, róż - żółć, pomarańcz zostały stworzone, żeby udowodnić wyższość tamtych i ich niepowtarzalne i niedocenione piękno. Lubił je i radził się z nimi zaprzyjaźnić, bo nic nie jest lepszym środkiem antydepresyjnyo-humorzastym dla kobiet niż te kwiaty. Są ich własnym odbiciem w naturze, dlatego, druga nie przypomina trzeciej, trzecia siódmej, a ta z Australii tej w Zimbabwe. Często zastanawiałem się, czy  rośnie tam coś więcej niż zżółkła trawa, tata jednak zawsze powtarzał, że piękno znajduje się wszędzie. Nawet na krańcach świata, ma po prostu różne postacie.
I oczywiście - to one były symbolem najdoskonalszym i jedynym w swoim rodzaju. Nigdy jednak nie przyznał czego. Co tak naprawdę symbolizowały jedwabne płatki, odurzający zapach, ostre jak tępe sztylety kolce? Miałem wrażenie, że bredzi od rzeczy. Ale ton jego głosu i szczerość, błyszcząca ku mnie z błękitnych oczu, tłumiła wrażenie szaleństwa w jakie mnie wciągał. Jego monologi mogłyby zawstydzić samego Boga, tyle szczegółów w sobie zawierały. W końcu były to tylko puste słowa, bez wartości i pokrycia. Wiara w nie miała sens podobny do nadziei umierającego, czekającego na cud.

sobota, 11 października 2014

Epilog

Człowiek zu­pełnie nie wie, kiedy to­nie, która krop­la wo­dy wyz­nacza mu koniec. 
                                                                                    -Nicholas Sparks


Koniec nastąpił szybko i boleśnie. I pokazał, że życie to nie bajka. I udowodnił, że czas skryć się w cieniu. I zabrał całą radość. I całe szczęście spłonęło. Bezpowrotnie? I zatracił tą pozytywną, tą dopiero odnalezioną słodką radość życia. I przypomniał - okrutnie - o burzowych chmurach tuż nad głową. I zgasło słońce. I pożegnali się, wiedząc, że jeszcze się zobaczą. I złożyli sobie cichą obietnice, wiecznej przyjaźni.
Cichą, niesłyszalną.
P r a w d z i w ą?
- A gdzie są nasze gołąbeczki? - zaświergotała, może odrobinie zbyt złośliwie Francesca, wtulona w Federico. Czerwony ogień smyrał na jej twarzy czerwone paski, ciemniej i jaśniej oświetlał jej smukłą twarz. Cienie pod jej oczami wydawały się mocniejsze niż zwykle, usta wykrzywiały się w czymś nie do końca przypominającym uśmiech. Wciąż miała zamknięte oczy i zapamiętywała zapach swojego chłopaka, wtulona w jego szyję. Usadowiła się wygodnie na jego kolanach, miała gdzieś cały ten zgiełk dookoła nich, pieczenie pianek i głośną muzykę, kilkanaście metrów dalej. Może martwiła ją tylko nieobecność Leona, dzisiaj - właśnie dzisiaj - miała dziwną potrzebę posiadania go przy sobie. Nie podzieliła się tą myślą z jego starszym bratem, ani nie chciała za bardzo jej analizować, ale Verdas był jej potrzebny do czegoś. Chociaż... To może on jej potrzebował?
- Co moja księżniczka, taka zgryźliwa dzisiaj? Co? - Musnął ustami jej skroń. - Znowu zarwało się noc nad książką? Co tym razem? Igrzyska śmierci, po raz dziesiąty? - Jeszcze mocniej schowała głowę i tym razem uśmiechnęła się nawet szczerze. Wiedziała, że się domyślił. Miał w sobie coś takiego, może przenikliwe spojrzenie? Co potrafiło prześwietlić ją od góry do doły, na boki i wrzesz. Coś o słodkim ucisku, gdzieś w okolicach serca. Fede nadal trzymał ręce w kieszeniach jej bluzy i tulił ją mocniej do siebie. Uścisk starał się coraz ciaśniejszy, ale w ten miły sposób - mdlącej miłości.
- Niezupełnie. Kosogłosa, po raz siódmy. - Na jego ciepły śmiech uwagę zwróciła tylko Natalia, oparta ramieniem o brata. Diego z zapałem trzymał dwie pianki nadziane na patyk i starał się nie zbliżać specjalnie do buchających płomieni. Była mu wdzięczna, że siedzi tak blisko i choć trochę osłania ją przed wiatrem prującym do morza. W powietrzu wyczuwała odór złej pogody, a drżące ręce utwierdzały ją, że nie myliła się jakoś intencjonalnie.
Odwróciła wzrok z powrotem na ogień, nie miała ochotę patrzeć na roześmianą parkę, gotową utopić się w oleju tylko po to, żeby udowodnić, że to co mają jest prawdziwe. Że taka szesnastoletnia miłość przetrwa dłużej niż rok, dwa. Że mają szanse na wieczne szczęście, miłość, uczucie i radość. Że to, co jest między nimi ma choć cień szansy. Rozum już podpowiadał Natalii, ciemnie przebłyski przyszłości, w której obydwoje pocierpią przez jakiś czas, z powodu wyjazdu Francesci. Może jako jedyna, może nie, zauważyła przywiązanie Włoszki do jej rodzimego kraju. Widziała w każdym słowie, wypowiedzianym w jej ojczystym języku, że zrobi wszystko, żeby tam wrócić, znowu postawić tam nogę i być może już ani na chwilę nie wyfruwać już z gniazda. Przeczuwała, że to będzie ich gorzki koniec. Federico zdobyłby się na uratowanie jej z płonącego budynku albo na stanie w długiej kolejce po jej ukochaną książkę, ale nie znalazłby w sobie tyle odwagi, żeby opuścić to miasto i swoją rodzinę. Nie po raz kolejny.
To było oczywiste, ale okazuje się, że rzeczy banalne trzeba chcieć zobaczyć. Oni woleli trwać w skorupce teraźniejszości, cienkiej jak bańka mydlana. Być może, to lepiej dla własnej wygody, zatrzymać się i nie biec myślami zbyt daleko.
- Cześć, Lu. - Naty usłyszała pomruk Federico. Dziewczyna jego brata nadchodziła zza ich pleców, więc nie zdziwiła się, że słysząc jej imię natychmiast się odwrócił i pobiegł w jej kierunku. Zaskoczona stała w bezruchy i czekała aż porwie ją w swoje ramiona. Diego chwycił ją mocno, obrócił parę razy, a kiedy jej stopy w końcu dotknęły ziemi, pocałował ją długo, namiętnie i nie tak (jak według Naty) powinni całować się w miejscu publicznym.
Położyła się na piasku. Starała udusić w sobie poczucie zazdrości i poczucie winy, że nie stara się ani trochę, żeby osoba, której pragnie najbardziej na świecie znaczyła dla niej wszystko. Bo nie mogła, bo się bała. Bo świat jest okrutny, happy end-y nie istnieją i w taki sposób żyło jej się ciężko, ale jednocześnie dużo łatwiej.
To wszystko było tylko próbą. Sprawdzianem. Wcale nie musiało się cierpieć z kimś, za kogoś i przez kogoś, ofiarować siebie. Nie musiała.
Ale czy jest zdolna do takiego samolubstwa?
- Natalia, umarłaś? - Rozbawiony głos Leona wystraszył ją na tyle, żeby otworzyła oczy, ale nadal nie miała ochoty wstawać, mierzyć się ze światem i patrzeć na n i e go.
- Oczywiście. - Podkuliła nogi. - Dlatego z morza za chwilę wyjdzie mój jednorożec i zabierze się na przejażdżkę do Tobago na mój pogrzeb.
- Czyli nie nie żyjesz, tylko nawdychałaś się zbyt dużej ilości piasku.
- Całkiem prawdopodobne. - Wyciągnęła do niego rękę. Natychmiast ją chwycił i postawił przyjaciółkę w pionie. Wykrzywili kąciki ust w górę, tym ciepłym uśmiechem, którym zawsze się obdarzali.
- A właściwie, gdzie zamierzasz mieć ten swój pogrzeb? - Położył jej lewą dłoń na plecach, a prawą pokazał, żeby szła prosto. Po cholerę? Ale dała mu się poprowadzić kilka kroków.
- Wyspa w Ameryce Południowej. Nieważne, kiedyś ci pokażę.
- Mam chociaż nadzieję, że nie masz zamiaru puszczać tam jakieś tandetnej muzyki. - Odgarnął włosy z czoła.
- Miałam nadzieję, że będziesz grał na gitarze elektrycznej przez całą stypę. - Zatrzymali się i rzucili na suchy piach tuż obok Violetty.
- Kto umarł? - Zdziwiła się szatynka, ledwo powstrzymując śmiech. - Oprócz czapki Maxiego, oczywiście. - Verdas i Natalia zmarszczyli brwi, niemal w tym samym momencie. - Kiedy Diego udawał księcia z bajki, popchnął Andresa, a ten wylał całe piwo na biedną czapeczkę Maxiego. Nie zauważyliście?
- Nie. - Odparli równo.
Byłem zbyt zajęty patrzeniem na ciebie.
Byłam zbyt zajęta, przewidywaniem w związku z nieuchronnym końcem miłości Federico i Fran.


***
- Myślę, że to dobry pomysł. Dziadkowi przydałoby się takie przyjęcie. - Poparła Violetta. - A tata nie miałby nic przeciwko. Sądzę, że nawet Pablo ucieszyłby się, jeżeli zrobilibyśmy je w Studio.
Ogień nadal malował na ich twarzach pomarańczowe wstęgi i ogrzewał (cóż, tylko częściowo) zmarznięte od chłodnego wiatru ciała. Dużo lepszą ochronę przed marznięciem stanowiły ciepłe ramiona Leona, Federico, Diego...
- Natalia, chodź do mnie. Przecież widzę jak się trzęsiesz. - Maxi przesunął się w jej kierunku - choć dla niej było to po prostu bezkarne podkradnięcie - i wyszeptał jej do ucha, kiedy inni byli zajęci planowaniem przyjęcia, które miało się odbić za trzy tygodnie. Dziewczyny. Ale nie ona. Ten anioł z czarnymi włosami, wyglądającymi zupełnie jak ciemne niebo, a oczy tak bardzo przypominały gwiazdy. - Hej, nie zjem cię.
Spojrzała na niego wzrokiem pełnym dziwnej... radości? W kącikach jest usta błądził uśmiech i widział, naprawdę zauważył jak trudno było jej go ukryć.
- Lepiej? - Spytał, kiedy obijał ją ramionami i przysunął jej plecy do swojego torsu. Na początku wyczuł jej spięte ciało, a potem, położył głowę na jej ramieniu i jakby pod wpływem jego równego oddechu rozluźniła mięśnie.
- Dużo lepiej. Dzięki.
- Leoniasty, telefon ci dzwoni! - Diego krzyknął do Verdasa, zdecydowanie za bardzo wpatrzonego w swoją dziewczynę, która była na tyle pochłonięta rozmową z Ludmiłą, że nie zauważyła jego rozmarzonego spojrzenia.
- Leoś, odbierz. - Dotknęła jego policzka, a jego uśmiech stał się jeszcze szerszy. Wyciągnął komórkę z kieszeni, nie odwracając spojrzenia.
- To dziadek, za chwilę wracam. - Pocałował ją w czoło i odszedł od ognia, zatapiając się w otchłań nocy. Ciemność wryła mu się w kości i sprawiła, że poczuł się naprawdę źle, ale kiedy słysząc zdenerwowany i bezsilny głos Antonio, nie było już nocy - tylko pustka, jeszcze cimniejsza, groźniejsza, bardziej przerażająca. Dziadek wyrzucał z siebie słowa z prędkością karabiny maszynowego, Leon stał tam, zaniemówił i nagle zapragnął krzyknąć w niebiosa. Przekląć je i położyć kres ich rządów. Mógł obrazić się jak mała dziewczynka, przestać wierzyć w cokolwiek, położyć się na piasku i nigdy więcej nie wstawać.
Ale teraz było coś ważniejszego. Teraz miał coś o co musiał dbać i stawić czoło największym niesprawiedliwościom jej i jego życia.
Miał ją - nie wolno było mu się podać.
Kiedy się rozłączył, gwiazdy zatoczyły mu się przed oczami i nawet nie zdał sobie sprawy z jakim spokojem zawołał swojego brata.
- Co się stało, Leon? Znowu zalało łazienkę? - Jego uśmiech i radość w głosie były tak nie na miejscu, że aż miał ochotę go uderzyć. Mocno.
Bez owijania w bawełnę rzucił ostrym tonem:
- Zabierz Francescę i Violettę do samochodu. Za chwilę przyjdę. Teraz. Federico, nie ma czasu na głupie pytania.
- Ale? - Zbladł. Nie widział Leona w takim stanie od... Nie. Miał wtedy tylko pięć lata, niemożliwe, żeby miał dokładnie taki sam wyraz twarzy, a oczy przestały błyszczeć w identyczny sposób.
- Teraz.
***
- Co się stało? Leon, czemu Fede zabrał dziewczyny? - Kiedy wrócił do ogniska, Maxi jako pierwszy zauważył bladość jego twarzy. I już wiedział. Domyślił się, co się stało, ale tak bardzo nie chciał, żeby przyznał mu rację. Ale te oczy - puste, były już wystarczającą odpowiedzią.
- Musimy jechać do domu. Nie zobaczymy się przez kilka dni. Może nawet tydzień. I myślę, że najlepiej będzie, jeżeli nie będziecie przychodzić. A jeżeli już, to bez żadnych kwiatów, jedzenia i... I kondolencji. Okej? - Zamarli. Wszyscy. Nawet ogień, wydawał się nie poruszać, na jego słowa. - Maxi, odwieź wszystkich. Albo zostańcie tutaj, nieważne. Ale przyjedź... Przyjedź do nas, dzisiaj. I powiedz rodzicom.
- Leon. Powiedz, co się stało. - Diego wyrósł nagle przed nim i położył mu rękę na ramieniu. Jego spokój uderzył w Verdasa. Opanowanie i spokój.
- German. Miał wypadek.
- Co? Boże, czy on...
- Nie. - Odwrócił się na pięcie i poszedł w stronę samochodu, zastanawiając się, jak ona to zniesie. Jak długo potrwa zanim znów zobaczy jej słodki uśmiech. I co będzie potem, bo w tej chwili jedyną rzeczą, o jakiej nie był przekonany to przyszłość.

***

- Chcę cię pocałować, wiesz? - Powiedział Maxi, stojąc przed drzwiami domu Natalii. Odwiózł ją, co zrobił z nieukrywanym żalem, bo w końcu musiał się od niej oderwać. Chciał odstawić ją, pożegnać się i odjechać, tam gdzie powinien być teraz. Jednak dzisiaj musiał zrobić coś jeszcze.
- Ale...
- Nie, Natalia, tym razem mi nie przerwiesz. - Chwycił ją mocniej za nadgarstki. - Chcę i to zrobię. Tylko, że... Nie wiem. Ta chwila nie jest odpowiednia, wszyscy teraz będą starali się wspierać Federico i Violettę. I ja też. Oczywiście, że ja też powinienem być z nią. Pocieszać... Robić cokolwiek. I jeszcze Leon, Boże. Wyobrażasz sobie, jak teraz będą się czuli, wszyscy? Naprawdę muszę tam być. Tymczasem stoję tutaj z tobą gadam od rzeczy. I niech Bóg mi świadkiem, że nie żałuje. Mogę tonąć w twoich oczach do końca świata. Jest w nich taka słodka nadzieja, której teraz mi potrzeba. Ale im też, i... Co? - Jej oczy otworzyły się jeszcze szerzej, a uśmiech w końcu wypełnił jej twarz. Wyglądała tak jak zawsze powinna - pięknie. Najpiękniejsza dziewczyna na świecie.
- Zamknij się. - Wspięła się odrobinę na palce i utonęła w jego pełnych ustach. - Teraz możesz jechać.

Jednak maleńka iskra postanowiła schować się przed naporem ciemności. Tylko jedna.





No i mamy koniec. Koniec całego cukierkowego zawieruszenia, nastoletnich miłości i nie wiadomo czego jeszcze. Napisałam to zupełnie nie tak jak być powinno. Mój pierwszy blog - moja pierwsza nieudana zabawa w pisarkę. (Nie żeby inne było choć trochę lepsze.) Cóż, mogę dodać więcej? Ach tak, powinnam podziękować wszystkim razem i każdemu z osobna. Może i nawet powinnam płakać i naprawdę mi się na ten płacz zbiera, ale... To takie jedno "ale". Właściwie co Wy na to, żeby jeszcze trochę się ze mną pomęczyć? Co byście powiedzieli, żeby zacząć od nowa? Choć nie do końca od początku. Właściwie na kontynuacje tego opowiadania. Czy chcielibyście, żeby losy mojej 12 dalej się potoczyły? Przyznam, że mam pomysł na ciąg dalszy, bardziej dojrzały, z prawdziwymi problemami. O wiele bardziej przemyślany.  I zdecydowanie krótszy, ale zawsze. Są jakieś głosy za?
Niezależnie od tego jak postanowicie, jeszcze raz ogromnie dziękuję, że tak ciepło zostałam przyjęta. Te 9 miesięcy na bloggerze to była niesamowita sprawa z niesamowitymi ludźmi. Jeszcze raz ogromnie dziękuję. 
Uwielbiam Was ludzie i do - mam nadzieje - szybkiego zobaczenia. 
Dominika. <3
                                                                 

niedziela, 14 września 2014

Miejsce I | "Nuestro vida sin nosotros" | Lissa Bells

          – Witamy państwa w programie „Mundo de las Estrellas”! Tego wieczoru gościmy jedne z naszych najmłodszych śpiewających gwiazd! Podczas dzisiejszego wywiadu, zadamy im kilka pytań dotyczących ich związku, życia oraz pracy, licząc na szczere odpowiedzi!
Głos Susany jest jak zawsze przesadnie przesłodzony i zbyt donośny; ogarnia całe studio. Oznajmia jeszcze, że wywiad idzie na żywo i pozdrawia wszystkich telewidzów.

Po raz ostatni spogląda w lustro przed sobą. Czy tak właśnie teraz wygląda? Czy jest dwudziestotrzyletnią, szczęślizakochaną i prawdziwą sobą? Czy zyskała sławę, o której tak bardzo marzyła? Czy to wszystko to prawda?
– Tak, to prawda. – Widzi jego odbicie tuż obok siebie. Posyła mu uśmiech. On jest jej szczęściem, jej miłościąświatem i to on sprawia, że jest sobą.
Chwyta dłoń, którą jej podaje i podnosi się. Bladoróżowa, prawie biała, sukienka delikatnie szeleści i ponownie układa się w równe fale. Już czas?
Pierwszy krok. Stąpa niepewnie, boi się, że go zawiedzie. Drugi krok. Mocniej wtula się w jego tors. Trzeci krok. Chce zawrócić, ale już za późno, obiecała. Czwarty krok. Kątem oka zauważa mężczyznę wychylającego się z za ściany. Staje. Patrzy uporczywie w czubki swoich beżowych szpilek i bawi się rąbkiem materiału.
– Czy mógłbyś… – spogląda wymownie w jego oczy i ma nadzieję, że ją zrozumie.
– Zawsze – mówi spokojnie, rozkładając lekko ramiona.
Dziewczyna powoli podchodzi bliżej, niepewnie go obejmuje i mocno przyciera do jego ciała. Pozwala jej się w siebie wtulić, jak wtedy; głaszcze ją delikatnymi ruchami po plecach, a ona przez cały czas słucha równomiernego bicia serca, tuż pod marynarką. Trwa tak jeszcze chwilę w bezpiecznych objęciach, na środku korytarza.
Błysk flesza.
– Już przeszedł. – Cichy szept przerywa beztroski moment. Idą dalej.
Piąty. Nie będzie tak źle. Szósty. On jest ze mną. Siódmy. Zawsze mi pomoże. Ósmy. Damy radę. Dziewiąty. Przeszliśmy razem gorsze chwile. Dziesiąty. Kocham go. Jedenasty.
– Razem możemy wszystko. – Obejmuje ją ciaśniej i całuje w czubek głowy. Czuje na sobie spojrzenie kilku ludzi pracujących przy kamerach.
Dwunasty
– Jesteście gotowi ich przywitać?! Proszę o wielkie oklaski, przed wami Violetta Castillo i Leon Verdas!
Trzynasty – ten pechowy. Ostatni krok starej drogi i pierwszy nowej.
Idą powoli, przez cały czas trzymają się za ręce i posyłają krzyczącym fanom ciepłe uśmiechy. Doskonali. Siadają na małej sofie, najpierw ona, potem on. Uroczy. Czeka aż wygonie się usadowi, po czym ponownie wtula się w jego ramię i splata ich palce. Kochający. Czuje jego obecność. Teraz już jest pewna, że da radę. Prawdziwi.
Susana poprawia się w fotelu na przeciw nich i zaczyna przedstawienie.
Przesadnie wesoły szczebiot znów ogarnia wszystkich zgromadzonych. To będzie trudna godzina. Dalej następuje wymiana uprzejmości, wstępne opisanie toku rozmowy i kilka nieszczerych śmiechów. W końcu nadchodzi ostateczny czas.
– Zaczynajmy. Jak się poznaliście?
Dziewczyna patrzy na chłopaka i z uśmiechem kiwa głową.
– To był 1 lipca 2012 roku. Razem z uczniami Studio byłem na koncercie Rafy Palmera. Kiedy wracaliśmy do busa, zobaczyłem ją. Była taka… niewinna. Piękna i niesamowita. – Lekko się peszy, nigdy nikomu nie mówił co wtedy czuł. – Przechodziła zamyślona przez jezdnię, ale nie zauważyła skaterów jadących w jej kierunku. Po prostu, podbiegłem do niej i chwytając ją lekko za ramię odciągnąłem w tył – kończy, zupełnie tak, jakby to co zrobił było całkowicie normalnym zachowaniem.
Pamięta ten dotyk.
– Udało się? Został twoim bohaterem? – To pytanie kieruje w stronę dziewczyny, kurczowo trzymającej się ramienna swojego ukochanego.
– Tak, oczywiście, że tak. Uratował mnie wtedy po raz pierwszy. Kiedy spojrzałam jego w oczy, byłam pewna, że chcę go jeszcze zobaczyć. Teraz też w nie spoglądam i nadal widzę tą samą miłość i troskę – mówi szczerze.
– Po raz pierwszy? Zrobił to jeszcze w przyszłości? – Susana jakby ignoruje resztę wypowiedzi i skupia się na pierwszej części sekretów.
– Tak i to nie raz. Ale gdyby wtedy nie zareagował, to… Nie wiem, po prostu nie wiem jak by się to dalej potoczyło. – Nie potrafi znaleźć odpowiednich słów, które wytłumaczyłyby co działo się tamtego wieczoru w jej myślach. Czuje mocniejszy uścisk na swojej dłoni.
– Byłem wtedy, jestem teraz, będę zawsze – szepcze cicho do jej ucha. Ma mikrofon tuż przy kołnierzyku. 
Wszyscy słyszą?
Coś w środku się w niej ściska.
Przez publiczność przechodzi przeciągnięte westchnienie, a rozmowa toczy się dalej.
– Jakie były początki waszej znajomości?
Tym razem to Violetta zabiera głos.
– Były… przyjacielskie. Zobaczyliśmy się po raz drugi, kiedy przyszłam zapisać się na zajęcia gry na fortepianie w Studiu. Oprowadził mnie i opowiedział trochę o szkole. Kiedy zapisałam się na stałe, dostaliśmy pracę za zajęcia, mieliśmy wspólnie skomponować piosenkę
W tej historii wszystko jest przeciwne?
– I jak Wam poszło?
– Wspaniale. To był pierwszy utwór, który dla niej napisałem. I również wtedy po raz pierwszy razem zaśpiewaliśmy. To było coś… niesamowitego. Byliśmy w sali razem z nauczycielką i resztą uczniów, ale ja czułem jak razem unosimy się gdzieś daleko, tam gdzie istnieje tylko miłość i muzyka. Liczyliśmy się tylko my dwoje.
Czuje ukłucie, w sercu?
– Wtedy się w sobie zakochaliście?
Spoglądają na siebie nieco zmieszani. Doskonale. W końcu Violetta odpowiada. Mówi spokojnie i zdecydowanie.
– Nie do końca. Jeszcze wtedy nie byliśmy pewni co z nami będzie. Wiedziałam, że Leon jest dla mnie bardzo ważny i on również czuł coś między nami. Ale…
– Ale to wszystko nie poszło tak szybko. Zaczęliśmy od przyjaźni, stworzyliśmy między nami silną więź, którą budowaliśmy przez długi czas. Uczyliśmy się sobie ufać, pomagać i poznawać siebie nawzajem. Stopniowo nasza relacja się pogłębiała, a my zaczynaliśmy uświadamiać sobie, że możemy wytrwać jednego dnia bez rozmowy. – Spogląda jej w oczy i uśmiecha się. Jak zawsze wie, co powiedzieć. Uratował ją, znowu?
– Od kiedy jesteście razem?
– Zostaliśmy parą po naszym pierwszym pocałunku – odpowiada chłopak, nie zważając na mocniejsze ściśnięcie dłoni. 
To był też mój pierwszy.
– Naprawdę? To tak bardzo romantyczne! Opowiedzcie więcej! – Oczy jej błyszczą, a gdyby mogła zapewne zatarłaby teraz ręce. Obdziera ludzi z ostatnich, najintymniejszych, sekretów. Za to jej płacą.
Przełomowa chwila wtedy i teraz?
– Zabrał mnie nad jezioro. Usiedliśmy na naszej, ławce i powiedział mi… – urywa, zamykając oczy i próbując odtworzyć myślach ten magiczny moment. Zatraca się we wspomnieniu i zapomina o tym wszystkim.
– Pomyśl, że to miejsce idealne i gra idealna muzyka. A teraz brakuje już tylko jednego... – Nachyla się i delikatnie całuje jej usta.
Przez widownię przechodzi fala głośnych gwizdów i owacji.
Otwiera oczy i widzi jego twarz opartą o swoje czoło. Uśmiecha się.
Będę zawsze blisko Ciebie.
– Chcę patrzeć na Ciebie, chcę śnić o Tobie, chcę przeżyć z Tobą każdą chwilę – nuci patrząc w jej oczy.
– Chcę Cię przytulać, chcę Cię całować, chcę Cię mieć zawsze blisko mnie – śpiewa dalej wpatrując się jego tak uroczy uśmiech.
– Przecież miłość jest tym co czuję, jest dla mnie wszystkim – kończą już razem.
Słychać krzyki zachwytu i wielkie oklaski, na cześć zakochanych?
Obraca się w stronę, z której dochodzi hałas i macha w stronę fanów. Czuje jak od tyłu mocno obejmuje ją obiema rękoma i opiera brodę o jej nagie ramię. Dawno nie czuła tak silnego ciepła. Znajduje jego dłonie i delikatnie okrywa je swoimi.
Są momenty, które wydają się prawdziwe.
– Pięknie razem brzmicie. I ta piosenka, kto ją napisał? Nie kojarzę jej z radia.
Cicho się śmieją, pierwszy raz od tak dawna szczerze i bez przymusu. Spoglądają na siebie, tak ciepło, jak wtedy?
Jedno spojrzenie, gest nieodparty.
– My – odpowiadają razem. – Jakoś tak wyszło, że my – prostuje Leon. Nie uważa, że powinni opowiadać jak było naprawdę. Sny są zbyt intymną częścią ich związku. – To była nasza… trzecia wspólna piosenka? – Patrzy pytająco w jej oczy. Widzi w nich pełne i bezgraniczne szczęście.
– Trzecia? Napisaliście dla siebie trzy piosenki?
– Tak jakby. Leon zazwyczaj tworzył ich większą część, bo to on potrafi malować słowami, ja nie. Pierwsza była na zajęcia do Studia, druga postała jako podsumowanie naszej… miłości, trzecią napisałam kiedy się pokłóciliśmy, czwarta była naszą wzajemną tęsknotą, piątą skomponował na moje osiemnaste urodziny, a szóstą napisałam kiedy mieliśmy problemy przez osobne kariery – ostatnie słowa wypowiada z bólem, przecież go wtedy nie było?
Do Susany podchodzi jakiś człowiek i wręcza jej małą karteczkę, którą kobieta od razu chowa do kieszeni żakietu. Zachowuje się, jakby nic się nie stało.
– Niesamowite. Co było najromantyczniejszą rzeczą, jaką dla Ciebie zrobił? – pyta Violettę.
– Najromantyczniejszą? Mogę wybrać tylko jedną? – Susana kiwa głową. – Chyba nie mogę odpowiedzieć – mówi po dłuższym namyśle. Zapytana dlaczego odpowiada: – Leon jest zbyt romantyczny, bym mogła wybrać tylko jedną chwilę. Już wiecie o wspaniałych piosenkach i pierwszym pocałunku, ale oprócz tego było coś jeszcze. W dzień moich osiemnastych urodzin byliśmy w trasie razem z uczniami Studia. Barcelona, kilka koncertów i powrót do domu. Przyjaciele powiedzieli mi, że będziemy świętować po przyjeździe do Buenos Aires, bo teraz wszyscy są zmęczeni i zabiegani. Leon też od jakiegoś czasu zaczął znikać, nie mówiąc gdzie idzie i częściej rozmawiał przez telefon. Wydawało mi się, że wszyscy o mnie zapomnieli. Francesca, moja najlepsza przyjaciółka, pod pewnym pretekstem zabrała mnie na polanę, gdzie czekał Leon z bukietem moich ulubionych kwiatów.
Chłopak uśmiecha się, przypominając sobie scenę zazdrości, którą Viola pominęła w opowieści.
– Zasłonił mi oczy i zaprowadził na dużą łąkę. Kiedy się obróciliśmy, zobaczyłam niesamowity, kolorowy balon. To on był powodem dziwnego zachowania i częstych telefonów. Mój wspaniały chłopak, chodził na kurs… Nie wiem jak to nazwać, może… coś w rodzaju latania? Niech będzie, w każdym razie spędzi dwa miesiące ucząc się pilotować „to coś” specjalnie dla mnie. Czułam się jak księżniczka, szczególnie wtedy, jak niósł mnie w stronę naszego statku powietrznego. A to był dopiero początek niespodzianek… – opowiada dalej, i dalej, nie mogąc wstrzymać się od napływu emocji.
Słucha jej i nie może przestać się uśmiechać. Nie miał pojęcia, że ten prezent aż tyle dla niej znaczył. I że tak dobrze to wszystko pamięta.
– …kiedy wzlecieliśmy… – przerywa, zastanawiając się co powinna powiedzieć, a czego nie. Decyduje się pominąć te niesamowite słowa które od niego wtedy usłyszała. – …zagrał specjalnie skomponowaną na ten dzień piosenkę. To było jakoś tak…
– Miłość wisi w powietrzu, zbliż się do mnie, wybierasz to, co czuję, miłość wisi w powietrzu, zaufaj mi, już widzisz, że czas nie istnieje – przypomina jej pierwsze strofy refrenu.
– Tylko przeznaczenie, które połączyło na zawsze, na zawsze – Po raz kolejny kończą razem i znów czują tą samą magię.
Na zawsze?
Po kilkudziesięciu minutach i zaledwie kilku pytaniach później, Susanie kończą się tematy wyciąga z kieszeni małą karteczkę i jeszcze raz czyta je zawartość.
– Jedna z waszych fanek, Leila prosi byście zaśpiewali jakąś piosenkę. Co wy na to? – zwraca się do publiczności, nie dając im tym samym żadnego wyboru. Ponowie rozlegają się głośne krzyki i oklaski. Niska dziewczynka w chustce na głowie klaszcze najgłośniej.
Leon wstaje podając Violetcie rękę i prowadzi ją do fortepianu który cudownym trafem nagle znalazł się w studiu. Dziewczyna opiera się lekko o wieko i z uwielbieniem obserwuje sprawne palce muskające klawisze.
Tak dawno nie widziałam jak gra.
Z instrumentu wydobywają się pierwsze dźwięki jej ukochanej piosenki.
– Nie jestem ptakiem, aby latać, i obrazu nie umiem namalować. Nie jestem poetą, rzeźbiarzem, tylko jestem jaki jestem. – Jego głos jest ciepły i czarujący.
– Z gwiazd nie umiem czytać, i księżyca nie zniżę. Nie jestem niebem ani słońcem, tylko jestem – anielski śpiew otula całą salę.
To nie jest zwykła piosenka.
– Ale są rzeczy, które wiem. Chodź tu, pokażę Tobie, że w twoich oczach mogę zobaczyć je. Możesz też to ujrzeć, spróbuj sobie wyobrazić, że…
– Możemy malować kolorami duszy, możemy krzyczeć yeh, możemy latać nie mając skrzydeł, być słowami w mojej piosence i stworzyć mnie w Twoim głosie…
Przez cały czas patrzą w swoje oczy. Mogą malować kolorami duszy, nadając sobie kolejne barwne cechy miłości; mogą latać bez skrzydeł, jak wtedy kiedy unosili się w balonie; mogą być słowami swoich piosenek i już zawsze śpiewać razem; mogą na nowo stworzyć siebie nie tylko w głosie, ale i w sercach.

– To był wspaniały wywiad, moi drodzy. Kiedy usłyszałam te wszystkie wzruszające historie, to… Ach, i jeszcze niebywałe piosenki. Jesteście mistrzami. – Pochwały sypiące się z ust menedżerki nie robią na nich wrażenia. Wiedzą, że jest równie sztuczna, co Susana, ale skuteczna. – Na dole czekają na was limuzyny, oficjalnie Leon jedzie na urodziny ciotecznej siostry, a ty masz umówione ważne spotkanie dotyczące przyszłego wyjazdu. Paparazzi w większości już pojechali, zostało tylko kilku z tych mniejszych magazynów. A, i prawie bym zapomniała: Twitter nie boli, jak wstawicie jakieś wspólne zdjęcie, świat też się nie skończy – woła wychodząc z pokoju. Zostają sami.
– Robisz to wszystko dla niego, prawda? – pyta po dłuższej chwili, wciąż nie odrywając wzroku od drzwi, które chwilę wcześniej się zamknęły.
– Tak, ale…
– Nie musisz nic mówić, rozumiem. Zawsze rozumiałem. I pamiętaj, że zawsze będę, aby ci pomóc. – Niepewnie całuje jej zmarznięty policzek i kieruje się w stronę wyjścia. – Dziękuję, za to co dzisiaj mówiłaś. – Chce coś powiedzieć, ale nie daje jej dojść do słowa. – Doskonale zdaję sobie sprawę, że to nie było szczere. Ale mimo to dziękuję. To był niezapomniany wieczór – uśmiecha się smutno i zostawia ją samą.
Nie może pozbierać myśli. Z jednej strony próbuje za wszelką cenę nie zakochiwać się w Leonie, bo dobrze wie, że nie powinna tego robić przez to, co łączyło ją z kilkanaście miesięcy temu z jej byłym chłopakiem. Ale z drugiej obiecała mu, że będzie szczęśliwa, bez względu na wszystko. Czuje się winna. Gdyby nie wypadek, nadal byliby szczęśliwą parą, nie spotkałaby Leona i jej menadżerka nie wpadłaby na pomysł z tą cała szopką.
Dlaczego wtedy zginął on, a nie ja?
– Masz być zawsze szczęśliwa, bo to Twoje szczęście jest dla mnie najważniejsze, dobrze?
Pamięta, jak jej tak mówił dzień przed wypadkiem, ponad dwa lata temu.
Jest szczęśliwa. Ale tylko wtedy, kiedy jej ukochany śpiewa specjalnie dla niej, całuje ją i przytula. To paradoksalne, że najbezpieczniej czuje się wtedy, kiedy staje na wyimaginowanej scenie i daje kolejne przedstawienia dla nieświadomych widzów.
Przyznaj się, że kochasz go o wiele mocniej, niż za pierwszym razem, potrzebujesz jego ciepła – szepce głos sumienia. – Tomas by tego chciał.
To przeważa szalę.
– Kocham go – uświadamia sobie. – Kocham go całym sercem, jak jeszcze nikogo innego. I dlatego go potrzebuję, potrzebuję jego głosu, jego miłości i jego ramion.
Wstaje i pędem wybiega z garderoby. Pędzi po stromych schodach, śliska się po kafelkach w holu i nadal biegnąc zauważa go na ławce przed budynkiem.
Nie odjechał?
Uspokaja oddech i szybkom krokiem podchodzi do niego, z całej siły wtulając się w jego tors.
Zdziwiony chłopak niepewnie obejmuje jej trzęsące się ciało i opiera głowę na jej, nadal nagim, ramieniu.
– Potrzebuję Cię, bo Cię kocham – szepce tuż obok jego ucha.
Czuje jak z jej serca spada wielki ciężar. Powiedziała to. Po raz pierwszy od tak dawna powiedziała to szczerze, bez żadnych nakazów.
– Kocham Cię, słyszysz? – Wciąż się trzęsąc patrzy w jego ciepłe oczy. – Kocham Cię całą sobą, wszystkimi pięcioma zmysłami. Kocham na Ciebie patrzeć, kocham czuć Twoje ciepło, kocham słuchać Twojego głosu, kocham zapach Twoich perfum, kocham smakować Twoich ust. Nie chcę więcej udawać za każdym razem, kiedy ktoś nas widzi. Ja cie kocham naprawdę – powtarza po raz kolejny, mocno akcentują ostatnie słowo.
Nie wie co powiedzieć. Po prostu spogląda w jej niebywale orzechowe oczy i próbuje to wszystko zrozumieć. Ona mnie kocha.
– Tak długo czekałem, aż znowu to usłyszę – mówi prawie niesłyszalnie i ponownie obejmuje jej kruche, zmarznięte ciało.
Ale ona nie czuje zimna. W środku niej płonie wielki ogień miłości, który nigdy nie zgasł i już zawsze będzie dawać jej siłę do dalszej walki o miłość.

 Wybaczcie, że dopiero dzisiaj. Nie wiem co to się ze mną stało, że jedynka jeszcze nie została opublikowana. 
Tak czy inaczej, rozdziały się pojawią, kiedy prześlę, je dziewczyną, i w przeciągu kilku dni, pojawią się linki do blogów dziewczyn. 
Niestety, szkoła daje się we znaki, więc nie wiem kiedy się zobaczymy. ;) Tak czy inaczej - ściskam Was i przepraszam raz jeszcze. 

Poza tym, zapraszam do skomentowania. <3   

sobota, 6 września 2014

Miejsce III | „Dusza z mojej duszy” | Aussie

“Soy tu gitana, tu compañera,
la que te sigue, la que te espera,
voy a quererte aunque me saquen el corazón.
Y aunque nos cueste la vida,
y aunque duela lo que duela,
esta guerra la ha ganado nuestro amor.”


Jestem Twoją Cyganką, Twoją towarzyszką…

Czuła pod stopami twarde deski teatralnej sceny. Z głośników sączyły się magiczne dźwięki latynoskiej muzyki, która koiła jej umysł, ciało, duszę. Potęgowała doznania, które były nieodłącznym elementem kariery Ludmiły Ferro w argentyńskich teatrach.

Ekscytacja.

Duma.

Spełnienie.

Powoli, nie spiesząc się z jakimikolwiek ruchami, uniosła głowę, wiodąc wzrokiem po opustoszałej sali. Była sama. Tylko ona. Tak jak lubiła, gdy musiała ćwiczyć najnowszy układ, by doprowadzić go do poziomu perfekcji.

Przeczesała drobną dłonią wypielęgnowane, złociste włosy opadające falami do wysokości kręgów lędźwiowych. Wyprostowała się, zaczerpnęła powietrza, odetchnęła głęboko i połączyła się z jej wierną przyjaciółką. Muzyką.

Tą, która za Tobą podąża, która na Ciebie czeka…

Oczekiwanie? Na co?

Ah tak.

Na miłość, która tak bezczelnie jej się wymknęła.

Będę Cię kochać, choćby wyrwali mi serce…

Prawda. Czysta, nieskazitelna, bez żadnej rysy.

Subtelnie podskoczyła w górę, tańcząc całą sobą. Nie popełniała powszechnego błędu, nie angażowała się w swój taniec jedynie fizycznie, ale również psychicznie. A może przede wszystkim?

Jeszcze tego ranka reżyser spektaklu marudził przy jej uchu, by wlała w swój taniec więcej pragnienia, więcej determinacji. Miała ukazać niezłomną wiarę w odzyskanie ukochanego mężczyzny, który odszedł.

Herrera nie miał nawet pojęcia, jak bardzo znajome to wszystko było. Jak bliskie jej sercu, które odważyło się pokochać kilka lat temu mężczyznę, który odszedł. A ona przez cały ten czas, nigdy przenigdy, nie straciła nadziei, że ponownie się połączą. Każdego dnia wyobrażała sobie, jak ich drogi splatają się w jedną, wspólną ścieżkę. Zupełnie tak samo jak cztery lata temu.

I choćby kosztowało to nas życie…

Ją kosztowało to sporo życia. Ponieważ ona swoje oddała. Przekazała je w ciepłe, silne dłonie włoskiego amanta. I gdy nastąpiło gwałtowne zachwianie, czuła, jak resztki, które pozostawiła dla siebie samej, ulatują. Odchodzą w nieznanym kierunku, być może bezpowrotnie. Miłość, którą obdarzyła Federico, była przytłaczająco silna. Jej moc dostrzegała w tym, że mimo wszystko nie przestała go kochać. Nie ważne, co zrobił. Nie ważne, gdzie teraz był i z kim (z nią, o imieniu słodkim jak miód). Nie potrafiła wyzwolić w sobie nienawiści. Chciała się na nim zemścić. Miała przemożną ochotę odpłacić się za wszystkie krzywdy, których doświadczyła w wyniku ich rozstania. Ale utraciła tą zdolność. Wcześniej była przekonana, że ludzie się nie zmieniają. Ale doświadczając tego na własnej skórze, jej poglądy diametralnie się odmieniły.

Choć może ona wcale nie musiała się zmieniać? Może ona zawsze taka była? Czyżby potrzebowała jedynie bodźca, który odsłoniłby jej prawdziwe oblicze? Czy zrobiła to dla niego?

Nie. Dzięki niemu.

I choćby bardzo bolało…

Upadła na podłogę z rozpaczą widoczną na twarzy. Reżyserzy, z którymi pracowała, byli nią zachwyceni. Oczarowani. Zgodnie twierdzili, że jest przeznaczona do tego, by błyszczeć. Mieniła się blaskiem promieniującym na zahipnotyzowaną publiczność, będącą jak w transie podczas jej wystąpień. Mogła jedynie tańczyć i tańczyć. Nie musiała docierać do nich swoim charakterystycznym głosem. Wystarczyło, że ukazała im swoje piękne ciało targane emocjami, pobudzanymi przez odpowiednio dobraną muzykę.

Ferro była przekonana o własnej wartości i to nigdy miało się nie zmienić, nawet jeżeli on spróbował podciąć jej skrzydła. Zewsząd słyszała pozytywne opinie, nie tylko od znajomych, ale przede wszystkim od osób zupełnie jej obcych, nawet nie związanych bezpośrednio ze śpiewem, tańcem, czy aktorstwem. Byli widzami, którzy dostrzegali jej zaangażowanie. Widzieli, że jest prawdziwa. Że nie udaje. Ufali jej interpretacji wizji reżysera, czy dramaturga. Ludmiła nigdy nie przedstawiała sztuki.

Ona była sztuką.

Tę wojnę wygrała nasza miłość.

Nie.

Jeszcze nie.

Walka wciąż trwa.

Federico.

To imię, niczym modlitwa.

Federico.

Dźwięki gitary ucichły. Piosenka dobiegła do końca. Jednak utwory mają tę zaletę, że gdy tylko chcemy, ponownie możemy dotrzeć do ich początku, i znowu, i znowu. Muzyka nie sprowadza na nas bólu pożegnania. Ciągle jest przy nas, gotowa pocieszyć, podnieść na duchu, wesprzeć w złości. Gotowa po prostu być.

Dramatycznie wtuliła głowę w prawe ramię, przymykając powieki.

- Brawo!

Federico.

- Brawo! To było… brawo!

To nie był ten głos.

Po prostu reżyser, którego nie zauważyła wcześniej, obserwował ją z końca sali, a teraz poruszał się w jej stronę raźnym krokiem.

- Zrozumiałaś moje podpowiedzi. Dobrze, Ludmiło.

- Dziękuję – skinęła głową, nie siląc się na uśmiech.

Nie potrafiła, ponieważ w głowie wciąż dźwięczało.

Dźwięczało jedno imię.

Federico.

Zawsze będę na Twojej drodze,
duszo z mojej duszy…*

*
- Sorridi provocandomi... – wciąż szukał i cały czas nie znajdował odpowiedzi.

Miłość? Znał. Doświadczył. I zniszczył.

Pochylając się nad zmaltretowaną kartką papieru, z poobrywanymi rogami, usilnie zastanawiał się nad przeszłością. Jak to możliwe, że koniec nastąpił tak szybko?

Było dobrze. Bardzo dobrze. Czuł siłę jej uczucia. I z każdym kolejnym dniem docierało do niego, jak bardzo się w niej zatracił i jak mocno jej potrzebuje. Wystarczyło tylko, by była przy nim. Dla niego. To wszystko, czego oczekiwał. I otrzymywał to. A dodatkowo zbierał kolejne czułe pocałunki. Muśnięcia jej drżących warg na twarzy były oczyszczające. Zabierały wszystko, co złe. Każdy, choćby minimalny dotyk był prezentem od losu. Naturalne uśmiechy dodające uroku jej pięknej twarzy…

Potrząsnął głową, gwałtownie zarysowując kartkę długopisem. W końcu odrzucił go na biurko, a papier doszczętnie zniszczył, rozrywając na kawałki.

- Co się dzieje, kochanie?

Zmrużył oczy. Nie wyczuł, jak stanęła za nim, delikatnie kładąc dłonie na jego silnych ramionach. Ale to nie były te dłonie. Choćby nie wiadomo jak dużo wkładała uczucia w okazywane mu gesty, to i tak nigdy jej nie dorówna.

- Nie mogę… nie mogę nic napisać… Cały czas próbuję, ale… To takie frustrujące! – nieprzemyślanym ruchem potargał starannie ułożoną grzywkę. W chwili obecnej zupełnie nie interesowało go to, jak musiała wyglądać.

- Masz blokadę?

No przecież mówię, kobieto!

- Tak jakby. Ostatnio często mi się to przytrafia. Być może potrzebuję złapać trochę oddechu? Producenci oczekują nowych utworów, a ja… czuję jak coś siedzi głęboko w mnie, rozumiesz? Wiem, że gdzieś czai się jakiś nowy tekst, świetny utwór, ale nie potrafię go odnaleźć – pomyślał, że to nie ma sensu. Bezsensowne tłumaczenie, którego ona i tak nie zrozumie.

Bo nie rozumiała muzyki. Nie rozumiała pasji tworzenia.

I nie była nią.

Gdyby to ona była przy nim, miałby swoją prywatną inspirację. Miał tego świadomość. Ale co mógł teraz z tym zrobić? Zabawił się kosztem swojego serca. I nie potrafił wyjaśnić, dlaczego. Przecież ono cały czas rwało się w tamto miejsce. Do Buenos Aires. Do niej.

- Con gli occhi mi incateni qui... – zanucił, wpatrując się w pozostałości po kartce, na której usiłował zanotować najnowszy utwór.

- Słucham?

Co, nie rozumiesz rodowitego języka? Czy ty musisz być tak irytująca?

No i dlaczego ja w tym trwam? Siedzę po uszy w bagnie i mam wrażenie, że się z niego nie wydostanę – przełknął ślinę i odwrócił się. Dopiero teraz spojrzał w jej oczy. Nie miały w sobie żadnego błysku. Prawdopodobnie dlatego, że nie były przeznaczone do tego, aby błyszczeć.

- Cały czas myślę nad utworem. Carmela, mogłabyś zaparzyć mi herbaty? – musiał wydostać się z tej idiotycznej sytuacji. Jeśli by tego nie zrobił, mogłoby skończyć się nieprzyjemnie. Ona tego nie zauważyła, ale był na granicy wybuchu. Gdyby nie zgodziła się iść po tę pieprzoną herbatę, zacząłby się drzeć, czy byłby do tego powód, czy nie.

- Tak, oczywiście – uśmiechnęła się, pochylając się nad jego ustami.

O nie, tylko mnie nie całuj.

Pocałowała go. Z uczuciem. Ona je okazywała. On? Niekoniecznie.

Po zakończeniu tej jakże romantycznej sceny nareszcie opuściła sypialnię jego mieszkania. Ostatnio często zostawała u niego na noc. Myślała – cóż, zapewniał ją o tym – że mu to nie przeszkadza.

Jestem urodzonym kłamcą.

To była chwila. Jedna szybka decyzja, adekwatna do jego włoskiego temperamentu. Telefon. Gdzie jest telefon?

- Cześć, Leon. Dzwonię w ważnej sprawie. Może przygarnęlibyście najlepszego przyjaciela?

*

- Wiedziałaś o tym, że Federico planuje przylecieć do Argentyny? – Leon uznał, że przyszedł odpowiedni czas na rozmowę o zaskakującej decyzji Włocha. Choć czy aby na pewno takiej zaskakującej? Verdas pomyślał, że przecież po Pasquarellim można się spodziewać wszystkiego. Absolutnie wszystkiego. Zachciało mu się wycieczki do Buenos Aires, to wraca. Leon wyczuł, że była to decyzja podjęta pod wpływem impulsu. Ale kto wie, może jak najbardziej trafna?

- Słucham? – czyli nie wiedziała. Tak też myślał.

Przyjrzał się dokładniej ukochanej twarzy, którą znał z najdrobniejszymi szczegółami. Oczy Violetty, choć zaspane i zdradzające, że wczorajszy wieczór z przyjaciółkami był doprawdy owocnym spotkaniem, rozbłysły nagle tysiącami iskierek. Tęskniła za Federico i wiele razy mu to powtarzała. Wiedział, że Włoch był często pierwszą osobą, która dowiadywała się o problemach Violi, jej wątpliwościach, troskach, ale również radościach. Leon przyznawał sam przed sobą, że były momenty, kiedy zazdrościł im tej przyjaźni. Czasami miał smutne wrażenie, że nigdy nie wyzbędzie się skłonności do zazdrości, która była jedną z jego najpoważniejszych wad. Jednak gdy teraz patrzył na Violettę, chciał tylko, aby jego słońce zawsze promieniało tak, jak w tej chwili. Jej mina wyrażała zaskoczenie, niedowierzanie i przede wszystkim szczere szczęście.

- Zadzwonił do mnie wczoraj, kiedy byłaś u Fran. Pytał, czy byśmy go nie przygarnęli – złapał delikatnie jej drobną dłoń, dotykając srebrnego pierścionka błyszczącego na palcu. Kiedy ona przybrała tym razem minę niepewną, zastanawiając się, co odpowiedział przyjacielowi, on przysunął dłoń do swoich warg i złożył na niej pocałunek. – Odpowiedziałem, że zapewne nie mamy innego wyjścia.

Wciąż patrzył jej prosto w oczy, obserwując zmiany zachodzące w wyrazie jej twarzy. Tym razem ponownie powróciło rozpromienienie i radość.

- Czy mówił, dlaczego przylatuje? No i kiedy?

Jej głos był melodią docierającą wprost do jego serca, które każdego dnia wypełniało się świadomością ogromnej miłości, jaką go obdarza. Miłość ta była prawdziwa, niewątpliwie szczera i wraz z upływającym czasem silniejsza. Choćby nie wiadomo jak bardzo próbowano ich rozdzielić, zawsze ponownie odnajdą wspólną drogę. Nie było takiej siły, ludzkiej siły, która byłaby w stanie przerwać ich uczucie. Zabrnęło to zdecydowanie za daleko.

- Mówił dość nieskładnie, jakby sam nie wierzył w to, na co się zdecydował. Nie załatwiał nawet biletów. Choć sądząc po tonie jego głosu, możemy się go spodziewać w przeciągu kilku dni. Miałem wrażenie, że jest gotowy wsiąść w najbliższy samolot i przylecieć.

- Leon – zawahała się. Obserwował, jak zastanawia się nad czymś intensywnie. Zmarszczyła czoło, przygryzając lekko dolną wargę. Z oczu zniknęło zmęczenie, a na policzkach pojawiły się urocze rumieńce.

- Tak?

- Czy nie sądzisz, że przede wszystkim… a może tylko i wyłącznie… chodzi mu o Ludmiłę? – był przekonany, że wypowie podobne słowa. Sam doszedł do identycznych wniosków już wczorajszego wieczora, kiedy tylko zakończyli chaotyczną rozmowę.

- Myślę, że spiął tyłek i zacznie w końcu walczyć – powiódł kciukiem po obrączce pierścionka. Na jej wewnętrznej stronie widniało zdanie „Pase lo que pase nuestro amor siempre vivirá”.

Cokolwiek się wydarzy, nasza miłość zawsze będzie żyła.

- A czy ona da mu szansę? – zabrała dłoń sprzed jego ust, dotykając jej zewnętrzną stroną prawego policzka. Uśmiechnęła się, przesuwając ją od brody aż do skroni i z powrotem, jednocześnie drażniąc opuszki palców zarostem.

- Zależy, czy będzie tego chciała.

*
Kolejne dni mijały niemalże w błyskawicznym tempie. Niemym oczekiwaniu. Tak, jakby wiedziała, że za chwilę, już za moment, zdarzy się coś przełomowego. Skąd wzięło się to przeczucie? Nie miała pojęcia, jednak podświadomość nie dawała jej spokoju zarówno za dnia, jak i w nocy. Przez ten czas nie nadawała się do niczego, była rozproszona, rozdrażniona, a jej myśli błądziły z dala od Buenos Aires. No dobrze, wędrowały za ocean, aż do Włoch. Przyszło jej na myśl, że powinna się z tym w końcu pogodzić. Federico tu nie ma i nie będzie, tak? Przekonywała samą siebie, że zawalczy o niego, że spróbują ponownie i nie raz miała wrażenie, że jest gotowa wsiąść w samolot i polecieć do słonecznej Italii, aby móc ponownie zobaczyć jego roześmianą twarz. Tak było choćby po niedawnej próbie, za którą Herrera niebywale ją pochwalił. Ale zaraz potem to podniosłe uczucie minęło, mobilizacja usunęła się w cień, a na przód wysunęła się – jakże niechciana – rezygnacja. Nie było po co się oszukiwać, żyć złudzeniami i wymyślać sztucznej odwagi, skoro i tak nie podjęłaby się żadnych konkretnych działań, poza zadręczaniem się wspomnieniami i wymysłami, jakby to mogło być im razem cudownie.

Jestem tchórzem.

Ale z drugiej strony, minęło tyle lat. Masa dni bez jakiegokolwiek kontaktu od niego. Zaprzestał starań o nią, jakby zapomniał.

Nie chce mnie. Nigdy nie chciał.

Gotowa dalej wpędzać się w ponury nastrój, początkowo nie zwróciła uwagi na dzwoniący telefon. Niechętnie zwróciła wzrok w jego stronę, spoglądając na wyświetlacz.

Leon.

- Tak?

- Witaj, Lu. Czy mógłbym mieć do ciebie wielką prośbę?

- Zależy, jaką. Jeśli ponad moje siły, to od razu się rozłącz.

- Urocza, jak zwykle. Gdybym myślał, że temu nie podołasz, to bym nie dzwonił.

- Mów, bo robi się zdecydowanie zbyt słodko, a ja zaczynam myśleć, że twoje komplementy brzmią nad
wyraz sztucznie.

- Skądże znowu. No dobrze, odebrałabyś Violettę z lotniska?

- Co? Jak to się stało, że nie możesz odebrać twojego ciastka z kremem, światełka w tunelu, bombki choinkowej, łabędzia pośród brzydkich kaczątek…

- Ludmiła…

- … Violetty, z lotniska? Sądzę, że poczuje się zawiedziona, jak nie urządzisz jej czułego powitania wśród tłumów zachwyconych pasażerów. Ja zresztą też bym się tak czuła. Leon, doprawdy, staczasz się po równi pochyłej.

- Czy ty zawsze musisz tyle gadać? Violetta wie o takiej opcji, że to ty możesz ją odbierać. A ja się nie staczam, tylko szykuję dla niej kolację i zwyczajnie się nie wyrobię. To jak będzie?

- Nawet nie wiedziałam, że gdzieś leciała.

- Zobowiązania reklamowe, sama chyba najlepiej to rozumiesz.

- Dobra, dobra, nie podlizuj się znowu. Cóż, spróbuję cię zastąpić, choć mam świadomość, że ci nie dorównam…

- Dziękuję, Lu, wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć. Tylko nic jej nie mów o kolacji!

- Będę milczała jak zaklęta!

- Po raz drugi dziękuję. Przylatuje o 18, z Rzymu.

- Z Rzymu?

- Tak, z Rzymu.

- Dobra, jakoś ją znajdę. Coś jeszcze?

- Tylko tyle, że jeszcze raz dziękuję.

- Verdas, ty i ta twoja przeklęta uprzejmość…


 *
I jak ja mam ją niby znaleźć w tym tłumie ludzi? Taką chudzinę?

Ludmiła krążyła wśród niezliczonej ilości ludzi pędzących z bagażami do bliskich odbierających ich z lotniska albo udających się na odprawę, by móc odlecieć w najróżniejsze strony świata. Teoretycznie Violetta powinna się właśnie pojawić, lecz nigdzie nie było jej widać. Blondynka miała tylko nadzieję, że nie spędzą na lotnisku kolejnej godziny, szukając siebie nawzajem. Nie przepadała bowiem za wszechobecnym lotniskowym tłokiem, przepychankami, okrzykami i rozwydrzonymi dziećmi, uporczywie nie słuchającymi rodziców. Nigdy nie trafiała na chwile spokoju, wręcz przeciwnie. Zawsze, kiedy pojawiała się na lotniskach różnych krajów, akurat wszędzie panował gwar i rozgardiasz, na jej nieszczęście.

Czas chyba zadzwonić, gdzie ona się podziewa.

Już miała wyciągać telefon z torebki, kiedy przez jej ciało przebiegł dreszcz. Dlaczego?

Ten głos…

Nagle wszystko zrozumiała.

- Ludmiła?

To nie Violettę miałam odebrać z lotniska. Violetta przez cały czas była z Leonem w ich mieszkaniu i zapewne robili różne nieprzyzwoite rzeczy, zadowoleni z własnego podstępu.

Federico.

Federico…

- Federico?

Nie potrafiła zdobyć się na nic innego. Nie potrafiła, nie chciała, bała się odwrócić. Spojrzeć na niego. Stanąć twarzą w twarz z miłością swojego życia – musiała to przyznać. Tym dla niej był.

Ale ja jestem tchórzem.

Nie pozostało jej więc nic innego, jak uciec. Miała taki zamiar, lecz poczuła ciepłą dłoń na lewym nadgarstku.

- Sorridi provocandomi con gli occhi mi incateni qui. Mi lasci andare tanto sai che puoi riprendermi... – zanucił, patrząc jej prosto w oczy.

Wiedziała, co to oznaczało. Drugie zdanie sprawiło, że serce zabiło mocniej.

Pozwalasz mi odejść, ponieważ wiesz, że możesz mnie znowu odzyskać.**

Rzeczywiście, wiedziała. Chciała tego.

I tak też się stało.

*słowa hiszpańskie i ich tłumaczenie to utwór, który wykonują Beyonce i Alejandro Fernandez „Amor Gitano”
**słowa włoskie i ich tłumaczenie to utwór, który wykonują Nicole Scherzinger i Eros Ramazzotti „Fino All’Estasi”




Jak mówiłam przy ogłoszeniu wyników, miałam ogromny problem z trzema pierwszymi miejscami. Zdanie zmieniałam co dziesięć minut. Jeżeli nie lepiej. :> Ale te pierwsze trzy prace skradły moje serduszko i powiem tak - i Aussie, i Fruć i Lissa zasługują na pierwsze miejsce. Dlaczego? Przekonacie się, za każdym razem czytając te prace.
Naprawdę, wybór, wręcz masakryczny, kiedy mierzysz się z trzema talentami. :) Nie mniej jednak, Aussie, wiesz, że to jest świetne, prawda? <3
Zapraszam Was serdecznie do skomentowania. ;)
Ściskam!

czwartek, 4 września 2014

Wyróżnienie | "List" | Cathy Lambre

Leon miał chaos w głowie.
Nie potrafił pozbierać swoich myśli, a gdy wreszcie dokładnie przeanalizował po raz kolejny słowa ojca Violetty, zrozumiał. Zrozumiał, ale wciąż nie mógł się pogodzić z jej śmiercią. Ze śmiercią Violi. Dziewczyna nie raz się okaleczała, ale nigdy nie tak, aby stało się jej coś poważnego. Zawsze potrafiła przestać w odpowiednim momencie.
Teraz zrobiła to celowo.
Chłopak jechał do domu Castillo i czuł ból. Rozsadzał go od środka; chciał wydostać się na zewnątrz za pomocą łez, krzyku czy czegokolwiek co sprawiłoby, że wreszcie okazał jakieś, jakiekolwiek emocje, którymi nigdy się nimi nie dzielił. Zawsze miał kamienną maskę, której nikt nie był w stanie ściągnąć. Męczyło go to, ale nie mógł być słaby -  wydawało mu się, że nie ma żadnej pięty Achillesa. Teraz jednak coś trafiło w nią bardzo mocno. Violetta.
Gdy dotarł na miejsce zobaczył ojca dziewczyny z czerwonymi oczyma. Mężczyzna trzymał się za głowę siedząc w kuchni i oddychał niespokojnie, a obok stała pusta butelka alkoholu. Jego córka popełniła samobójstwo. Najpierw stracił żonę a teraz jedyne dziecko.
Co zrobił źle? Gdzie popełnił błąd? Te pytania nie dawały mu spokoju i sprawiały, że miał ochotę dołączyć do córeczki i żony. Był temu bardzo bliski.
  Leon zacisnął szczękę. Chciał go pocieszyć, ale nie wiedział jak. Sam czuł się podobnie - bezsilny, oszukany, samotny. Nie był jednak jego dzieckiem. Był tylko znajomym, bliskim, Violetty ze szkoły.  
Kimś więcej?
- Przepraszam... - powiedział Verdas, starając się zwrócić na siebie uwagę.
- Zabrali ją... - szepnął dorosły - Zabrali mi Violę... Odeszła, uciekła... Przeze mnie. Tylko i wyłącznie przeze mnie. Pieprzony ojciec, który jej nie rozumiał i ją zaniedbywał - zaczął nerwowo wyrywać włosy - Pieprzony ojciec! - krzyknął.
Znów powtórzył, ale jego głos załamał się i nie był w stanie nic powiedzieć. Mężczyzna pociągnął nosem, a po policzkach spłynęły liczne łzy.
  Leon poczuł się okropnie. German był dobrym ojcem i kochał Violettę najbardziej jak mógł. Starał się, aby było jej jak najlepiej. Teraz jednak odeszła bez słowa, zostawiając go i sprawiła, że jej ojciec nie wytrzymał nerwowo. Chciał ją z powrotem. Chciał ją przytulić. Całą i żywą. Nie mógł.
- W pokoju - szepnął starszy mężczyzna - zostawiła Ci list.
Potem złapał butelkę i chciał się napić, ale ta była pusta. Chyba chciał nią rzucić, ale ręką ugięła się i znów podparła czoło inżynierowi. Był wyczerpany emocjonalnie i fizycznie.
  Chłopak zawahał się, czy to dobry pomysł zostawiać go samego, ale skoro był sam przez tyle czasu, to teraz także nic nie powinno się stać.
Wszedł po schodach i stanął przed pokojem dziewczyny. Jego ręka zdarzała, bo Violetta właśnie tam to zrobiła. Tam popełniła samobójstwo. Leon odważył się jednak i wszedł do środka.
Na pierwszy rzut oka wszystko było w normalnym stanie. Potem zobaczył to wszystko, co tam się stało oczami wyobraźni.
Violetta krążyła po całym pokoju, za pewnie ubrana w jedną z tych swoich zwiewnych sukieneczek.
 Tych które kochał? Potem usiadła przy biurku i wyciągnęła z szafki pojemnik. Wyjęła z niego jakąś pigułkę. Pierwszą, drugą. Potem całą garść i popiła alkoholem. Wtedy położyła się na łóżku i leżała.
Do końca. Do samego końca.
Ciała jednak nie było. Policja i karetka przyszła tu przed nim. Zabrali ją, zabezpieczyli wszystkie dowody. Został tylko list.
  Leon usiadł na krześle przy biurku i podniósł kopertę. Była zaklejona, a na jej wierzchu napisane było "Dla Leona, mój ostatni list". Verdas od razu poczuł gulę w gardle. Zacisnął jednak zęby do bólu i wyciągnął list z koperty.
  Violetta pisała to odręcznie, bez pośpiechu. Chciała, aby wyglądał starannie. Tu i tam jednak dostrzegł wyschnięte plamy po łzach. Zaczął czytać.

"Kochany Leonie,
gdy to czytasz, siedzisz w moim pokoju, wyobrażam to sobie. Wczytujesz się w ten list i zastanawiasz się dlaczego to zrobiłam, szukając w nim odpowiedzi.
Nie była to łatwa decyzja, ale i nie pochopna. Myślałam nad tym długi czas, ale teraz już mnie z Wami nie ma. Zostawiłam Was, ale to chyba nic nie zmieni. Wiem, że niedługo zapomnicie. Znajdziecie coś, co pomoże Wam przez to przebrnąć. Z resztą teraz, gdy to pisze, nie myślicie o mnie. Wiem to, bo ostatnio nikt mnie nie dostrzega. Jestem mgłą, która czasem przysłania inne sprawy.
Najbardziej jednak bolało mnie to, że to Ty mnie odepchnąłeś. W tej chwili czytasz to z łatwością, ale powiedzenie tego Ci prosto w twarz było dla mnie zbyt trudne. Często o Tobie myślałam. Zastanawiałam się, kim dla Ciebie jestem, a bardzo chciałam kimś być. Kimś więcej, niż koleżanką ze szkoły. Chciałam jakoś to pokazać, ale Ty to olewałeś. Czułam... czuję ogromny ból.
Moje życie w ciągu kilku ostatnich miesięcy nie miało sensu. Byłam niepotrzebna każdemu z Was. Wiem, że doskonale poradzicie sobie beze mnie. Tak będzie łatwiej - Wy nie będziecie męczyć się ze mną, a ja ze swoim życiem. Jeśli nie będziecie tęsknić, zrozumiem. I tak teraz już nic nie powiem, nie poskarżę się, nie powiem żadnego głupiego zdania. Będę milczała; dam Wam spokój.
Powiedz Federico, że był dobrym przyjacielem i jeszcze lepszym bratem. Francesce przekaż, że życzę jej szczęścia z Marco. Są naprawdę piękną parą. Natalia niech wciąż będzie twarda, ale niech kiedyś przypomni sobie o chłopaku, który ją kocha i cierpi dla niej tak jak ja dla Ciebie. Diego wspomnij, że pomimo małej ilości rozmów, jakie przeprowadziliśmy, jest dobrym przyjacielem. Cieszę się, że znalazł Ludmiłę i jest dla niej oparciem. Niech zastąpi przy niej moje miejsce. Tacie musi ktoś pomóc. Przykro mi, że go zostawiam, ale wiem, że jeszcze się z nim spotkam. Pozdrowię od niego mamę. Chciałabym tylko, abyś wiedział, że kochałam Cię. Mogłam oddać za Ciebie życie i za chwilę to zrobię. Nie upokorzę Cię, nie będę starała zwrócić na siebie Twojej uwagi, bo widzę, że to ignorujesz i nic z tego nie będzie. 
Żegnaj i na zdrowie.
                                                                                            Zawsze kochająca Violetta."

W tej chwili  chłopak nie starał się powstrzymywać swoich uczuć. Zrozumiał, że kobieta jego życia, umarła właśnie przez to - przez jego niedostępność. Znienawidził się w jednej chwili.
Zrobiła to dla niego. Aby nie czuł się winny. Winny? On? Nie, to niemożliwe.
A jednak. To była jego wina. Jego i tylko jego. Bo nie zauważył, bo nie potrafił okazać uczuć.
 Postanowił nie zapominać. Nigdy. Aż do śmierci i jeszcze dłużej.