wtorek, 20 września 2016

Rozdział 43 - Było minęło. Albo i nie.

To nie było tak, że pękło jej serce - w gruncie rzeczy nie miało już jak.
Spodziewała się tego. Oczywiście, że się spodziewała. Nie mogła przecież zakładać - czy to przez pesymizm, czy zwykły realizm - że nastoletnia miłość oddalona przez ocean mogła przetrwać dłużej niż jedną wiosnę. Wspomnienia? Owszem. Sentyment? Może. Nadzieja? Jednostronna.
Tylko, że świadomość boli inaczej niż domysły. Kiedy nie jesteś pewna, wiesz, że nocą, gdy księżyc przysłoni rzeczywistość, masz prawo wyobrazić sobie jego, stojącego na progu twoich drzwi (Twoich!) z bukietem róż w ręku i miłością, wymalowaną w oczach. Masz również prawo, żeby rano opuściła cię cała nadzieja, bo słońce wróciło na swoje miejsce i świat znów wygląda normalnie.
To działało, aż nie poznała prawdy.
Mimo, że noc była przyjemna, a dom nawet w półmroku, wydawał się przytulny, kiedy stopy Natalii zetknęły się z zimną podłogą, od razu przeszedł ją dreszcz. Cisza nie była złowieszcza, ani przejmująca. Nawet jeżeli jakiś potwór z pod łóżka chciał ją przestraszyć, już dawno przestała bać się ciemności. Drogę na schody odnalazła po omacku, byle nie zapalać światła i przypadkiem nikogo nie obudzić, choć podejrzewała, że tylko część z nich odpłynęła. Większość z nich zaczynała życie razem ze wschodem księżyca. (Ksieżyć wschodzi? Pełza? Pojawał się? Zachodził? Znikał?) Słyszała doskonale każdy szelest pościeli, cichutki śmiech Francesci (brzmiało to trochę jakby śmiała się sama do siebie, a że Naty potrafiła dodać dwa do dwóch, domyśliła się, że musiała rozmawiać przez telefon) i głuche uderzenie, po którym natychmiast zaświergotało przekleństwo Leona (pewnie gdzieś się uderzył, ta łamaga nie potrafiła patrzeć w dół, pod nogi; kompleks wyższości, czy coś.).
Dochodziła druga w nocy. Było jej ciepło i źle i koniecznie chciała napić się ciepłego kakao.
- Nie możesz spać? - Siedział przy kuchennym barze, w półmroku. Spokojny z zamyślonym wyrazem twarzy.
Och, zbawienie kakao, udław się.
- Przyszłam zrobić sobie kakao. - Maxi podniósł wściekle czerwony kubek, upił łyk, uśmiechnął się leniwe i dopiero wtedy raczył się odezwać.
- Widzę, że wciąż myślimy o tym samym. - Coś błysnęło w jego spojrzeniu, kiedy w końcu na nią spojrzał, ale nie miała siły na dopowiadanie sobie niestworzonych wyjaśnień. - Zrobię ci.
Przeklęty, mały kurdupel, robił doskonałe kakao z piankami i cynamonem i... I... Idiota. Zaczepiła głowę na ręce i obserwowała jego kocie ruchy. Starała się nie patrzeć na niego cały wieczór, później próbowała się nie rozpłakać, aż do momentu, kiedy zdała sobie sprawę, że łzy skończyły jej się lata temu. Teraz patrzyła, może nawet trochę bezczelnie wwiercała mu wzrok w plecy. Gdyby przytył, wyłysiał albo zbrzyd prawdopodobnie byłoby łatwiej. Ale Maxi wyglądał lepiej, ruszał się z pewnością siebie, z którą było mu do twarzy.
- To... Co u ciebie?
On tak serio?
- Żyję - odpowiedziała mniej sucho niż zamierzała. Z przyzwyczajania odgarnęła z czoła kosmyki, których nie było. Natychmiast podniosła drugą rękę, żeby poprawić kucyk. - A u ciebie?
- Nie, nie będziemy tak rozmawiasz, wiesz? - Mówił spokojnie. Odniosła wrażenie, że ostrożnie ważył słowa, jakby spodziewał się, że znowu ucieknie na koniec świata. Tymczasem miała do wyboru pokój na piętrze i ogród za domem. I jeszcze ta ironia na końcu, która była jej potrzebna jak woda do kakao!
Najeżyła się.
- A jak? W jaki sposób chciałbyś powiedzieć mi, że założyłeś rodzinie i ułożyłeś sobie życie? Na wesoło? Zrobić mine zbitego psiaka? Upić mnie winem dla wzmocnienia efektu? Nie?! To może o tym, że nie wdzieliśmy tyle pieprzonych lat i jedyną rzeczą, którą cię interesuję, to co u mnie? - Ścisnęła mocnej kubek, przy okazji ciskając piorunami w uśmiechniętego chłop... Mężczyznę.
Do jasnej cholery.
- Tak, mi też ciebie brakowało. - Maxi rzeczywiście wyglądał jakby dobrze się bawił. Za dobrze. - A teraz opowiesz co u ciebie?
- Żyję - powtórzyła mechanicznie. - Lepiej powiedz, coś ty zmajstrował - dodała niemal oschle.
- Dzieciaka. - Tym razem ona też uśmiechała się znad stygnącego napoju. - Biorąc pod uwagę całą dziwną sytuacje, mam nadzieje, że dość normalnego.
- Szczegóły?
- Ciekawska jak zwykle. Opowiem ci rano.
- Nie zasnę.
- Wiem, ja też nie. Chciałbym po prostu zrobić coś innego.
- Czyli?
- Zostać z tobą.
- To chyba nie na miejscu.
- Bo? Pijemy tylko kakao, jak para starych, dobrych... przyjaciół.
Słowo "przyjaciele" absolutnie nie podobało się Natalii w kontekście ich dwójki. Było nieodpowiednio mdłe, zbyt małe i kruche. Ale dawało nadzieje, więc została. Tutaj, przy nim, gdzie kiedyś było jej miejsce.


Gdyby miał wybrać najpiękniejszy dzień swojego życia, powiedziałby, że tylko chwile są coś warte. Jedynie ulotne jak motyle wspomnienia. Krótkie momenty pomiędzy codziennością, kiedy słyszał tylko swój śmiech w głowie. Nic więcej i nic mniej.
Idealne dni nie istnieją. Dużo łatwiej popsuć drobnostkę w rozkładzie godzin, niż zniszczyć moment. Jedno krzywe spojrzenie, złe słowo, i puf. Coś pokrywa rysą szklany obrazek perfekcyjnych dwudziestu czterech godzin. To szczegóły - łatwe do zapomnienia - ale on lubił zapamiętywać je najbardziej.  
Ludmiła znowu zaczęła wiercić się na łóżku. W prawo i lewo. Kołdra podskoczyła raz i drugi. Westchnęła głośno, jak często się jej zdarzało i obróciła się na drugi bok. Kiedy skończyła walkę z pościelą, przytulił się do jej pleców, tak, że stykały się z jego klatką piersiową.
Dzisiaj przynajmniej nie chrapała, jednak i do tego dało się przyzwyczaić. Ludmiła Ferro, która miała wszelkie predyspozycje i warunki, żeby wyrosnąć na sukę z krwi i kości, została jego ukochanym króliczkiem, którego dobroć serca mogłaby świecić jak gwiazda na niebie. Choć geny matki - ku jego rozpaczy - czasem się uaktywniały (jak w momencie, kiedy zażądała rozwodu), to i tak ukradła całą miłością, która mu została. I, o zgrozo, kochał ją za to. Kochał ją za pocałunki, za obecność, za... Kochał ją całą.
Dla Federico, było coś fascynującego w obserwowaniu jej uśmiechu o poranku. Jakaś lekkość, przywiązanie. Przez pewien czas, jeszcze na samym początku, tęsknota. Nie była w końcu nią. Blond loki stanowiły ogromnie osobliwy kontrast do hebanowych włosów Francesci. I oczy, figura, myśli.... Porównania ciągnęły się długo. Ludmiła była taka. Brakowało jej tego, ale miała to
Aż nadszedł ten wieczór. Zima uderzyła w okno, ale obeszło go to bokiem. Siedział w fotelu, zakopany w podręcznikach. Drugą noc pod rząd. Lu uparła się, że zostanie na noc, mimo tego, że od dłuższego czasu komunikował się ze światem jednosylabowymi wyrazami.  Zmęczenie dosięgało już jego paznokci, litery tańczyły mu walca przed oczami. Kiedy "p" obróciło dookoła osi "c", przyniosła mu kubek kawy i uśmiechnęła się pocieszająco. Miała na sobie dresowe spodnie, jego za dużą koszulkę i rozwalającą się kitkę. I wyglądała idealnie, jak zawsze. Przypominała anioła, stojąc w świetle wpadającego przez okno księżyca.
Wszystko w niej było tak inaczej piękne.
Wstając, zrzucił książki z kolan.  Klapnęły na ziemi z cichym trzaskiem, zaskakując Ludmiłe. Federico nie zważając na zdziwione spojrzenie swojej dziewczyny porwał ją w ramiona. Obracając ją, aż kontrolując wybuch śmiechu zaczęła razem z nim tańczyć na środku pokoju. Muzykę zastąpił szum wiatru i stukot odbijającego się od okna śniegu.
Od tego momentu, ulotnej chwili szczęścia, nie było już nikogo innego.
Tęsknota przy śniadaniach pojawiła się dużo później, kiedy znów został sam. Wtedy pokrzyczała, trzasnęła drzwiami, wyszła i złamała mu serce, na którym wciąż wyraźnie rysowała się bordowa blizna. Rany się goją, ale sznyty* zostają jako przestroga, przypomnienie, piętno.
Podniósł się na łokciu, spojrzał na jej spokojną twarz ostatni raz i zamknął oczy. Był zbyt zmęczony spotkaniem z przeszłością i może odrobinę pijany, żeby dłużej myśleć.
Kocha . Tylko to się liczy.


Leon nie zapalił światła, wchodząc do ich sypialni, bo uznał, że rozkład pokoju znał na pamięć. Nie było mowy, żeby zahaczył o wiecznie wystający róg dywanu. Albo potknął się o fotel stojący obok łóżka. Oczy przywykły mu już do mroku i kiedy już prawie bezpiecznie leżał obok swojej prawie-żony, małym palcem uderzył o ramę łóżka i zaklął siarczyście. Violetta leżała na boku i nawet nie miała zamiaru odwracać się w jego stronę. Była rozdrażniona, skołowała i chciała, żeby ten tydzień już się skończył.
- Tylko nie zacznij płakać - powiedziała Violetta z udawanym współczuciem.
- Ironia ci nie pasuje, kotek.
- Spadaj.
- Używanie takich słów też nie. - Jedną rękę wsuną pod jej poduszkę, drugą objął jej talie, podbródek oparł o jej głowę. Jej drobne ciało, wpasowało się w każdy zakamarek krzywizn Leona. Między nimi były tylko powietrze i zły humor Violetty.
 - Ja tylko chcę, żeby ten ślub się już skończył - westchnęła, przepraszającym tonem. Ale nie miała zamiaru wypowiedzieć tego konkretnego słowa. Wynagrodzi mu to kiedy indziej, w lepszy sposób, a na razie da się przytulać i być małą, kruchą Violką. Lubiła taka być w jego ramionach.
- Najpierw niech się zacznie, kochanie.
- Zrobiłeś mi naprawdę głupią niespodziankę, Leon. To miała być tylko Natalia, nie całe stado ludzi, których nie widzieliśmy tyle czasu.
- To stado ludzi było kiedyś twoimi przyjaciółmi.
- Twoimi też.
- Chyba nadal nimi są. - Gwałtownie obróciła się w jego ramionach. Nie zdążył się odsunąć i dostał łokciem w żebra. Zignorowała jego jęk.
- Jesteś pewien? Zobacz co się z nami stało. Fran wydaje się szczęśliwą mężatką i mamą i w ogóle. Ale widziałaś jak spojrzała na Ludmiłę, kiedy ona usiadła na kolanach Federico? Nie rozmawiali odkąd wyjechała na studia. Ile lat można żyć bez wyjaśnienia sobie pewnych spraw? Ona nie zapomniała, on też nie. Choć wiem, że jej nie kocha. Przynajmniej nie w ten sposób co kiedyś. Ludmiła jest drugą połową jego serca i to widać. Tylko, że to ich wyniszcza w pewien sposób. Są dla siebie idealni, ale trudno jest im nie ranić się wzajemnie. I kiedy ostatnio u nas była? Wciąż mi zarzuca, że wybrałam Ludmiłę, a nie ją. Tylko, że to ona nas porzuciła.
- Myślę, że Federico wciąż coś do niej ma.
- Coś?
- On strasznie dużo czasu poświęca na rozwiewanie przeszłości. No bo popatrz: gdyby zostali, założę się, że Naty z Maxim już dawno stworzyliby obraz idealnej rodziny. Diego śpiewałby Ludmile bez przerwy tą ich kretyńską piosenkę, a Fran urodziłaby Federico dziesiątkę dzieci .
- On kocha Ludmiłę - upierała się.
- Nie twierdze, że nie. Ale sama mówisz, że widziałaś jej spojrzenia. A widziałaś jego wzrok, kiedy usłyszał o jej rodzinie?
- Myślałam, że się na nią rzuci.
- Diego na pewno ucieszyłby się, gdyby zostawił Lu w spokoju. Zrobił się z niego straszny dupek.
- Prawda. A Natalia? To moja najlepsza przyjaciółka i widzę, że się męczy. Nie tylko patrząc na Maxiego, ona ma dość ich wszystkich i wcale się jej nie dziwie. Wszystkich nas łączy przeszłość Leon, ale nie wiem czy dalej można nazwać nas przyjaciółmi, serio.
- Przeszłość jest ważna. Oni już na zawsze będą naszą rodziną. Wiesz o tym?
- Nie przeszkadza mi to, boli mnie jedynie, że tak się od siebie oddaliliśmy.
- Więc czas to naprawić - ziewnął, przyciągając ją bliżej. - Zaczniemy rano. Dobranoc.
- Jak ty możesz spać, kiedy świat się wali?
- Mój świat aktualnie strasznie się wierci, więc sama rozumiesz. I tak nie mogę spać.
- Kretyn.
- Dobranoc.
- Leeeeeon!
- Mam iść spać do mojego brata? - Cisza. - Świetnie. Dobranoc.
- Nie powiedziałeś, że mnie kochasz.
- Z tobą nie da się spać.
- Możesz już iść.
- Biegnę.
- Więc?
- Kocham cię.
- To nie było takie trudne.
Miłość? Miłość jest szalenie trudną sztuką dla ludzi odważnych i szalonych.




Dobry wieczór. Drodzy państwo, epilog się piszę. A pojawi się prawdopodobnie, jeżeli przetrwam olimpiadę z WOS-u.
Tak, wiem. Szkoła to zło.


*sznyt
1. «wygląd lub sposób bycia charakterystyczny dla jakiegoś środowiska i uznawany przez nie za najwłaściwszy lub elegancki»
2. środ. «cięcie na skórze lub blizna po nim (o to mi chodziło :)), modne w środowisku przestępczym»


środa, 6 kwietnia 2016

Rozdział 42 - Witamy w "dzisiaj"

Violettę zastali w kuchni.
Stała przodem do blatu, nucąc coś bliżej nieokreślonego i katując jakieś jedzenie.
Natalia od razu pomyślała o swoich ukochanych ciasteczkach owsianych, Leon natomiast  modlił, że żeby cokolwiek to było, nadawało się do spożycia. Jego narzeczona ostatnio wykazywała niepokojącą tendencje do próbowania zastanawiających przepisów, a wskazane byłoby nie otrucie gości przed weselem. (Jeżeli nie jesteś holendrem schab z musem jabłkowym, nie jest dobrym pomysłem na niedzielny obiad - właściwie na żaden obiad.)
Odwróciła się, żeby zlokalizować mikser (usiłowała upiec szarlotkę - ku późniejszej, ogromnej radości Federico; dodała też cynamonu, więc modelka łypnęła na nią groźnie) i wtedy zobaczyła ich wszystkich.
Jej serce nie stanęło. Oddech również nie zamarł. Poczuła powolne, miarowe uderzenia w środku klatki piersiowej. Przyjemne ciepło rozeszło się po jej ciele. Brakowało łez i chlipania.  Szeroki uśmiech odpędził zszokowany wyraz twarzy. Wyglądała jakby zobaczyła milion dolarów, ogromny deser lodów bananowych albo stary fortepian jej matki. 
Całość przedstawiała się dal niej dość śmiesznie - Natalia przykleiła się do framugi, przypominając szczeniaka, który dostał nową zabawkę albo nielegalne, czekoladowe ciasteczko. Stykała się ramieniem z Ludmiłą - zmęczoną, potarganą blondynką, gwiazdą, która zamiast nieba wolała błyszczeć na tle krwi i piszących maszyn. Na Violettę patrzyła jak głodny niedźwiedź -  najwyraźniej znowu nie miała czasu niczego zjeść.
Vilu otworzyła w głowie swój  niezastąpiony notesik i zapisała, żeby później ją za to ochrzanić i dać podwójną porcje deseru.
Federico obłapiał swoją ex-żonę lewą ręką. On dla odmiany miał minę przerażonego króliczka. I domyśliła się, że dyszący mu w kark Diego mógł być tego przyczyną. Maxi stał z Francescą obok dziewczyny, którą wyraźnie przywłaszczył sobie Diego (miał najwyraźniej zamiar złamać jej biodro swoją wielką łapą.) Fran chyba chciało się wymiotować, a Maxiemu płakać.
Leon, dumny paw - pan - na włościach, wychylał się zza ramienia swojego brata. Czekała aż rzuci hasło "niespodzianka", ale tylko dalej się szczerzył jakby uszy miały mu zaraz odpaść.
Cyrk zawitał do miasta. Gdzie plakaty i ostrzeżenia? 
Zastanawiała się jak powinna ich przywitać. "Cześć" było bez wyrazu. "Cieszę się, że was widzę" nie zawierało w sobie nawet połowy ćwiartki z jednej trzeciej radości jaką czuła. A "dawno się nie widzieliśmy" zabrzmiałoby jak wyrzut, oskarżenie. A że w przeciwieństwie do Federico prawie-prawnikiem nie była, rzuciła jedynie:
- To, co? Zamawiamy pizze?
Miała dziwnie zachrypnięty głos - wstrzymywała płacz? robiła się chora? - Leon pomyślał, że gdyby odjąć od niego słowa, zostawić samą melodie, brzmiałoby to całkiem seksownie.
Chyba nadal był hmm... głodny.
I głupi. I zakochany. I bardzo, bardzo z siebie zadowolony.

Usiadła na oparciu fotela, który zajął Federico. Rozmowie przysłuchiwała się raczej średnio, próbowała jedynie odszyfrować przestraszone spojrzenie Maxiego.
Generalnie, wspomnienia z czasów Studio 21 uważała za ponure, choć przez ich większość przewijała się cała masa kolorów (głownie różowy i panterka, ale o swoim złym guście aktualnie starała się zapomnieć - skatalogowała je jako "błędy młodości", pozbywając się ich z głowy - nie szafy). Szczerze mówiąc, dziewięćdziesiąt dziewięć przecinek dziewięć procent obrazów, które pamiętała to było dobre rzeczy - taniec, muzyka, uczucia, przyjaciele, szczęście - szeroko rozumiane, pod wieloma postaciami, z wieloma osobami, zapewnione przez ludzi. Dobre rzeczy, które sprawiały, że serce zaciskało jej się z żalu. Zamarzało od uczucia straty i pewności, że to, co było nie wróci więcej. Przeszłość została w tyle, jako fragment życia do zapamiętania.
Pamiętała promienną, trochę głupszą wersje siebie z silnym charakterem, zerowymi zmartwieniami, nie-rozwódkę, marzącą o scenie. Pamiętała, że była zakochana, potem porzucona i zagubiona. Nie umknęły jej obrazy z życia przyjaciół. Byli zadowoleni w podobny sposób, niektórzy później skrzywdzeni niemal identycznie. 
Jednak chyba nigdy tak naprawdę nie żałowała. Łzy oczyściły jej oczy - wtedy zaczęła widzieć więcej szczegółów dookoła, coś poza uroczym pudełkiem zbudowanym z melodii. Dostrzegła niesprawiedliwe ludzkie cierpienie. Przekleństwa skierowane głównie do Diego (pieprzony tchórz!) - rozwiązały jej język. Mówiła tak długo, aż każdą pojedynczą emocje pokazała światu. Bezradność przeobraziła w siłę.
Zmieniła się, podobnie jak porzucone z liści drzewo, kiedy usłyszy powitanie wiosny.
Swoją scenę odnalazła w marmurowej podłodze szpitala, zauważyła uśmiech Federico i odkryła siebie.
I nie było źle. Prawie zapomniała. 
Chwile później, Federico i Leon rzucili na stół sześć kartonowych pudełek, zawierających jadalne złoto. Każdy z czerwonym rysunkiem grubego Włocha, na które Fran zawsze się burzyła - przecież to Amerykanie wyglądają jak spiżarnie na dwóch nogach! 
To było głupie - siedzieli w tym samym miejscu, jedząc to samo (dokładnie to samo! - dwie wegetariańskie, jedną opatuloną serem w każdym kącie łuku i trzy obtoczone w mięsie) i przypominając sobie. Przysięgła, że znienawidzi pizze. I Włochów - nawet Francesce. I sos pomidorowy. I ten salon. I pieprzone śluby.
I nie przypomni sobie, jak to było być j-e-g-o. Nie i kropka.
Rzucili się, jak głodzone w zoo zwierzęta, na trójkątne kawałeczki durnego jedzenia. Kiedy usiedli, zapełniając sobie usta, Ludmiłe otrzeźwił dźwięk głosu Diego.
- Więc co u ciebie, Maxi?
Musiał palić, bo głoski miały kanciasty wydźwięk. A tak zarzekał się, że nigdy nie... 
- Och, nic nowego.
Leon wybuchnął śmiechem, więc bardziej skupiła się na rozmowie. 
- Jestem przekonany, że twoja historia będzie zdecydowanie najlepszą tego wieczoru. Pytanie, czy opowiesz ją ty, ja twój najlepszy przyjaciel, czy twój prawie-prawnik.
- Tajemnica zawodowa, bracie. Ominie mnie ten zaszczyt. - Znała tą historię - melodramat w jej przekonaniu - więc postanowiła skupić się na reakcjach otoczenia. A potem Federico zignorował mordercze spojrzenie Diego i położył dłoń na jej udzie. Natychmiast zapomniała alfabetu. Chłodne palce spoczęły tuż przed końcem nieprzepisowo krótkiej spódniczki. To był miły, władczy gest, którym zaznaczał swoje terytorium. Usta ułożyła w drwiącym uśmiechu - nie miał prawa, traktować jej jak własność. Już nie. Ale lubiła to. Bardziej od prób znienawidzenia go. A on kochał doprowadzać ją na skraj. 
Drugą ręką stracił okruszek z kącika jej niepomalowanych ust - bladych, zmęczonych i kuszących. 
Całą siłą woli, postanowiła tym razem naprawdę skupić się na ludziach dookoła. 
- Świetnie! Więc zrobię to ja. Tobie kompletnie brak taktu, panie-wszechwiedzący-ośle. - Maxi odchrząknął w sposób jakim sygnalizuje się długie monologi. - Ogólnie to bardzo zabawne, wiecie. Mieszkałem sobie spokojnie w centrum, a obok mnie taka cudowna parka. Angelika i Daniel. Tak w skrócie, oni się zaręczyli, pokłócili, koniec, on się wyprowadził. Ja i Angela...
- Uprawili gorący, namiętny seks, kilkanaście razy! - Violetta od razu spurpurowiała na twarzy, kiedy Federico wtrącił swoje trzy grosze. 
- Dziękuję, ty chodząca kurtuazjo - sarknął. - Znikąd, po roku, nagle pojawił się Daniel i następnego dnia wzięli ślub.
- Nigdy nie sądziłam, że Angela jest specjalnie rozsądna - przyznała Ludmiła, chwytając za kawałek wegetariańskiej. Była głodna, a pizza obłędna. Przez chwile poczuła nawet miłość do tego kawałka ciasta. Zanim zdążyła wyznać jej uczucia, żołądek ostudził swoje zapędy. 
- Po tygodniu okazało się, że jest w ciąży. W trzecim miesiącu. Zgadnijcie z kim? - Maxi podniósł rękę. - Winny. 
- I co w tym zabawnego? - zdziwiła się Francesca.
- Nie wiem. Może to, że Daniel ma to gdzieś, nadal mieszkają obok siebie, oboje się nią opiekują, a ostatnio wyszło na jaw, że to Danielek i Angie są...
- Musisz, Federico?
- Ale to doda smaczku całości - obruszył się. - Oboje są biseksualistami.
- Czy ty sugerujesz, że stworzą jakiś dziwny bigamiczny związek?
- Doprawdy, oszalałaś Natalia. Daniel jest zbyt przystojny dla Maxiego!
- Nie mogę uwierzyć, że akurat ty z nas wszystkich będziesz miał dziecko jako pierwszy, przyjacielu. - Diego zaśmiał się wyjątkowo sztucznie.
- Właściwie to... - Leon podrapał się po głowie. Wypadałoby ratować sytuacje - Wiecie co? Większość z was nie widziała się te siedem lat i w gruncie rzeczy, tak jakby, niektóre wiadomości są, no powiedzmy, przestarzałe, nie? W takim razie zaczniemy po kolei - wskazał palcem na swojego brata i Ludmiłe. - Ta dwójka wzięła ślub cztery lata temu i są po rozwodzie od roku. Dobrze kombinuje? Ach, i jaśnie pan Federico zaczyna właśnie apelacje prawniczą, a Lu dzielnie trwa na stażu na kardiologi. - Diego gwizdnął. - Nieźle, wiem. Mam zdolnego brata. To by było na tyle...
- Właściwie - przerwała śmiało Ludmiła. - Postanowiliśmy anulować rozwód. - Jej śmiech wcale nie był wymuszony. - Fede już kombinuje jak załatwić to w kwestii prawnej i właściwie mieliśmy wam to pow...
- Och! To cudownie! - Uśmiech Violetty był promienny jak wiosenny poranek. Niezręczna cisza trwała dokładnie siedem sekund, potem głos znów zabrał pan domu.
- Świetnie, tak. No. Fran! Francesca jest szczęśliwa mężatką od lat trzech i mamą przeuroczej Luizy - Nadszedł moment, w którym Leon zapragnął, aby wieczór przeminął szybciej niż zdąży skończyć mówić. Atmosfera gęstniała w takim tempie, że obawiał się o możliwość normalnego oddechy. - Maxiemu urodzi się dziecko, Diego jest zaręczony z siedzącą tutaj urocza panią, Natalia właśnie straciła kota, a Lena z Aleksem łażą po jakiś górach gdzieś w Rosji. O czymś nie wspomniałem?
Chciał unieważnić momenty, w których obiecał Federico i Lu nie rozmawiać z nimi o Fran i Diego, Natalii o Maxim i Fran, Maxiemu o Natalii i Diego, a Francesce...
Miał z nikim nie rozmawiać o żadnym z nich i patrzcie państwo co się porobiło! Widząc odcienie irytacji i zmieszania w różnej formie oraz inspirując się przezroczystością swojego kieliszka, zaproponował: 
- Więcej wina?
Solennie sobie obiecał, że będzie czuwał całą noc, żeby w razie czego zaniechać morderstwom w afekcie.  Rozlew krwi zapewne zniszczyłby świeżo odmalowane ściany, nie wspominając nawet o przyszłotygodniowej uroczystości.
Zły pomysł. To był bardzo, bardzo zły pomysł. 
Kładąc się spać, zdał sobie sprawę, że w gruncie rzeczy wcale nie jest z siebie zadowolony. 

sobota, 20 lutego 2016

Rozdział 41 - Teraźniejsza przeszłość.



Parę lat później...

Natalia miała głowę na karku, sukienki w szafie, stabilne konto w banku, dach nad głową oraz zapasy czekolady (i tabletek na przeziębienie) - czyli wszystko tam gdzie być powinno, a nawet  trochę więcej. Swoją prace stosunkowo lubiła, współpracowników również (oprócz Juana - zamiast mózgu w głowie hodował kaktus). Mieszkanie, które kupiła dwa, czy trzy lata temu przekształciła w swój raj na ziemi, gdzie można było schować się przed całym złem. Wystarczyło wejść pod puchatą kołdrę, w tym cholernie wygodnym łóżku i żaden irytujący szef, namolny brat, nachalny sąsiad i okrutny los, nie mógł jej znaleźć.
Miała wszystko, co potrzebne było do dobrego życia.
Odbicie lustra wyraźnie mówiło o jej urodzie. Czas był dla niej łaskawy. Choć nie minęło go aż tak dużo. Nadal nieposkromione czarne loki, śmiesznie krótkie nogi i czerwone usta, niezmiennie delikatne, choć już nie tak czyste jak przed laty. Jedynie oczy, zdawały się pociemnieć o odcień lub dwa i nie błyszczeć w ogóle. Głos się nie zmienił, marzenia spełniły po części, ale serce... Czasem zastanawiała się czy w ogóle coś tam jeszcze bije.
Nie była szczęśliwa. Od dawien dawna próbowała sobie przypomnieć jak ono smakuje, wygląda i czy rzeczywiście jest warte kolejnych oddechów, walki ze światem i ze sobą. Sądziła, że nie. Natalii brakowało jedynie odwagi, żeby powiedzieć to na głos i coś zmienić, poprzestawiać w swoim życiu, zrobić cokolwiek.
Tymczasem trwała pomiędzy kolejnymi karkami kalendarza. Z nadzieją, że ktoś inny...
Na lodówce, przypięte magnesem z Wiednia (wysłanym przez Francesce z jej "tygodnia przed małżeńskiego"), samotnie dyndało kremowe zaproszenie na ślub. Naturalnie, idealnie ozdobione i zapisane doskonałym kaligraficznym pismem, oddawało cały charakter przyszłej uroczystości. Violetta i jej perfekcyjny gust zadbały, żeby każda durna kropka nad "i" była kolejnym argumentem Natalii przeciw śmiesznej idei małżeństwa. Roześmiała się do pustych ścian i przy kubku napoju bogów, przygotowanym z czułością przez jej nowiuśki ekspres, zrobiła małe rozeznanie.
Kolejne spotkanie z bandą skretyniałych idiotów, których silnie starała się nie nazywać przyjaciółmi, zapowiadało się nadzwyczaj interesująco.
Każdy z nich przeszedł jakąś mniej lub bardziej widoczną przemianę, charaktery się wyostrzyły i tak dalej, w końcu minęło te siedem lat. W teorii szmat czasu, ale teraz wszystko wydawało się tylko mrugnięciem okiem, między tamtym życiem, a tym.
Violettę i Leona najchętniej udusiłaby z miłości. Wprawdzie Leon najwyraźniej kupił na e-bay'u pokaźne zapasy arogancji, a pruderyjna Violka odkryła istnienie bluzek z dekoltem (jednak wciąż nie panowała nad rumieńcem na jakąkolwiek wzmiankę o seksie, co było co najmniej komiczne), ale to wciąż byli oni. I jak przewidywała, bajkę miał zakończyć ślub. Idealny, wystawny, piekielnie piękny ślub.
Chwała jej zdolnością wróżbiarskim (karty do tarota są śmieszne), alkoholowi (dwa kieliszki salice salentino i była królową parkietu) i romansidłom (kolekcja książek Sparksa, wciąż leżała ukryta pod łóżkiem).
Najbardziej intrygowała ją wizja spotkania Federa i Ludmiły z Fran. Zieleniała ze złości twarz Diego, jakaś bzdura powiedzenia przez Maxiego, zapewne również nie przejdą bez echa.
Spodziewała się cyrku, ewentualnie armagedonu. Jednak to brak nudy był niekwestionowany.
Upewniwszy się, że w torebce ma wszystko co niezbędne, chwyciła walizkę i  stosunkowo radośnie podążyła w kierunku drzwi. Nie umyty kubek został w zlewie, czekając na jej rychły powrót. O tym, że czekać będzie dłużej niż miał na to ochotę, wiedział jedynie złośliwy los.
Zapowiadało się wyśmienite widowisko, przed Leona i Violette przezornie nazwane ślubem.


Świt przeważnie nie zaskakiwał Violetty. 
Od tak z zasady, budziła się kiedy słońce powoli pozbywało się księżyca z horyzontu. Zwykle leżała jeszcze dłuższą chwile, wpatrując się w zanurzonego w śnie Leona. Czasami odgarnęła grzywkę z jego czoła, notując sobie w głowie, że czas na wizytę u fryzjera. Kiedy indziej zastanawiała się gdzie tym razem zawędrowała jej piżama - zdecydowanie najtrudniej było znaleźć te czarną, satynową, która przeleżała na lampie prawie miesiąc. Sporadycznie musiała odsuwać się od jego gorącego ciała, bo tępy ból w któreś ze zdrętwiałych kończyn był nie do zniesienia. Niekiedy ze zdumieniem odkrywała, że Leon leżał nagi, jak go Bóg stworzył i choć widziała jego całe ciało wiele, naprawdę wiele razy, to rumieniec wkradał się mimowolnie na jej zmęczoną snem twarz, kiedy oddawała mu część kołdry, którą jak zwykle miała czelność ukraść w całości. Wtedy dziękowała - cholera wie komu - że narzeczony spał jak kamień. Albo jak on, kiedy jakiś czas temu Feder rozwodził się nad cudownością przepisów, kolorem tog lub kretynizmem dziekana, lubującego się w dekoltach. Federico naturalnie podzielał jego zainteresowania, ale prędzej wskoczyłby papieżowi do łózka, niż przyznał się do tego na głos. 
Zawsze jednak, budziła go pocałunkiem. Na początku trochę niemrawym, ze względu na bierne usta Leona, które rano zwykle układał jak martwa ryba. Ale już po chwili, czuła jak rozchyla wargi, ręką zjeżdża dużo niżej, niż ośmieliłby się w towarzystwie czyjejkolwiek matki, przewraca ją na plecy i wyjątkowo ożywiony, zatraca się w porannym przywitaniu. Violetcie wyrwał się jęk dezaprobaty, kiedy Leon odsunął się na dwa, może trzy centymetry i spojrzał w prawo na wesoło tykający budzik. Uniosła głowę, żeby znowu skupił się tylko na niej, a on z pełną premedytacją i szatańskim uśmiechem przejechał nosem po jej policzku, zatrzymał się przy uchu i wyszeptał:
- Zaspałaś, najdroższa. 
Wtedy znowu ją pocałował. Mocno. Wcisnął jej ciało w materac jeszcze bardziej, unieruchamiając każdą cześć jej ciała, oprócz ust. I rozkoszował się potworną torturą i jej niepewnością - bawić się dalej czy ruszyć na podbój kolejnego dnia? Czuł, że jej zaskoczenie słabnie, a w głowie próbuje złożyć jakąś bardziej sensowną myśl. Leon jednak doskonale wiedział jak jeszcze bardziej jej to utrudnić, więc puścił jej nadgarstek, a jego ręka wędrowała w górę jej uda...
Zamrugał zaskoczony, kiedy nagle znalazł się na plecach, a dziewczyna mieląc przekleństwo w buzi, tupiąc udała się w stronę łazienki. Zanim trzasnęła drzwiami dosłyszał jeszcze dwa, może trzy kolorowe epitety. 
Był szczęśliwy. I lokalizując swoje bokserki na klamce od drzwi do garderoby (ależ ona miała cela!), postanowił wykorzystać każdą pozostałą sekundę poranka, razem ze swoją przyszłą żoną. 
Kupując łóżko (dokładniej przy wyborze materaca - wygrało termo coś z przydługą nazwą) Violetta oznajmiła głosem nieznoszącym sprzeciwu, że nie mają prawa w nim spać obrażeni na siebie. Kiedy jej postać wyskoczyła z łóżka, jak pasikonik na łące, żałował, że nie dodał do tego klauzuli o nie wstawaniu w gniewie.
- Jesteś niewyżytym kretynem! - burknęła, wyłaniając się z łazienki. Uśmiechnął się jeszcze szerzej. 
- Perfidne kłamstwo - udał urażonego. - To ty pocałowałaś mnie pierwsza. 
- Co?! Ja... Nie. Palant! 
- "Palant" ocieka miłością skierowaną do mnie. Postaraj się bardziej mnie obrazić. - Wciąż mruczała pod nosem jakieś wyzwiska. Kiedy ustały, a ona spojrzała na niego groźniej, wiedział, że wpadł. 
- Skoro jestem taka niewyżyta, kochanie - "kochanie" miało dziwny, piekielny wydźwięk - to może udowodnię, że tak nie jest i przez tydzień, dwa, a może miesiąc nie będę się do ciebie dobierała? - "Dobierała" zabrzmiało trzy razy groźniej. 
Może i nie powinien, ale jego dobry humor wyłączył opcje "pamiętaj zamknąć się w odpowiednim momencie". 
- I tak nie dasz rady. 
Rzucił wyzwanie, więc je złapała. 
- Zobaczymy. Poza tym, wymiękniesz pierwszy.
- Spóźnisz się - odpowiedział, wstając z łózka. Bokserki nadal dyndały na klamce. - To karygodne. - Udawał, że nie widzi jej rumieńca i ciemniejącego wzroku. Jasno różowe usta zacisnęła w wąską kreskę i uciekła stamtąd szybciej niż Federico zjada tiramisu. 
- Pamiętaj odebrać Natalię z lotniska, bo naprawdę się zemszczę!
A więc już wygrałem, pomyślał, łaskawie zamykając się w łazience.


Drzwi rozsunęły się i kiedy Leon wszedł do środka przypomniał sobie dlaczego tak bardzo nie lubi szpitali. Wszechobecna czystość była porażająco biała, całość śmierdziała sterylnością, ale miał wrażenie, że przeplata się z nią woń zaschniętej krwi. Pacjencji, lekarze, pielęgniarki, matki, żony, bracia - ludzie - przechadzali się od jednej sali do drugiej, kroczyli po korytarzach, między piętrami, bawiąc się w berka ze śmiercią. Uciekając jej albo nie. Tutaj nie było grobowej ciszy, tylko złowieszczy harmider, bo nawet jeżeli usłyszałeś, że przeżyjesz, to obok ojciec właśnie trzymał za rękę swoją martwą córkę, żegnając się.
Wydawało mu się, że stał bez ruchu może nawet i dni, ale ogromna wskazówka, zegara wiszącego nad recepcja przesunęła się ledwo o minutę. Najwyraźniej tutaj czas rządził się własnymi prawami.
Naprawdę nienawidził tu przychodzić.
Starał się przyjąć jak najmniej cierpiętniczy wyraz twarzy - w końcu, nie działa się mu poważna krzywda - i ruszył w kierunku wind. Zabrzęczało i stalowo-szare drzwi rozstąpiły się z wdziękiem. Dostrzegł falujące białe fartuchy i kiedy to paskudne małe pudełko ukazało się w całości, nie dało się nie zauważyć rumieńca na policzkach, zakłopotanej miny i podchmielonych włosów pani doktor i szatańskiego uśmieszku Cadena - jednego z lekarzy na porodówce. Leon wymienił z nim uprzejmości i niemałą satysfakcją patrzył jak doktor Si... Se.. Salgado, uciekła od nich na oddziale onkologicznym, choć pracowała na tym samym piętrze ze swoim... kolegą. Kobiety.
- I jak się miewa przyszły tatuś? - Raul miał kojący głos, dodatkowo oprószony wyczuwalną dumą. Najwyraźniej, właśnie uwiódł prawdziwy okaz pruderyjności albo jeden z gorętszych towarów budynku. Leon przybił mu mentalną piątkę.
- Został już wciągnięty w macki tacierzyństwa - sarknął. - Od dwóch tygodni nie można go znaleźć nigdzie indziej. Jak tak dalej pójdzie, zapomni, że jest moim świadkiem na ślubie. - Zaśmiał się. - Chyba trzeba mu uświadomić, że junior jeszcze nie wyskoczył z jamy.
- Ja na twoim miejscu zabrałbym mu kawę - westchnął. - Nawet ja nie pije tylu litrów, a uwierz mi, że śpię trzy razy mniej od niego.
Idąc w kierunku sali Maxiego (jak nazywała ją każda pielęgniarka na oddziale), Leon przystanął na chwile, obserwując dzieci w inkubatorach. Ich małe, różowe ciałka ze spokojem walczyły o każdy oddech. Trochę zazdrościł im tej woli walki i tego... spokoju. Żadnych decyzji, żadnych stresujących wydarzeń, nic prócz głodu i snu.
Pozwolił sobie, żeby odrobinę dłużej niż zwykle zatrzymało go uczucie pustki. Odwracając wzrok, ponownie obiecał sobie, że zmajstruje taki cud, jak najszybciej się da. Cóż, przynajmniej spróbuje. Bardzo intensywnie. 

- Jak się czuje najpiękniejsza matka mojego chrześniaka? - Wparował do sali z uśmiechem godnym Jokera.
- Cudownie - burknął Maxi. - Uwielbia jak się puka - dodał, widząc jak Leon całuje Angelikę w policzek. Oboje go zignorowali.
- Mogę porwać przyszłego tatę?
- Zrób to i nie oddawaj zbyt szybko. Jakbyś mógł go też nakarmić i wykąpać, uszczęśliwiłbyś mnie jeszcze bardziej. - Jej głos z kolei był szorstki, ale szczery. Przypominał też mu ciastka ze słonecznikiem.
Chyba był głodny. - Daniel za chwile do mnie przyjdzie - dodała, wiedząc, że Maxi nie zgodzi się zostawić jej samej na dłużej niż mrugnięcie powieki. Leon odwrócił się w stronę przyjaciela i rozłożył ręce - w zdaję się - zachęcającym geście.
- Kumplu, jedziemy na obiad!
Angelika poczuła kopnięcie. Miała ochotę na czekoladę i ogórki, a maleństwo po prostu tańczyło w jej środku.

- Nieistotne - mruknął w odpowiedzi na pytanie, którego w ogóle nie usłyszał. Siedzieli w ich ulubionej restauracji, prawie w centrum miasta. Tłok był ogromny, a jedzenie warte grzechu. Maxi stukał palcem o blat, a drugą ręką podjadał frytki z talerza Leona. Jego irytacje można było niemal dotknąć. - Chodzi o to, że załatwiłem loty tak, żeby znaleźli się na lotnisku w przeciągu godziny i potrzebuję drugiego samochodu.
- Weź suva. - Gdyby spojrzenie mogło zabijać, Maxi od lat gryzłby ziemie.
- Kretyn - warknął. Zaatakowany filet z kurczaka, nie wyglądał już tak ładnie. - Nie chce brać suva, bo to oznacza ich wszystkich w jednym samochodzie. Rozumiem, że hormony kobiet w ciąży mogą zaburzać procesy myślowe, ale, do jasnej cholery, to nie jest zaraźliwe.
- A któż kto taki przyjeżdża, że jesteś aż tak zdenerwowany?
- Diego leci z Wiednia z modelką numer dwadzieścia trzy. Chyba ma na imię Mila. - Machnął ręką. - Do tego Fede wraca z Londynu, no wiesz, interesy. Pani doktor Ludmiła była w Waszyngtonie na konferencji. Francesca, do tego i oczywiście - zawahał się - Natalia z Barcelony.
- A co ona robi w Barcelonie? - Frytka z gracją upadła mu do stóp.
- Hoduje pomarańcze?  Morduje kotki w piwnicy? Mieszka? Skreśl niewłaściwe.
- Przecież mieszkała w Madrycie.
- Pięć lat temu.
- Nic nie mówiliście... - Leon wtrącił się, widząc, że Maxiemu brakuje słów. Uciekły razem z błyskiem radości w oczach, które pojawiły się, kiedy tylko usłyszał to melodyjne imię. Natalia. Jego Naty.
- Natalia zabroniła. Tematem tabu jest też Ludmiła, jeżeli to cię pocieszy. Zresztą do Federa też zaczęła odzywać się niedawno...
- Nie. 
- Co nie? - Przewrócił oczami na monosylabiczność przyjaciela. - Wyrażaj się pełnymi zdaniami. Wyglądam na wróżkę czytającą w myślach?
- Nie pojadę z tobą. Nie mam ochoty jej widzieć. Diego pewnie wciąż chce złamać mi nos, poza tym, wyobraź sobie to spotkanie! Przecież przy okazji rzuci się na Federa, a Fran na Ludmiłe. Rzeźnia. Wole cały dzień spełniać zachcianki Angeliki. 
- Jesteś największym pantoflem świata. - Maxi go zignorował. 
- Szanowni państwo Verdas wciąż tak się kłócą? - Leon prychnął. Talerz opustoszał i widząc wyraźnie groźbę szybkiej śmierci w samochodzie wypełnionym bandą skłóconych idiotów - usilnie nazywanych przyjaciółmi - postanowił zamówić deser. 
- W życiu nie dogadywali lepiej. Rozwody robią swoje.
Zamówił dla siebie podwójną porcje szarlotki. 


Leon miał w głowie pewną wizje - wyobrażał sobie fajerwerki, wybuchy i krzyki, myśląc o tym spotkaniu. Czasem dodawał więcej krzyków, czasem wyzwisk, innym razem nawet przemoc fizyczną - w każdym razie to spotkanie miało być czymś. Wielkimi emocjami, pożegnaniem, powitaniem, obrzucaniem winy... Czymś. 
A oni przywitali się jak dorośli, cywilizowani ludzie. Piekło zamarzło.
Diego podał rękę Federico (i wcale nie wyglądał przy tym jakby chciał go zjeść!), Lu pocałował  w policzek (zbyt blisko kącika ust, ale udawała, że rumieni się z gorąca), a Fran rzuciła się na niego z absolutnie nieudawanym entuzjazmem. Natalia nawet nie spojrzała na swojego brata. Obrzuciła jedynie jego modelkę pogardliwym spojrzeniem. Do Federico uśmiechnęła się lekko, zupełnie jak do sąsiada, którego mija w drodze do pracy. Ludmiła zasłużyła na jeszcze bardziej srogą minę niż modelka. Fran na szczere "cieszę się, że cię widzę", a Leon...
Leon został wyściskany niemal na śmierć i obrzucony kilkoma wyzwiskami - w końcu miała przyjechać przed wszystkimi, całkowicie incognito.  Głupi, skretyniały idiota.
W drodze do samochodu automatycznie zaległa nienaturalna cisza, w której rozniósł się wyraźny krzyk, że każdy chce coś powiedzieć, rzeczy bardziej lub mniej miłe, ale były tam.
Zapowiadał się długi dzień.





Wiem, że nie wszystko jest do końca jasne w tym momencie, więc od razu mówię, że rozdział 42, rozwieje wszystkie wątpliwości. I jeżeli już macie pewne domysły - to tak, to naprawdę będzie odrobinę bardzo niedorzeczne.
A co do tego... Ech. 
W każdym razie, miłej nocy. Besos! 

czwartek, 7 stycznia 2016

Rozdział 40 - Oddal się od samego siebie.

Jakiś czas później...

Dzień był zwykły. Słońce po prostu świeciło, chmury jak to one - latały po niebie goniąc za sobą. Wiatr owiewał jej twarzy niezbyt przekonująco. Pojedyncze kosmyki włosów zakradały się na jej nos, ale nie czuła ich delikatnych smagań. Ominęła moment, kiedy Leon przyciągnął ją bliżej. Po prostu poczuła ciepło jego ciała tuż obok - wystarczyło, żeby jej twarz rozjaśnił nikły uśmiech. Błądził na ustach jak zagubiony wędrowiec, nie wiedząc w którą stronę lepiej się udać. Ku słonecznej północy, czy zgubić się w odmętach ponurego południa. W całym cudownym niezdecydowaniu postanowił trzymać się gdzieś pośrodku.
- Dasz sobie radę? - Głos Leona był pełen słodkiej troski, więc obróciła głowę tak, że widziała prawy profil jego twarzy. Prowadził Violette pewnie, trzymając rękę na jej ramieniu.
Czuły gest, którym zaznaczał swoje terytorium.
Krajobraz pozostawał gdzieś z boku, a szatynka ze spokojem wpatrywała się w ukochane obliczę. Zdziwiła się, kiedy zacisnął usta w wąską kreskę i nie zaszczycił jej jednym spojrzeniem. Wpatrywał się w chodnikowe płyty, zupełnie jakby wyrosły na nich obrazy Picassa.
- Oczywiście, że tak. - Pewność jej głosu była równie prawdziwa co blond kolor Ludmiły. - W końcu, nie mogę doczekać się aż Natalia wyjdzie. - Milczał przez kilka sekund, rozciągniętych do - jak się jej zdawało - godzin. Tylko wiatr szeptał jakieś melodie, rozstawiając liście po kątach.
- Jedziemy jutro na lotnisko? - Pytanie ochłodziło jej myśli, nie do końca je zatrzymały, ale chaos zaczynał tworzyć jakiś porządek. Była wdzięczna Leonowi, że tak dobrze udaje mu się trzymać ją blisko ziemi.
- Nie. - Szok wpełzł na jego twarz, ale nawet nie starał się tego ukryć. I tak znów patrzyła prosto przed siebie, jakby przed nimi oprócz dzieł mistrza, z mgły rozciągnęło się coś bardziej interesującego. Hogwart, na przykład.
- Jak to? Przecież… - Czekał na zupełnie inną odpowiedź, może chwile ciszy, ewentualnie krótkie skinięcie głową. Ale “nie”? Zwyczajny, krótki trzy literowy potworek, wprawiający go w niemałą konsternacje.
- Tak to, Leon. Natalia pozwoliła jechać ze sobą tylko Maxiemu, a Diego z Lu żegnają się dziś po zakończeniu.
- Ale dlacze…
- Skończ. - Ucięła krótko. - Doskonale wiesz dlaczego. Sam byś tak zrobił. Wystarczy, że będzie musiała pożegnać się tam z Maxim.
- Oczywiście, że bym zrobił, ale ja nie jestem Natalią.
- Nie jesteś - potwierdziła mrukliwie, zostawiając ślad czerwonej pomadki na jego policzku. - I niezmiernie się z tego cieszę. A Fran? - dodała po chwili. - Coś już mówiła? - Wyczuła, kiedy wyprostował się zmieszany. Włosy ponuro podskoczyły mu na czoło. Domyśliła się też - bardziej podświadomie - że nie ma zamiaru udzielać odpowiedzi. - Mów co chcesz, widzę jak przeklinasz Włochy, Federico i te całe studia.
- A co według ciebie mam robić? Zamknąć Fran w szafie? Siłą wsadzić Federa do samolotu? Oboje są uparci jak osły, nie mam zamiaru z nimi walczyć.
- Chyba najwyższy czas przyjąć ten fakt do wiadomości: nastał jeden mały koniec świata.
- Violetta…
- Boże, Leon! - Jęknęła. - Czasem jesteś nie do wytrzymania. Zostań moją złotą rybką, spełni jedno życzenie i przestań. Poradzimy sobie, okej?
- Chciałem tylko powiedzieć, że trochę to wszystko demonizujesz. Nie jest tak źle, przynajmniej z nami.
- Wczoraj ja to powiedziałam.
- A dziś ja. Jakiś problem? - Wymruczał. Dziwnie lżejszy, dzięki jednemu uśmiechowi.