wtorek, 17 lutego 2015

Rozdział 35 - Otulone mgłą.


Miała ochotę zemdleć. Osunąć się w ramionach ukochanego albo paść na kolana. Zamknąć oczy i obudzić się jutro, za tydzień, rok. Nie widzieć. Nie wiedzieć. Nie czuć. Nie cierpieć. Nie zastanawiać się. Nie analizować. Nie myśleć. Nie mówić. Nie rozma... Nie ro... Nie!
Tylko oddychać. Tylko to jej zostało. Tylko to potrafiła robić dobrze. Tylko to pozostawiało ciepłe uczucie ulgi. Łzy też mogą się skończyć. Szloch, który mógłby wyrwać się z jej piersi był jakiś niepełny bez kilku słonawych kropel, więc zdusiła go w zarodku, zanim jeszcze przybrał rozmiary orzecha włoskiego. Zatrzymała wzrok na krawacie Ramallo. Nie wyżej, nie niżej. Żadnego błądzenia po różnych punktach i szukania absurdalnego ratunku w szczelinach na suficie. Skupiła się na fakturze szaro-białych kwadracików. Siedziały sobie w równych odstępach, żyjąc nudnym życiem wzorków. Idealnie rozłożone. Nie dotykały się. Żadnych zgięć. Tylko prosty, nudny byt, nie zwracający na siebie uwagi. 
 - Leon. German zapisał firmę Leonowi. - Podziwiała jego spokój. Dorosły mężczyzna, z ogromnym życiowym dobytkiem. Chyba nie do końca szczęśliwy - bo bez miłości - ale spełniony. Bez żony, dzieci. A najlepszy przyjaciel oddychał już tylko wilgotną ziemią i spróchniałym (wkrótce) drewnem. Błyszcząca łysina chowała niezwykły w swej przeciętności umysł prawnika perfekcjonisty, uzupełnienie szerokich ramion Germana - ekonomisty z krwi i kości - ze słabością do sernika, fortepianu i jego dzieci. Violetcie wydawało się, że słowa, które Ramallo wypowiadał parzyły go. Starał się ukryć dezaprobatę. Zaciśnięta szczęka nie śmiała drgnąć, a okulary ze śladami palców na grubych szkłach, ciężko trzymały się nosa.
Oniemiała. Leon najwyraźniej też stracił poczucie rzeczywistości. Ramallo zdawał się coś mówić - jakieś słowa pocieszenia? coś, co miało dodać im otuchy? imitacje zrozumienia? Wszystko odbijało się echem od Violetty. Widziała tylko, że usta całej trójki ruszają się gorączkowo jakby napędzane przez pociąg i zderzają się ze sobą. Krzyczeli? Wzajemne pretensje były nieuniknione, podobnie jak z cierpieniem w życiu. Oskarżenia, domysły... Jak oni potrafili znaleźć na to wszystko siłę? Akurat dzisiaj, kiedy niebo płacze razem z nimi? Westchnęła ciężko (całkowicie ją zignorowali). German potrafił wywołać burze, nawet po śmierci. Cóż za utalentowany człowiek.
- Będziecie o to kłócić się kiedy indziej! - syknęła. - Teraz z łaski swojej zamiast drzeć ryje o takie bzdury, łaskawie chociaż udawajcie, że obchodzi was ta cała szopka!
Zadarła sukienkę do góry i omijając wszystkie spojrzenia pełne współczucia i pomruki jak z horroru, rzuciła się na schody. Czas nie zdążył się zatrzymać a już była przy samym szczycie, prując po dwa stopnie na raz. Odnalazła pierwsze drzwi po lewej - pokój jej ojca - i ręka jej drżała, jakby na korytarz nagle nadeszła śnieżyca. Chłód otulił ją zimnym szalikiem, zrobionym z błyszczących sopli lodu. Nie chciała wchodzić do jedynego miejsca, które nie wiedziało o tragedii. Starannie zaścielone łóżko z otwartymi ramionami czekało aż German rzuci się na nie po ciężkim dniu bycia panem własnego tyłka. Garnitury, które wisiały w równym rządku, idealnie wyprasowane, już nigdy nie miały zaznaczać jego pozycji wielkiego pana potentata. Na nocnym stoliku spała książka, położona okładką do dołu. Domyśliła się, że to musiała być Duma i uprzedzenie Jane Austin, którą mama czytała nieskończoną ilość razy. Kartki przesiąkły jej duchem.  German odkrywając na nowo starych bohaterów, dostrzegał między literami oczy Marii i jej delikatne dłonie, za którymi tęsknił tak, że aż bolało go każde wspomnienie, których nie potrafił sobie odmówić. Uzależnienie wpełzło do jego ciała, czyniąc go niewolnikiem przeszłości.
- Teraz już nic ich nie rozłączy - szepnęła, zakrywając ręką otwartą buzie. Czuła, że za chwile wybuchnie. Łzy znowu zaczną padać kroplami na drewniane panele, zostawiając małe kałuże srebrzystej wody - smutniejszej niż normalnie. Szloch znowu ją zawładnie, kradnąc oddech i myśli z klarownych, osuną się mgłą.
Zamierzała położyć się na poduszki, które jeszcze musiały pamiętać zapach koszmarnych perfum taty, ale nie mogła przekroczyć progu pokoju. Wiedziała, że jeżeli to zrobi jedyne miejsce, w którym zatrzymał się dla niego czas będzie musiało iść dalej i w końcu wymazać go z pamięci.
Nie była na to gotowa. Nigdy nie będzie.
- Viola, chodź. - Poczuła dłoń na ramionach i chrzęst oddechu. Głos przypominał grające radio, a ciało tej osoby kipiało lawendą. Natalia. - Zaparzę ci herbaty. - Nie słyszała współczucia, tylko troskę. Violetta niestety chciała zachowywać się jakby nigdy nic się nie stało. Była dużą, zdrową dziewczynką, której świat nienawidzi. Hej, przecież wszystko jest w porządku!
Tylko czego miała się spodziewać jeżeli nie litości?
- Herbaty?
- Wiesz, ja zaserwowałabym ci kieliszek wina albo i butelkę, ale nie chcę podpadać chłopakom. - Słowa, jak to słowa, zniknęły szybciej niż się pojawiły, a obraz pokoju nadal przed nią tkwił. - Wiesz, że jesteś dla mnie jak siostra, prawda? - zaczęła niepewnie brunetka. - A siostry się nie okłamują.
- Więc nie mów mi, że będzie dobrze albo kiedyś mi przejdzie i świat znowu będzie się śmiał. Przerabiałam już pogrzeby. - Śmierć nie boli. To świadomość, że zostawiamy kogoś na ziemi nas dręczy. Jednocześnie, kiedy ktoś czeka na nas wśród bladych obłoków wyrywamy nasze serce ku górze, bo tam zaznamy szczęścia. Ci na dole w końcu to przeboleją, może nawet zrozumieją. Od nich jednak nie należy oczekiwać zbyt wiele. Ludzie cierpiący są najniebezpieczniejsi, bo uważają, że nie mają nic do stracenia. Błąd. Mogą zgubić własną duszę.
- Wiem, że to nieodpowiedni moment, ale...
- Jeżeli masz złe wieści, to każda chwila będzie nieodpowiednia. - Przyznała jej racje samym zrozpaczonym spojrzeniem.
- Powiedzmy... Teoretycznie, że ktoś z nas wyjdzie, co wtedy? - Nadal na nią nie patrząc Violetta zachrypniętym głosem powiedziała:
- Natalia, wszyscy wyjadą. Powinnaś to wiedzieć najlepiej.
- Wiem, ale myślałam, że powiesz coś, że dasz...
- Nadzieje? Nie, mogę tylko powiedzieć na głos to, o czym obie wiemy, a żadna boi się powiedzieć. Francesca wyjdzie do Włoch na studia. Federico oczywiście, jak ostatni głupek zostanie tutaj ze mną, bo będę zbyt krucha - prychnęła. - Pytanie tylko dlaczego ty, Diego i Lena, nas zostawicie?
- Skąd...?
- Bo umiem czytać z twojej twarzy.
- Rodzice się rozwodzą. Mama chcę nas zabrać do Hiszpanii.
- Reszta wie?
- Powiedziała tylko mi. A ja chcę...
- Żeby to był nasz wspólny sekret? Po co niszczyć nasz ostatni wspólny rok? Tyle się ostatnio wydarzyło? Będę milczała jak martwy.
- A teraz dasz sobie zaparzyć herbaty? - spytała. Tajemnica została bezpiecznie przekazana. Teraz nie została sama w spisku, które zgotował im los, bawiący się w plątanie sznurków na ich marzeniach. Widocznie za łatwe ich spełnienie niczego nie potrafi nauczyć.
- Nie ma szans, żebyś dolała mi tam chociaż wódki? - Natalia zmarszczyła brwi. - Słyszałaś naszą kłótnie, co?
- Ciężko było nie zwrócić uwagi.
- Boże, ta rodzina nawet na pogrzebie nie potrafi zachowywać się normalnie.
- Wy pewnie nawet w trumnach będziecie się kłócić.

***
- Uspokój się. Darcie się na mnie nie sprawi, że nazwisko na testamencie zostanie zmienione - Miał racje, co tylko dolało oliwy do ognia.
- Nic nie rozumiesz, prawda? Kompletnie! - Federico, ten zawsze opanowany, uśmiechnięty; pełen życiowej radości dla wszechświata, chowając ciemną duszę w środku; ten rozsądniejszy brat, teraz niczym rozjuszony byk z czerwoną od wściekłości twarzą i mocno urywanym oddechem, wydeptywał ścieżkę w dywanie. Grzywka straciła cały temperament i kosmyki włosów teraz bezwiednie opadały we wszystkich kierunkach, jakby zmęczone całym zamieszaniem. - Ja, wszystkie decyzje jakie kiedykolwiek podejmowałem, wiązałem z przyszłością tej cholernej firmy. Ja i Violetta. Od dziecka - szepnął bezsilny. - Wiesz... Kiedy miałem z dziesięć lat zrobiliśmy listę rzeczy, które doprowadzą nas do sukcesu. - Unikał wzroku Leona, bojąc się zobaczyć litościwe cienie, w ich zielonej głębi. Znosił je przez cały tonący we łzach dzień i kolejna kropla przechyliłaby szale. - Ty przewijałeś się w prawie każdym punkcie. 
- Ale..? - Federico, znajdując się w szklanej bańce, schował się przed głosem Leona i dalej otaczał się swoimi słowami. Zupełnie ignorując brata.
- Ona postanowiła iść na ekonomię. Być panią prezes w każdym calu, jak tata. Ja wtedy zafascynowany Ramallo i sposobem jakim dogadywał się z ojcem, spojrzałem w lustro i pomyślałem: Federico, będzie z ciebie idealny prawnik! - Łzy zalśniły jak diamenty, na pomidorowo czerwonych policzkach. Płacz jako jedyna oznaka bezradności, nie smutku. -  Wiedzieliśmy, że jest jeszcze Studio. Cały czas, wiesz? Tata nadal był współwłaścicielem i my nie musieliśmy długo układać sobie w głowie, żeby stwierdzić, że to ty je otrzymasz. Ale zanim to wszystko miało się stać, mieliśmy mieć po dwadzieścia kilka lat. Dom, rodziny...
- Federico...
- A teraz jestem ja, ty, Violetta, jeszcze nierozpoczęte życie i głupie decyzje Germana. Mogłem oczekiwać od życia więcej? 
- Wciąż nazywasz się Verdas. To zobowiązuje do wzięcia się w garść.
- Pieprz się - zasyczał złowrogim tonem i po raz pierwszy (oraz jak się modlił się cienkim głosikiem z niespotykaną pokorą - ostatni) szukał pociechy w ramionach młodszego brata, niespodziewanie odkrywając, kto w tej rodzinne naprawdę odziedziczył charakter.
Mógłby się tym przejąć, gdyby nie świat, który mówił mu, że nawet to nie ma teraz znaczenia. 
B e z w a r t o ś c i o w e, niczym wyznanie miłości, stojąc nad grobem, kiedy tylko sekundy oddzielają od zapomnienia.

***

W lustrze - jak wszyscy - widziała swoje doskonałe odbicie. Blond włosy tworzyły aureole anioła, sprytnie chowając charakter, który sam diabeł podarował jej przy narodzinach. Płomienną czerwień ust nasycała wzrok najczęściej. Kolor intensywny jak krew kojarzył jej się z płomieniem w oczach jej chłopaka, kiedy niechętnie odsuwał się od niej, kończąc namiętne zabawy jej ustami. Bo to nie do końca były pocałunki. Diego kusił i bawił się jej wargami w taki sposób, żeby później spuchnięte wciąż walczyły, żeby zrobił z nimi jeszcze gorsze rzeczy. 
- Przestań, Lu. Jakby na to nie patrzeć jesteś otoczona w większości przez żałobników. Mina w stylu Sashy Grey, nie jest odpowiednia. 
- Miło. Dzięki, Francesca. Potrafisz sprawić komplement. 
- Dbam po prostu o czystość twoich myśli. 
- Odezwał się świętoszek - Przewróciła oczami, zasłaniając absurdalny uśmiech filiżanką z kawą, której koloru powinny pozazdrościć kruki. Okoliczności, z której strony nie patrzeć, mogły wprowadzić w czysto melancholijne samopoczucie, więc każdy skrawek radosnego unieśnienia, które wymalowało się na twarzy blondynki pasowało do ponurego otoczenia jak brak zasp i drobinek śniegu na choinkach w okolicach świąt. Tęsknota za dotykiem była boleśnie porównywalna do ran ciętych. Jakby powoli jej serce wysuwało się z piersi. Tylko o n mógł sprawić, że krew nadal płynęła w żyłach normalnie, ale dziś zamiast odrywać role nieskazitelnie przystojnego chłopaka, on bawił się w przyjaciela. Nie miała mu tego za złe, choćby i nawet ta jędzowata część wyszła z lustra i stanęła przed  nią kołysząc biodrami.
- Znaleźliście ich? - spytała jedwabistym głosem Maxiego, który rozdygotany rozglądał się niecierpliwe. Szukał kogoś. 
- Tu jesteście! - Rozłożył ręce w geście zwycięstwa. - Wszędzie was szukam.
- Lu, zadała ci pytanie, chodzący wieszaku na czapki - odezwała się Francesca. 
- Hę? 
- Spytałam, czy znaleźliście chłopaków albo chociaż Violę. Biedna, słabo musi to znosić.
- Natalia z Violą są w kuchni, a Diego próbuje dostać się do pokoju, gdzie Leon i Federico zrobili sobie bunkier.
- Dlaczego on, a nie ty? Wszyscy wiemy, że z waszej czwórki była podwójna para gołąbków-nierozłączek - oznajmiła Włoszka, torując sobie drogę do kuchni. 
- Papużek, Fran - Ludmił, idąca tuż obok poprawiła ją zniecierpliwionym tonem. Na co czekała?
- Kazali mi się zająć Violettą - wyjaśnił z prostotą. 
- A szukałeś nas - zakpiła brunetka. 
- Bo Natalia... - Machnął zniecierpliwiony ręką. - Zajęłybyście się tamtą dwójką w kuchni. Moja dziewczyna poi ją herbatą ze, zdaje mi się, dziwnym dodatkiem.
- Czy ty coś sugerujesz, Ponte? - Lu wyższa od niego o kilka centymetrów na monstrualnych czarnych szpilkach Jimmy'ego Choo (oryginalnych - prezent od ojca, jeżeli nie wywiązywał się odpowiednio ze swoich obowiązków, nie narzekała specjalnie) podniosła wysoko jedną brew (zazdrościł jej tej umiejętności odkąd zaczął w ogóle dostrzegać, że ktoś taki jak Ludmiła Ferro oddycha tym samym powietrzem - nie żeby trwało to spektakularnie długo). 
- Że wszyscy dzisiaj zgubili rozum? Skąd wiedziałaś, Lu? Wiedziałem, że blond farba nie wyżarła wszystkiego ze środka.
- Pewnego dnia skończysz z taką samą czupryną albo jej brakiem. Zastanowię się jeszcze jak będziesz wyglądać gorzej. 
- Nie mogę się doczekać - stanął uroczyście, przepuszczając ją w kuchennych drzwiach. Widok nie napawał optymizmem. Violetta z niemal czarnymi od łez oczyma, trzymała w zbyt mocnym jak na tak kruchą osóbkę kubek, który podobno zawierał herbatę. Natalia, pochylała się nad nią, gładząc ją po plecach, spokojnymi, kojącymi ruchami. Ludmiła była pewna, że szatynka czuje tylko cienkie igły, żadnego pocieszenia.
Pomieszczenie wypełniło się ludźmi podobnymi do lodu. Potrzebującymi zimna, a i tak kruchymi bardziej od czekoladowych ciastek. 
I jej odbicie, po raz kolejny, podsunęło nieprzyjemną myśl, że ta cała hołota to jej przyjaciele, którzy im bardziej tego nie chciała tym szybciej przywiązywali się do niej, zmieniając status na rodzina. Nienawidziła siebie za relacje, jakim los ich obdarzył. Ale trudno było nie kochać kokard Fran, akcentu Natalii, uśmiechu Leona, grzywki Federa, głosu Violetty, czapek Maxiego. Trudno było nie roztapiać się dla uśmiechu Diego.
Trudno było znosić tyle cierpienia, unoszącego się w powietrzy gęściej niż drobinki kurzu.