- Nie jest pijana, więc nie wiem w czym problem, Leon. - Kuchnia zwykle jako miejsce wypełnione zapachami jedzenia i krwi (Federico nie umiał posługiwać się nożem), dziś przesiąkła wonią rozpaczy i smutku, jak reszta domu. Natalia, nie grzesząc wzrostem teraz wydawała się skurczyć jeszcze bardziej. Leon piorunował ją wzrokiem, na co ona nie pozostawała dłużna. Iskierki nienawiści zaczęły dźgać ich po całym ciele, a wzajemne oskarżenia były śmiertelną melodią dla niewtajemniczonych. Pomieszczenie było mniejsze, bo ściany starały się zdusić krótką wojnę, bitwę, walkę, czy co, to tam było.
- Czego jej dolałaś?
- Wódki.
- Ile?
- Krople.
Krzywe spojrzenie. Jedno, drugie. Powieka jej drgnęła. Łamie się, wypuszczając szybko powietrze.
- Mniej więcej
- To mniej czy więcej?
- Mniej. Kieliszek. Przysięgam.
- Leon nie rozmawiaj o mnie tak, jakby mnie tu nie było. - Trzasnęła drzwiami lodówki, trzymając w ręce schłodzoną wodę. Jej bez smak z każdym łykiem zamieniał się w zimne ukojenie. Duch parzył ją od środka, chciał obedrzeć Violettę ze skóry, złapać oddech. Zachowywał się, jakby cała sytuacja, dzień, życie było bardziej męczące od pieszej wyprawy po klockach lego na bosaka, ale nie pozwalała mu dalej rwać się ku świeżemu powietrzu. Jeżeli mają cierpieć to razem, jako całość.
- Po prostu się upewniam.
- Patrz, idę prosto. Potrafię dotknąć swojego nosa i jeżeli ci się chce możesz jechać do sklepu po alkomat, ale w tym momencie najchętniej poszłabym spać, więc nie zadźgaj przypadkiem Natalii i powiedz dobranoc wszystkim.
- Jest dopiero siódma. - Głos Maxiego był dziwnie nienaturalny, teraz w kuchni. Wiedziała, że po podsłuchiwaniu Federico i Leona oraz odnalezieniu dziewczyn wszyscy czatowali za drzwiami, ciekawi jak skończy się starcie w kuchni. Nawet Fran mniej entuzjastycznie podchodziła do czytania. Oni zdawali się czekać na jakiś nieistniejący cud, wybuch wulkanu albo krzyki Natalii, która bardziej przypominała wodę niż ogień, ale każdy żywioł potrafi niszczyć. Standardowo - jeżeli chce, a brunetka była w nastroju do zabijania.
- A jakie w tym momencie ma to znaczenie, Leon?
- Violetta... - Znała ten ton pt. "Kochanie, wiem, że cierpisz, ale... (tu następowała seria "pocieszaczy")". Choć ten i tak był dużo lepszy od wzrokowej reprymendy.
- Właśnie pochowałam ojca, mam prawo iść do cholernego łóżka!
Zniknęła za drzwiami, jakby była do tego powołana.
Schody praktycznie przeskoczył. Im bliżej jej był tym niepokój wzrastał, krew się burzyła. Nie tylko, dlatego że niespecjalnie wiedział jak sobie z Violettą poradzić. Przebywanie w jej obecności było... Jest takie uczucie, kiedy na kolejce górskiej następuje sekunda zawieszenia przed makabryczną jazdą w dół. Wszystko w tobie staje. Dosłownie. Powietrze ginie, jakbyś w ogóle nie brał oddechu. Serce bije tak szybko, jakby w ogóle nie znajdywało się w piersi. Oczy widzą tylko strach - nie w złym znaczeniu. To nawet kuszące, kiedy boisz się nawet mrugnąć. Leon czuł się podobnie. Może gorzej.
Smutni ludzie są jak bomby zegarowe. Kolorowe kabelki - zmieszanie - i czas - mijająca bezsilność. A zakochani? Zakochani to inna kategoria. Teraz to połączmy.
Zniknęła za drzwiami, jakby była do tego powołana.
Trzask drzwi był swego rodzaju zaproszeniem, z którego skorzystali wszyscy. Na kuchennej wyspie nadal stały jeszcze niewyniesione półmiski z jedzeniem. Nikt nie sięgnął nawet po bananowe babeczki. Zdecydowanie najlepiej wyglądające z całej smakowitej wystawy. Nie mogli oprzeć o nic wzroku. Żadna rzecz nie była na tyle interesująca, żeby skupić się na jednym punkcie, zamiast niezręcznej ciszy. Leon usiadł na barowym stołku i schował twarz we dłonie. Gdyby był mniejszy, nikt by go nie zauważył. Ale teraz, prawie dorosły stał się zwyczajnie załamanym chłopakiem. Zbyt zagubionym, żeby się podnieść. Zbyt zmęczony, żeby walczyć. Prawda?
Diego postawił przed nim kawę. Jeszcze parowała. Stukot kubka orzeźwił go trochę, ale jego myśli nadal znajdowały się kilometry za ciałem. Federico zafascynowany butami, całkowicie nieświadomie jedną ręką mordował swoją grzywkę. Za to ramieniem otoczył Francesce, chowającą twarz w jego szyi. Była tak do niego przyciśnięta, że bliżej mogłaby tylko w niego wejść. Zero wolnej przestrzeni pomiędzy nimi. Maxi i Ludmiła otoczyli Leona z prawej i lewej strony. Natalia natomiast, stając za nim rytmicznie pocierała jego plecy, oferując pocieszenie. Blondynka położyła mu rękę na kolanie i ścisnęła lekko. Można być skarbem dla przyjaciół bez słów. Brunet był otoczony przez klejnoty; gwiazdy jego czarnego nieba.
- To jest jedna z tych sytuacji, kiedy nie wiesz co powiedzieć. - Antonio zakradł się do nich, niczym mysz, co wywołało okrzyk zaskoczenia. Do najmniejszych dziadków to on nie należał. - Słyszałem część. Reszty mogę się domyśleć - odpowiedział na milczące pytanie. - Leon powinieneś do niej iść i tak nie zaśnie. A reszta niech wraca i porozmawia z tymi irytującymi ludźmi. - Skrzyp przesuwanych krzeseł ożywił pomieszczenie. Niechętnymi krokami szli na przód, bez celu. - Ach i zostaniecie na noc, nie ma mowy, żebym pozwolił wam gdziekolwiek iść albo jechać w takim stanie. Nie będę martwił się jeszcze o was.
To było potrzebne. Wydanie rozkazu, reprymenda, ciepły głos kogoś dorosłego. Smak rzeczy niezmienionej.
- Dziadku.... - Szybki łyk kawy, ostatnie poklepywanie po plecach, życzenie powodzenia, jakieś pomruki.
- Leon, sprawą firmy zajmiemy się jutro. Teraz nawet mi nie chcę się myśleć.
- Zabawne. Chciałem powiedzieć to samo. - Udawany śmiech był lepszy niż nic, w sytuacjach beznadziejnych.
Schody praktycznie przeskoczył. Im bliżej jej był tym niepokój wzrastał, krew się burzyła. Nie tylko, dlatego że niespecjalnie wiedział jak sobie z Violettą poradzić. Przebywanie w jej obecności było... Jest takie uczucie, kiedy na kolejce górskiej następuje sekunda zawieszenia przed makabryczną jazdą w dół. Wszystko w tobie staje. Dosłownie. Powietrze ginie, jakbyś w ogóle nie brał oddechu. Serce bije tak szybko, jakby w ogóle nie znajdywało się w piersi. Oczy widzą tylko strach - nie w złym znaczeniu. To nawet kuszące, kiedy boisz się nawet mrugnąć. Leon czuł się podobnie. Może gorzej.
Smutni ludzie są jak bomby zegarowe. Kolorowe kabelki - zmieszanie - i czas - mijająca bezsilność. A zakochani? Zakochani to inna kategoria. Teraz to połączmy.
- Rozmawiasz ze mną? - Nic. Absolutnie. Obrażoną ciszą jednak nie można było tego nazwać. Żadnego milczenia. Tylko pustka. Otworzył drzwi i przywitała go ciemność. Szum wody podpowiedział mu nowy kierunek. Violetta - mieszkanka uprzywilejowanego pokoju (jednego z dwóch) miała własną łazienkę. Małą, ale własną. Mocno fioletowe płytki, toaletka i wanna idealnie kojąca rozchwiane nerwy, były jej własnym pomysłem.
Szarpnął klamkę, bez zapowiedzi w targnięcia. Pisk szatynki mocno go zszokował. Przez głowę mu nie przeszło, że przebywając w łazience może nie mieć na sobie części ubrań.
- Leon! Won! - Natychmiast zamknął drzwi. Speszony odczekał chwilę. Wskazówki zegarka na pewno nie zdążyły zrobić kółka, kiedy odezwała się znużona:
- Możesz wejść.
Spodziewał się zobaczyć swoją dziewczynę w szlafroku z gniewnym wyrazem twarzy i odrobinę rozmazanym makijażem, ale Violetta wylegiwała się w wannie, zanurzona w pianie po samą szyje. Zmęczona twarz przypominała ducha, ledwo można było rozróżnić blade policzki od bąbelków.
- Dzisiaj w nocy nie będę płakać. - Podszedł bliżej i ukląkł tak, że ich twarze znajdowały się idealnie do patrzenia w oczy. Jednak szatynka wpatrzona w ścianę, starała się ignorować jego ciepły oddech przy uchu. Miała pełną świadomość, że jedno, dwa spojrzenia wystarczą, żeby zgubić wszechświat i skupić się na jego ustach.
- Hej, wszystko, żebyś poczuła się lepiej. Nie przeszkadza mi to.
- Przeszkadza. Kiedy ostatnio przespałeś całą noc?
- Vilu, posłuchaj...
- Wiesz czemu właściwie płakałam? Przez bezsilność. Masz takie niejasne wrażanie, że coś mogłaś zrobić; że coś mogło się wydarzyć, a ty naprawiłabyś całą sytuacje. Jest taki absurdalny błysk nadziej, że tata jeszcze stanie w drzwiach mojego pokoju i nakrzyczy na ciebie, za to, że scałowujesz moje łzy podczas oglądania durnych romansideł. Jest takie kretyńskie wrażenie, że w niedziele, jak zawsze, pójdziemy na lody. - Zastanawiał się dlaczego właściwie głos jej się nie łamał. Skamieniała pewność jej myśli dodała mu osobliwej otuchy - wszystko będzie dobrze. - Pogrzeb jest po prostu końcem oczekiwania na cud. Taty nie ma. Już nie.
- Marne pocieszenie, ale masz jeszcze mnie. - Powiedział to tak zbolałym tonem, że nie mogła nie odwrócić twarzy i się nie uśmiechnąć. Wyjęła rękę z wody i olewając kapiącą pianę pogłaskała go po policzku. Z czułością w dotyku, próbowała sobie przypomnieć ich ostatni pocałunek i...Trzy dni temu? Rano? Jakby zapomniała jak słodkie są jego usta. Jak niedelikatnie potrafi wpić się w nią, żeby udowodnić małość świata, kiedy jest blisko. Jego zatracanie się.
- Jeżeli kiedykolwiek powiem, że nigdy ciebie przy mnie nie ma, to możesz mnie utopić bez wyrzutów sumienia.
- Zły pomysł.
- Niby dlaczego?
- Są przyjemniejsze rzeczy do robienia w wannie niż topnie cię, kochanie. - Szybki buziak, rozprostował kolana i zbyt długo zawisł nad kolejną przepaścią dla pocałunku. - Poczekam na ciebie w pokoju.
- A nie możesz tutaj ze mną zostać?
- Nie sądzę.
- Bo?
- Myślę, że trzymanie rąk przy sobie może być trudne. - I nagle, z szybkością błyskawicy, pojawił się ten błysk w oku.
- Wcale nie musisz - powiedziała szeptem, który mógł zagłuszyć głośny oddech Leona.
- Wykończysz mnie. Myślałem, że to się stanie kiedy już zostaniesz moją żoną. Ale nie, po co czekać.
- Ale ty mi się nie oświadczasz?
- Nie, stwierdzam fakt oczywisty. - Z powrotem pokonał dzielącą ich odległość, wypełnioną ciężkim powietrzem.
- To słodkie, że widzimy przyszłość tak samo. Poza tym - brak pierścionka i to absolutnie nie jest romantyczne. - Potrząsnęła głową, tak, że kilka kosmyków włosów uciekło z koka, malując na jej twarzy koronę.
- Nie? A to? - Rozpoczął wytyczanie szlaku od kącika oka, do ust, nie zatrzymując się długo.
- Już trochę bardziej. - Wyczuła, że się uśmiecha i zatrzymuje się, aby zrównać wzrok. Trzymał głowę na tyle daleko, żeby odzyskać świadomość i na tyle blisko, żeby ich nosy się stykały.
- Będę w pokoju. - Jej niezadowolony jęk wywołał u niego słodkie uczucie ciepła. Wszystko wracało do normy. Powoli, ale jednak.
Z zaśnięciem słońca większość aktorów z szopki skończyła odkrywać swoje role. Zachowując doskonałe maniery, zaczęli wycofywać się do drzwi aż salon i cała reszta domu opustoszały. Po niedawnej uroczystości zostały tylko rządki brudnych naczyń, resztki błota na dywanie i kilka ubranych na czarno postaci. Po mimo rozmiarów kuchni, stłoczyli się w niej, próbując zabrać wolną przestrzeń między nimi. Stukot zastawy i żałobna melodia, nucona przez Maxiego wypełniały cały dom szybciej niżeli można by się tego spodziewać.
- Dziadku, połóż się. My skończymy zmywanie.
- Naprawdę? - Kiwnęli leniwie głowami. - Kochane z was dzieciaki. Federico, podziel ich jakoś pokojami. Tylko bez kłótni. Zostajecie. Dobranoc.
- Dobranoc. - Powolne ruchy głów, zamieniły się w jednosłowny chórek. Kilka minut pracowali w ciszy, spokój był przyjemny, do czasu aż Verdas zabrał głos.
- Leon raczej znowu będzie spał u Vilu, więc mamy jego pokój, mój i gościny. Jak się dzielimy?
- Ja i Naty możemy zając pokój Leona, a Diego z Lu gościny. I będzie bez problemu.
- Nie wiem, Maxi. Będziecie grzeczni? - Ludmiła wymownie spojrzała na kolegę.
- Oczywiście, Lu. Posądzasz mnie o coś?
- Never, sweetheart. Po prostu martwię się o biedną Natkę.
- Racja. Łóżko Leosia, też martwiłbym się o wszy.
- Diego, jakby na to nie patrzeć to mój brat. Obrażać go tak w mojej obecności i nie dać mi dojść do głosu? Myślę, że to niepoprawnie politycznie. - Zmarszczył nos i spojrzał na Francesce, która tylko pokręciła głową z niedowierzaniem. - Prawda, kocie?
- Idę zobaczyć jak Viola się trzyma.
- Tylko ich nie obudź, okej? Dawno nie przespali całej nocy.
- Uuuu, naprawdę Fede?
- Diego, zboczeńcu, wracaj do szorowania! - Włoski temperament się ujawnił, a na szatynie w mgnieniu oka znalazła się rzucona przez Fran ścierka.
Schody odetchnęły z ulgą, bo w końcu znalazła się osoba, która potrafiła przejść po nich z lekkością piórka. Fran szła pewnie. Chmury dzień się kończył, więc i smutek starała się oddalić w najciemniejsze kąty. Korytarz nie był specjalnie oświetlony. Dwie lampki rzucały kilkoma smugami na drewnianą podłogę. Nie było niczego niezwykłego na żadnej ze ścian, oprócz kilku oprawionych zdjęć. Trochę Federa, Leona i ich rodziców, Germana z żoną, dziadka, nawet Maxiego i mnóstwo, mnóstwo uśmiechów Violetty. Mały Federico wyglądał uroczo z rozmazanymi na twarzy lodami, czy liśćmi we włosach. Jego młodszy brat z wiekiem zyskał bardziej drapieżny uśmiech. A Vilu z poczwarki przeobraziła się w barwnego motyla, któremu życie mocno łamało skrzydła. Bolesne, ale to często blizny są symbolem zwycięstwa.
Szybko omiotła wzorkiem resztę fotografii. Nic nowego się nie pokazało, oprócz szczęśliwych, rodzinnych chwil z przeszłości. Aż natrafiła na ostatnią ramkę. Złota czwórka - jak lubiła ich nazywać - siedziała pod rozłożystym drzewem, w zdawałoby się, naprawdę ciepły dzień. Niby nic specjalnego. Ale coś kazało jej się mocnej zastanowić nad postawą chłopaków. Violetta z zamkniętymi oczami chłonęła spokój, melodię natury. Oni natomiast jakby zaczarowani wpatrywali się w jej słodką twarz. Zauroczeni, nawet bardzo. Jakiś głosik podpowiadał, że gdyby nie ten wyjazd sprzed dziesięciu lat, teraźniejszość byłaby rozbitym lustrem innych decyzji. Maślane oczka Maxiego przerażały ją najbardziej. Pedo... Nie, po prostu go nie lubisz.
Jednak myśl odpędziła od siebie jak najszybciej. Gdybanie jest tylko wymyślaniem kolejnych bajek. Gdyby się nie dzieje. Nigdy.
Jej dłoń zatrzymała się zanim rozległo się pukanie. Usłyszała niepewny chichot.
- Co chcesz robić? Spać?
- Po prostu na ciebie patrzeć, Leon.- Chciała westchnąć dramatycznie i dosłownie wpaść przez drzwi i nagłym przypływie oznajmić, że ich uczucie zostało wyjęte wprost z jakieś książki; że zawsze chciała być częścią historii dwojga zakochanych.
Ale niektórych chwil nie powinno się przerywać.
Maddy to coś dla Ciebie, jakby co. :D Ile inspiracji zyskałam. Co z tego, że była trzecia w nocy. <3 Poza tym, zabijcie mnie za to, pozwalam. Zwłaszcza za wannę. Tysiak pewnie miał mnie dosyć, bo ja się z tego śmieje all day, all night. XDDDD
Nie, nic.
O em dżi. Serio.
Oki, idę sobie i uwaga, chcę Wam powiedzieć, że wracam do odpowiadania na komentarze. Dawno tego nie robiłam.
<3
Do zobaczenia, kiedyś.
I jak zwykle możecie wytknąć mi cholerne błędy. :>
Szarpnął klamkę, bez zapowiedzi w targnięcia. Pisk szatynki mocno go zszokował. Przez głowę mu nie przeszło, że przebywając w łazience może nie mieć na sobie części ubrań.
- Leon! Won! - Natychmiast zamknął drzwi. Speszony odczekał chwilę. Wskazówki zegarka na pewno nie zdążyły zrobić kółka, kiedy odezwała się znużona:
- Możesz wejść.
Spodziewał się zobaczyć swoją dziewczynę w szlafroku z gniewnym wyrazem twarzy i odrobinę rozmazanym makijażem, ale Violetta wylegiwała się w wannie, zanurzona w pianie po samą szyje. Zmęczona twarz przypominała ducha, ledwo można było rozróżnić blade policzki od bąbelków.
- Dzisiaj w nocy nie będę płakać. - Podszedł bliżej i ukląkł tak, że ich twarze znajdowały się idealnie do patrzenia w oczy. Jednak szatynka wpatrzona w ścianę, starała się ignorować jego ciepły oddech przy uchu. Miała pełną świadomość, że jedno, dwa spojrzenia wystarczą, żeby zgubić wszechświat i skupić się na jego ustach.
- Hej, wszystko, żebyś poczuła się lepiej. Nie przeszkadza mi to.
- Przeszkadza. Kiedy ostatnio przespałeś całą noc?
- Vilu, posłuchaj...
- Wiesz czemu właściwie płakałam? Przez bezsilność. Masz takie niejasne wrażanie, że coś mogłaś zrobić; że coś mogło się wydarzyć, a ty naprawiłabyś całą sytuacje. Jest taki absurdalny błysk nadziej, że tata jeszcze stanie w drzwiach mojego pokoju i nakrzyczy na ciebie, za to, że scałowujesz moje łzy podczas oglądania durnych romansideł. Jest takie kretyńskie wrażenie, że w niedziele, jak zawsze, pójdziemy na lody. - Zastanawiał się dlaczego właściwie głos jej się nie łamał. Skamieniała pewność jej myśli dodała mu osobliwej otuchy - wszystko będzie dobrze. - Pogrzeb jest po prostu końcem oczekiwania na cud. Taty nie ma. Już nie.
- Marne pocieszenie, ale masz jeszcze mnie. - Powiedział to tak zbolałym tonem, że nie mogła nie odwrócić twarzy i się nie uśmiechnąć. Wyjęła rękę z wody i olewając kapiącą pianę pogłaskała go po policzku. Z czułością w dotyku, próbowała sobie przypomnieć ich ostatni pocałunek i...
- Jeżeli kiedykolwiek powiem, że nigdy ciebie przy mnie nie ma, to możesz mnie utopić bez wyrzutów sumienia.
- Zły pomysł.
- Niby dlaczego?
- Są przyjemniejsze rzeczy do robienia w wannie niż topnie cię, kochanie. - Szybki buziak, rozprostował kolana i zbyt długo zawisł nad kolejną przepaścią dla pocałunku. - Poczekam na ciebie w pokoju.
- A nie możesz tutaj ze mną zostać?
- Nie sądzę.
- Bo?
- Myślę, że trzymanie rąk przy sobie może być trudne. - I nagle, z szybkością błyskawicy, pojawił się ten błysk w oku.
- Wcale nie musisz - powiedziała szeptem, który mógł zagłuszyć głośny oddech Leona.
- Wykończysz mnie. Myślałem, że to się stanie kiedy już zostaniesz moją żoną. Ale nie, po co czekać.
- Ale ty mi się nie oświadczasz?
- Nie, stwierdzam fakt oczywisty. - Z powrotem pokonał dzielącą ich odległość, wypełnioną ciężkim powietrzem.
- To słodkie, że widzimy przyszłość tak samo. Poza tym - brak pierścionka i to absolutnie nie jest romantyczne. - Potrząsnęła głową, tak, że kilka kosmyków włosów uciekło z koka, malując na jej twarzy koronę.
- Nie? A to? - Rozpoczął wytyczanie szlaku od kącika oka, do ust, nie zatrzymując się długo.
- Już trochę bardziej. - Wyczuła, że się uśmiecha i zatrzymuje się, aby zrównać wzrok. Trzymał głowę na tyle daleko, żeby odzyskać świadomość i na tyle blisko, żeby ich nosy się stykały.
- Będę w pokoju. - Jej niezadowolony jęk wywołał u niego słodkie uczucie ciepła. Wszystko wracało do normy. Powoli, ale jednak.
Z zaśnięciem słońca większość aktorów z szopki skończyła odkrywać swoje role. Zachowując doskonałe maniery, zaczęli wycofywać się do drzwi aż salon i cała reszta domu opustoszały. Po niedawnej uroczystości zostały tylko rządki brudnych naczyń, resztki błota na dywanie i kilka ubranych na czarno postaci. Po mimo rozmiarów kuchni, stłoczyli się w niej, próbując zabrać wolną przestrzeń między nimi. Stukot zastawy i żałobna melodia, nucona przez Maxiego wypełniały cały dom szybciej niżeli można by się tego spodziewać.
- Dziadku, połóż się. My skończymy zmywanie.
- Naprawdę? - Kiwnęli leniwie głowami. - Kochane z was dzieciaki. Federico, podziel ich jakoś pokojami. Tylko bez kłótni. Zostajecie. Dobranoc.
- Dobranoc. - Powolne ruchy głów, zamieniły się w jednosłowny chórek. Kilka minut pracowali w ciszy, spokój był przyjemny, do czasu aż Verdas zabrał głos.
- Leon raczej znowu będzie spał u Vilu, więc mamy jego pokój, mój i gościny. Jak się dzielimy?
- Ja i Naty możemy zając pokój Leona, a Diego z Lu gościny. I będzie bez problemu.
- Nie wiem, Maxi. Będziecie grzeczni? - Ludmiła wymownie spojrzała na kolegę.
- Oczywiście, Lu. Posądzasz mnie o coś?
- Never, sweetheart. Po prostu martwię się o biedną Natkę.
- Racja. Łóżko Leosia, też martwiłbym się o wszy.
- Diego, jakby na to nie patrzeć to mój brat. Obrażać go tak w mojej obecności i nie dać mi dojść do głosu? Myślę, że to niepoprawnie politycznie. - Zmarszczył nos i spojrzał na Francesce, która tylko pokręciła głową z niedowierzaniem. - Prawda, kocie?
- Idę zobaczyć jak Viola się trzyma.
- Tylko ich nie obudź, okej? Dawno nie przespali całej nocy.
- Uuuu, naprawdę Fede?
- Diego, zboczeńcu, wracaj do szorowania! - Włoski temperament się ujawnił, a na szatynie w mgnieniu oka znalazła się rzucona przez Fran ścierka.
Schody odetchnęły z ulgą, bo w końcu znalazła się osoba, która potrafiła przejść po nich z lekkością piórka. Fran szła pewnie. Chmury dzień się kończył, więc i smutek starała się oddalić w najciemniejsze kąty. Korytarz nie był specjalnie oświetlony. Dwie lampki rzucały kilkoma smugami na drewnianą podłogę. Nie było niczego niezwykłego na żadnej ze ścian, oprócz kilku oprawionych zdjęć. Trochę Federa, Leona i ich rodziców, Germana z żoną, dziadka, nawet Maxiego i mnóstwo, mnóstwo uśmiechów Violetty. Mały Federico wyglądał uroczo z rozmazanymi na twarzy lodami, czy liśćmi we włosach. Jego młodszy brat z wiekiem zyskał bardziej drapieżny uśmiech. A Vilu z poczwarki przeobraziła się w barwnego motyla, któremu życie mocno łamało skrzydła. Bolesne, ale to często blizny są symbolem zwycięstwa.
Szybko omiotła wzorkiem resztę fotografii. Nic nowego się nie pokazało, oprócz szczęśliwych, rodzinnych chwil z przeszłości. Aż natrafiła na ostatnią ramkę. Złota czwórka - jak lubiła ich nazywać - siedziała pod rozłożystym drzewem, w zdawałoby się, naprawdę ciepły dzień. Niby nic specjalnego. Ale coś kazało jej się mocnej zastanowić nad postawą chłopaków. Violetta z zamkniętymi oczami chłonęła spokój, melodię natury. Oni natomiast jakby zaczarowani wpatrywali się w jej słodką twarz. Zauroczeni, nawet bardzo. Jakiś głosik podpowiadał, że gdyby nie ten wyjazd sprzed dziesięciu lat, teraźniejszość byłaby rozbitym lustrem innych decyzji. Maślane oczka Maxiego przerażały ją najbardziej. Pedo... Nie, po prostu go nie lubisz.
Jednak myśl odpędziła od siebie jak najszybciej. Gdybanie jest tylko wymyślaniem kolejnych bajek. Gdyby się nie dzieje. Nigdy.
Jej dłoń zatrzymała się zanim rozległo się pukanie. Usłyszała niepewny chichot.
- Co chcesz robić? Spać?
- Po prostu na ciebie patrzeć, Leon.- Chciała westchnąć dramatycznie i dosłownie wpaść przez drzwi i nagłym przypływie oznajmić, że ich uczucie zostało wyjęte wprost z jakieś książki; że zawsze chciała być częścią historii dwojga zakochanych.
Ale niektórych chwil nie powinno się przerywać.
Maddy to coś dla Ciebie, jakby co. :D Ile inspiracji zyskałam. Co z tego, że była trzecia w nocy. <3 Poza tym, zabijcie mnie za to, pozwalam. Zwłaszcza za wannę. Tysiak pewnie miał mnie dosyć, bo ja się z tego śmieje all day, all night. XDDDD
Nie, nic.
O em dżi. Serio.
Oki, idę sobie i uwaga, chcę Wam powiedzieć, że wracam do odpowiadania na komentarze. Dawno tego nie robiłam.
<3
Do zobaczenia, kiedyś.
I jak zwykle możecie wytknąć mi cholerne błędy. :>