wtorek, 20 września 2016

Rozdział 43 - Było minęło. Albo i nie.

To nie było tak, że pękło jej serce - w gruncie rzeczy nie miało już jak.
Spodziewała się tego. Oczywiście, że się spodziewała. Nie mogła przecież zakładać - czy to przez pesymizm, czy zwykły realizm - że nastoletnia miłość oddalona przez ocean mogła przetrwać dłużej niż jedną wiosnę. Wspomnienia? Owszem. Sentyment? Może. Nadzieja? Jednostronna.
Tylko, że świadomość boli inaczej niż domysły. Kiedy nie jesteś pewna, wiesz, że nocą, gdy księżyc przysłoni rzeczywistość, masz prawo wyobrazić sobie jego, stojącego na progu twoich drzwi (Twoich!) z bukietem róż w ręku i miłością, wymalowaną w oczach. Masz również prawo, żeby rano opuściła cię cała nadzieja, bo słońce wróciło na swoje miejsce i świat znów wygląda normalnie.
To działało, aż nie poznała prawdy.
Mimo, że noc była przyjemna, a dom nawet w półmroku, wydawał się przytulny, kiedy stopy Natalii zetknęły się z zimną podłogą, od razu przeszedł ją dreszcz. Cisza nie była złowieszcza, ani przejmująca. Nawet jeżeli jakiś potwór z pod łóżka chciał ją przestraszyć, już dawno przestała bać się ciemności. Drogę na schody odnalazła po omacku, byle nie zapalać światła i przypadkiem nikogo nie obudzić, choć podejrzewała, że tylko część z nich odpłynęła. Większość z nich zaczynała życie razem ze wschodem księżyca. (Ksieżyć wschodzi? Pełza? Pojawał się? Zachodził? Znikał?) Słyszała doskonale każdy szelest pościeli, cichutki śmiech Francesci (brzmiało to trochę jakby śmiała się sama do siebie, a że Naty potrafiła dodać dwa do dwóch, domyśliła się, że musiała rozmawiać przez telefon) i głuche uderzenie, po którym natychmiast zaświergotało przekleństwo Leona (pewnie gdzieś się uderzył, ta łamaga nie potrafiła patrzeć w dół, pod nogi; kompleks wyższości, czy coś.).
Dochodziła druga w nocy. Było jej ciepło i źle i koniecznie chciała napić się ciepłego kakao.
- Nie możesz spać? - Siedział przy kuchennym barze, w półmroku. Spokojny z zamyślonym wyrazem twarzy.
Och, zbawienie kakao, udław się.
- Przyszłam zrobić sobie kakao. - Maxi podniósł wściekle czerwony kubek, upił łyk, uśmiechnął się leniwe i dopiero wtedy raczył się odezwać.
- Widzę, że wciąż myślimy o tym samym. - Coś błysnęło w jego spojrzeniu, kiedy w końcu na nią spojrzał, ale nie miała siły na dopowiadanie sobie niestworzonych wyjaśnień. - Zrobię ci.
Przeklęty, mały kurdupel, robił doskonałe kakao z piankami i cynamonem i... I... Idiota. Zaczepiła głowę na ręce i obserwowała jego kocie ruchy. Starała się nie patrzeć na niego cały wieczór, później próbowała się nie rozpłakać, aż do momentu, kiedy zdała sobie sprawę, że łzy skończyły jej się lata temu. Teraz patrzyła, może nawet trochę bezczelnie wwiercała mu wzrok w plecy. Gdyby przytył, wyłysiał albo zbrzyd prawdopodobnie byłoby łatwiej. Ale Maxi wyglądał lepiej, ruszał się z pewnością siebie, z którą było mu do twarzy.
- To... Co u ciebie?
On tak serio?
- Żyję - odpowiedziała mniej sucho niż zamierzała. Z przyzwyczajania odgarnęła z czoła kosmyki, których nie było. Natychmiast podniosła drugą rękę, żeby poprawić kucyk. - A u ciebie?
- Nie, nie będziemy tak rozmawiasz, wiesz? - Mówił spokojnie. Odniosła wrażenie, że ostrożnie ważył słowa, jakby spodziewał się, że znowu ucieknie na koniec świata. Tymczasem miała do wyboru pokój na piętrze i ogród za domem. I jeszcze ta ironia na końcu, która była jej potrzebna jak woda do kakao!
Najeżyła się.
- A jak? W jaki sposób chciałbyś powiedzieć mi, że założyłeś rodzinie i ułożyłeś sobie życie? Na wesoło? Zrobić mine zbitego psiaka? Upić mnie winem dla wzmocnienia efektu? Nie?! To może o tym, że nie wdzieliśmy tyle pieprzonych lat i jedyną rzeczą, którą cię interesuję, to co u mnie? - Ścisnęła mocnej kubek, przy okazji ciskając piorunami w uśmiechniętego chłop... Mężczyznę.
Do jasnej cholery.
- Tak, mi też ciebie brakowało. - Maxi rzeczywiście wyglądał jakby dobrze się bawił. Za dobrze. - A teraz opowiesz co u ciebie?
- Żyję - powtórzyła mechanicznie. - Lepiej powiedz, coś ty zmajstrował - dodała niemal oschle.
- Dzieciaka. - Tym razem ona też uśmiechała się znad stygnącego napoju. - Biorąc pod uwagę całą dziwną sytuacje, mam nadzieje, że dość normalnego.
- Szczegóły?
- Ciekawska jak zwykle. Opowiem ci rano.
- Nie zasnę.
- Wiem, ja też nie. Chciałbym po prostu zrobić coś innego.
- Czyli?
- Zostać z tobą.
- To chyba nie na miejscu.
- Bo? Pijemy tylko kakao, jak para starych, dobrych... przyjaciół.
Słowo "przyjaciele" absolutnie nie podobało się Natalii w kontekście ich dwójki. Było nieodpowiednio mdłe, zbyt małe i kruche. Ale dawało nadzieje, więc została. Tutaj, przy nim, gdzie kiedyś było jej miejsce.


Gdyby miał wybrać najpiękniejszy dzień swojego życia, powiedziałby, że tylko chwile są coś warte. Jedynie ulotne jak motyle wspomnienia. Krótkie momenty pomiędzy codziennością, kiedy słyszał tylko swój śmiech w głowie. Nic więcej i nic mniej.
Idealne dni nie istnieją. Dużo łatwiej popsuć drobnostkę w rozkładzie godzin, niż zniszczyć moment. Jedno krzywe spojrzenie, złe słowo, i puf. Coś pokrywa rysą szklany obrazek perfekcyjnych dwudziestu czterech godzin. To szczegóły - łatwe do zapomnienia - ale on lubił zapamiętywać je najbardziej.  
Ludmiła znowu zaczęła wiercić się na łóżku. W prawo i lewo. Kołdra podskoczyła raz i drugi. Westchnęła głośno, jak często się jej zdarzało i obróciła się na drugi bok. Kiedy skończyła walkę z pościelą, przytulił się do jej pleców, tak, że stykały się z jego klatką piersiową.
Dzisiaj przynajmniej nie chrapała, jednak i do tego dało się przyzwyczaić. Ludmiła Ferro, która miała wszelkie predyspozycje i warunki, żeby wyrosnąć na sukę z krwi i kości, została jego ukochanym króliczkiem, którego dobroć serca mogłaby świecić jak gwiazda na niebie. Choć geny matki - ku jego rozpaczy - czasem się uaktywniały (jak w momencie, kiedy zażądała rozwodu), to i tak ukradła całą miłością, która mu została. I, o zgrozo, kochał ją za to. Kochał ją za pocałunki, za obecność, za... Kochał ją całą.
Dla Federico, było coś fascynującego w obserwowaniu jej uśmiechu o poranku. Jakaś lekkość, przywiązanie. Przez pewien czas, jeszcze na samym początku, tęsknota. Nie była w końcu nią. Blond loki stanowiły ogromnie osobliwy kontrast do hebanowych włosów Francesci. I oczy, figura, myśli.... Porównania ciągnęły się długo. Ludmiła była taka. Brakowało jej tego, ale miała to
Aż nadszedł ten wieczór. Zima uderzyła w okno, ale obeszło go to bokiem. Siedział w fotelu, zakopany w podręcznikach. Drugą noc pod rząd. Lu uparła się, że zostanie na noc, mimo tego, że od dłuższego czasu komunikował się ze światem jednosylabowymi wyrazami.  Zmęczenie dosięgało już jego paznokci, litery tańczyły mu walca przed oczami. Kiedy "p" obróciło dookoła osi "c", przyniosła mu kubek kawy i uśmiechnęła się pocieszająco. Miała na sobie dresowe spodnie, jego za dużą koszulkę i rozwalającą się kitkę. I wyglądała idealnie, jak zawsze. Przypominała anioła, stojąc w świetle wpadającego przez okno księżyca.
Wszystko w niej było tak inaczej piękne.
Wstając, zrzucił książki z kolan.  Klapnęły na ziemi z cichym trzaskiem, zaskakując Ludmiłe. Federico nie zważając na zdziwione spojrzenie swojej dziewczyny porwał ją w ramiona. Obracając ją, aż kontrolując wybuch śmiechu zaczęła razem z nim tańczyć na środku pokoju. Muzykę zastąpił szum wiatru i stukot odbijającego się od okna śniegu.
Od tego momentu, ulotnej chwili szczęścia, nie było już nikogo innego.
Tęsknota przy śniadaniach pojawiła się dużo później, kiedy znów został sam. Wtedy pokrzyczała, trzasnęła drzwiami, wyszła i złamała mu serce, na którym wciąż wyraźnie rysowała się bordowa blizna. Rany się goją, ale sznyty* zostają jako przestroga, przypomnienie, piętno.
Podniósł się na łokciu, spojrzał na jej spokojną twarz ostatni raz i zamknął oczy. Był zbyt zmęczony spotkaniem z przeszłością i może odrobinę pijany, żeby dłużej myśleć.
Kocha . Tylko to się liczy.


Leon nie zapalił światła, wchodząc do ich sypialni, bo uznał, że rozkład pokoju znał na pamięć. Nie było mowy, żeby zahaczył o wiecznie wystający róg dywanu. Albo potknął się o fotel stojący obok łóżka. Oczy przywykły mu już do mroku i kiedy już prawie bezpiecznie leżał obok swojej prawie-żony, małym palcem uderzył o ramę łóżka i zaklął siarczyście. Violetta leżała na boku i nawet nie miała zamiaru odwracać się w jego stronę. Była rozdrażniona, skołowała i chciała, żeby ten tydzień już się skończył.
- Tylko nie zacznij płakać - powiedziała Violetta z udawanym współczuciem.
- Ironia ci nie pasuje, kotek.
- Spadaj.
- Używanie takich słów też nie. - Jedną rękę wsuną pod jej poduszkę, drugą objął jej talie, podbródek oparł o jej głowę. Jej drobne ciało, wpasowało się w każdy zakamarek krzywizn Leona. Między nimi były tylko powietrze i zły humor Violetty.
 - Ja tylko chcę, żeby ten ślub się już skończył - westchnęła, przepraszającym tonem. Ale nie miała zamiaru wypowiedzieć tego konkretnego słowa. Wynagrodzi mu to kiedy indziej, w lepszy sposób, a na razie da się przytulać i być małą, kruchą Violką. Lubiła taka być w jego ramionach.
- Najpierw niech się zacznie, kochanie.
- Zrobiłeś mi naprawdę głupią niespodziankę, Leon. To miała być tylko Natalia, nie całe stado ludzi, których nie widzieliśmy tyle czasu.
- To stado ludzi było kiedyś twoimi przyjaciółmi.
- Twoimi też.
- Chyba nadal nimi są. - Gwałtownie obróciła się w jego ramionach. Nie zdążył się odsunąć i dostał łokciem w żebra. Zignorowała jego jęk.
- Jesteś pewien? Zobacz co się z nami stało. Fran wydaje się szczęśliwą mężatką i mamą i w ogóle. Ale widziałaś jak spojrzała na Ludmiłę, kiedy ona usiadła na kolanach Federico? Nie rozmawiali odkąd wyjechała na studia. Ile lat można żyć bez wyjaśnienia sobie pewnych spraw? Ona nie zapomniała, on też nie. Choć wiem, że jej nie kocha. Przynajmniej nie w ten sposób co kiedyś. Ludmiła jest drugą połową jego serca i to widać. Tylko, że to ich wyniszcza w pewien sposób. Są dla siebie idealni, ale trudno jest im nie ranić się wzajemnie. I kiedy ostatnio u nas była? Wciąż mi zarzuca, że wybrałam Ludmiłę, a nie ją. Tylko, że to ona nas porzuciła.
- Myślę, że Federico wciąż coś do niej ma.
- Coś?
- On strasznie dużo czasu poświęca na rozwiewanie przeszłości. No bo popatrz: gdyby zostali, założę się, że Naty z Maxim już dawno stworzyliby obraz idealnej rodziny. Diego śpiewałby Ludmile bez przerwy tą ich kretyńską piosenkę, a Fran urodziłaby Federico dziesiątkę dzieci .
- On kocha Ludmiłę - upierała się.
- Nie twierdze, że nie. Ale sama mówisz, że widziałaś jej spojrzenia. A widziałaś jego wzrok, kiedy usłyszał o jej rodzinie?
- Myślałam, że się na nią rzuci.
- Diego na pewno ucieszyłby się, gdyby zostawił Lu w spokoju. Zrobił się z niego straszny dupek.
- Prawda. A Natalia? To moja najlepsza przyjaciółka i widzę, że się męczy. Nie tylko patrząc na Maxiego, ona ma dość ich wszystkich i wcale się jej nie dziwie. Wszystkich nas łączy przeszłość Leon, ale nie wiem czy dalej można nazwać nas przyjaciółmi, serio.
- Przeszłość jest ważna. Oni już na zawsze będą naszą rodziną. Wiesz o tym?
- Nie przeszkadza mi to, boli mnie jedynie, że tak się od siebie oddaliliśmy.
- Więc czas to naprawić - ziewnął, przyciągając ją bliżej. - Zaczniemy rano. Dobranoc.
- Jak ty możesz spać, kiedy świat się wali?
- Mój świat aktualnie strasznie się wierci, więc sama rozumiesz. I tak nie mogę spać.
- Kretyn.
- Dobranoc.
- Leeeeeon!
- Mam iść spać do mojego brata? - Cisza. - Świetnie. Dobranoc.
- Nie powiedziałeś, że mnie kochasz.
- Z tobą nie da się spać.
- Możesz już iść.
- Biegnę.
- Więc?
- Kocham cię.
- To nie było takie trudne.
Miłość? Miłość jest szalenie trudną sztuką dla ludzi odważnych i szalonych.




Dobry wieczór. Drodzy państwo, epilog się piszę. A pojawi się prawdopodobnie, jeżeli przetrwam olimpiadę z WOS-u.
Tak, wiem. Szkoła to zło.


*sznyt
1. «wygląd lub sposób bycia charakterystyczny dla jakiegoś środowiska i uznawany przez nie za najwłaściwszy lub elegancki»
2. środ. «cięcie na skórze lub blizna po nim (o to mi chodziło :)), modne w środowisku przestępczym»