niedziela, 11 stycznia 2015

Rozdział 34 - Biel razi w oczy .

Patikowi, który nie życzył sobie, żeby tak ją nazywać.
Mężowi, który jest jak promyczek słońca zimą. 
Jacowi, który pamięta o rocznicy.
20 dni. <3
Mada faka, kofam cię.
Clary. xx


- Chcę, żeby pochowali mnie w bieli - oznajmiła Francesca. - Zresztą wy też na mój pogrzeb macie przyjść ubrani na biało. - Diego zaśmiał się z fanaberii przyjaciółki. Jako jedyny, oprócz Leona - który teraz wyglądał jakby zamroziło go ciekłym azotem - czytał więcej niż pozostali. Od razu skojarzyła mu się książka, z której Włoszka wyciągnęła ten pomysł. Nie był fanem tej serii (co zasługiwało na jej pełne pogardy spojrzenia), ale doskonale rozumiał jak to jest zżyć się z bohaterem literackim, przeklinać jego błędne decyzje i płakać nad jego porażkami; jak to jest zakochać się w dużo zieleńszej trawie i obietnicy wiecznej miłości.
Byli podobni, choć Diego nie koniecznie oczekiwał pojawienia się tajemniczego blondyna, który pokaże świat cieni - tym się różnili. Hiszpan lubił twardą ziemie, bez wlatywania w chmury, z których tak łatwo można spaść.
Poznali się w odległych czasach z rodzaju tych, kiedy pamięta się okrutnie wizyty u dentysty i pierwsze poważniejsze kłótnie z rodzicami. Połączyła ich miłość. Ta najbardziej uniwersalna - wspólna pasja. Godziny siedzenia w bibliotekach; minuty, które okazywały się kwadransami, spędzonymi w księgarniach; to pochłanianie liter; zapach świeżych kartek i nowych wyrazów; były ogniwami ich łańcucha.
Kiedyś chciał ją opisać w krótki sposób "urocza istota z...", ale problem polegał, że słowo "urocza" i "Fran" w jednym zdaniu, pasują do siebie jak spleśniała babeczka i mokry piasek. Ona... Ona po prostu była i kochała całą fantastykę wszechświata. Jakby pasja do czytania nie rosła wraz z nią, tylko zamknięto ją w przedszkolu, gdzie zawsze miała pozostać tak... niewinna i czysta.
A jak to przystało na metalowy łańcuch - ogniwa rdzewiały.
- Czyli mamy cię też spalić i pochować w Mieście Kości? - zażartował. Mogliby go spiorunować wzrokiem, rzucić, że nie powinien zachować się tak w obliczu tragedii. Pouczyć, że Violetta zbyt wiele tuszu już rozmazała. Ale ogólna ignorancja i obojętność były jak znalazł, w fioletowym pokoju z zasłoniętymi żaluzjami, przez które żaden wesoły promyk słońca nie proponował nadziei. Tylko skulona w kącie lampka dawała rozmazane cienie po ścianach, tańcząc w wymyślne wzory - jakby kwiatów.
Federico przyjrzał się zegarkowi. Wskazówki nieuchronnie wybijały rytm straconego czasu. Tik. Tok. Tik. Tok... Minuty płyną, sekundy znikają, a życie coraz bardziej kruszeje. Smutek się zagęszczał, niegrzecznie wypraszając tlen z pokoju.
- Czas się zbierać - powiedział niechętnie. - Wypadałoby, żeby córka szanownego pana Castillo znalazła się na cmentarzu jako pierwsza. - Wstał z miękkiego dywanu, poprawiając marynarkę garnituru.
Violetta parę dni przed wypadkiem żartowała, że chciałaby zobaczyć ich wszystkich w wytwornych smokingach. Tak po prostu - żeby przekonać się, czy potrafią wtapiać się w otoczenie bogatych imprez, w których otoczeniu przebywała całe życie. Pamiętała doskonale ten dreszcz, kiedy po raz pierwszy wypiła za dużo szampana - ojciec nic nie zauważył. Wirowanie ta parkiecie w ramionach ukochanego brata - ojciec nigdy nie tańczył. Śmiechy z niezabawnych żartów - ojciec często je opowiadał.
Dźwięk tysiąca kieliszków znikał, zagłuszony przez ciszę z przyjaciółmi. Przyjemnie normalną.
Jak za dotknięciem magicznej różdżki, zaczęli wstawać ze swoich miejsc. Parę dziewczyn siedziało na łóżku Violetty, ktoś zajął miejsce obok Federa. Diego opierał się o drzwi. Ręce schował w kieszeni, wzrok trzymał utkwiony w podłodze. Drewniane panele wykazywały dwa razy większą żywotność niż zwykle.
Dwa razy nic, nadal pozostaje zerem. Ale było coś tragicznie uspokajającego w ciemnym odcieniu jesiennego brązu. Jedna, niezmienna, martwa całość, której brzydka śmierć nie dogoni.
Reszta rozsiadła się po pufach.
Vilu z zamkniętymi oczami, opierała się o pierś Leona. Oddychała spokojnie jak ptak odpoczywający na gałęzi. Czerwona opuchlizna z oczu, zeszła całkowicie (też za sprawą kilogramów podkładu, którym zaatakowały ją dziewczyny). Nic nie wskazywało, że od tygodnia łzy leciały jej ciurkiem po policzkach, a sen, który miał dać choć trochę ukojenia, wpędzał ją w większą depresje. Koszmary żywiły się jej rozpaczą, a noc pożerała krzyki. Leon, biedny Leon, który na czas nieokreślony przeniósł się do jej pokoju, żeby choć trochę rozjaśnić mrok, sprawić, żeby koszmary pozostawały tylko we śnie, bez wycieczek do rzeczywistości; wyglądał jak wyciągnięty z grobu. Blada twarz, ściągnięte usta, zmatowane oczy. Nie cierpiał za siebie, tylko z nią i za nią - z marnym skutkiem, bo i tak nocami moczyła poduszkę albo jego ciepłą skórę (nie zakładał koszulki, bo zwyczajnie mu się nie opłacało, skoro i tak miała wylądować na podłodze, nienawidził siedzieć w mokrych rzeczach). Skąd brała te wszystkie łzy?
W rezultacie ani Leon ani Violetta nie nadawali się do niczego oprócz oddychania.
Desze krwi miały tendencje do niepojawiania się w przyrodzie i najlepszym wyjściem dla ogrodowych roślinek, było pozostawienie bez zmian tej sytuacji, więc o przebieg uroczystości mogli się nie martwić. Musieli sobie tylko z nią poradzić.
Leon zachowywał się jak jej bardziej widoczny cień. Krok w lewo i w prawo. I w przód i w tył. Prawie jak taniec bez muzyki. No, nie takiej prawdziwej - przyroda śpiewała na okrągło. Nawet tarcie krzesła pod nią podpadało. Było niemal dźwiękiem skrzypiec; tym pierwszym; jeszcze nie do końca pewnym; zafałszowanym. Ale później z biegiem czasu i ćwiczeń powstaje piękna melodia, wypuszczona z serca. I płynie. Płynie tam daleko i pomaga. Pomaga poradzić sobie z wyciągnięciem ostrego sztyletu z duszy. I po pewnym czasie - nawet nie wiesz, kiedy frytki z powrotem są frytkami, a nie bezsmakowymi patykami, które karzą ci jeść - jest lepiej.
Niedorzeczne.
- Violetta? - Ludmiła podeszła powoli do dziewczyny. Pomyślała, że wcale nie wygląda na te siedemnaście lat, żadne z nich nie wygląda. Czerń, ten paskudny kolor śmierci, dodawał im lat, parę szarawych zmarszczek i nienaturalnej powagi. Jakby byli zamknięci w kartonowym pudełku, gdzie pojawia się obraz prawdziwego życia. Widok nie był przyjemny, miły. On po prostu był do zaakceptowania. Jak cała reszta życiowych porażek i przeszkód. 
- Nie możemy tutaj zostać i udawać, że nie istnieje? - wyszeptała Violetta, mocniej wtulając wykończone ciało w swojego chłopaka. Leon nie miał serca zabierać ją w miejsce, gdzie smutek przybiera rozmiary Paryża. Musnął tylko palcami jej włosy, tak, że opadały bardziej na ramiona.
- Życie czasami musi nam dać kopa w dupę - powiedział Feder, zdzierając ją z kolan brata. Włosy koloru brzozowych gałązek  nie dotykał od pary dni. Wysoka grzywka, dziś sterczała na wszystkie strony jak sprężyny z popsutej kanapy. Uśmiech zniknął z jego ust, zupełnie jak zapomniana przed wiekami piosenka. W garniturze wyglądał na aroganckiego syna bogatego biznesmena, któremu świat całuje stopy. Pręgi pod oczami zabierały trochę godności - jaki arogant nie wygląda i d e a l n i e? Było też coś nienaturalnego w jego ruchach. Zesztywniał. Jego ciało pełne dźwięku i muzyki przypominało bardziej dużą, nieporadną kłodę. Z oczami było najgorzej. Zniknął blask ciepłego chłopaka. Violetcie wydawało się, że całkiem zmieniły kolor - na zimniejszy odcień smutku.
Zapominała, że jego serce krwawi tak samo. Cierpienie wyzwala w nas samolubstwo.
- Nie koniecznie musi - zaprotestował Maxi. - Po prostu los się nudzi. A co może być zabawniejszego od psucia klocków komuś innemu? - zaświergotał. On, chyba jako jedyny, trzymał się w świetnej formie. Żaden niepokój się nie udzielał, smutek omijał go łukiem szerszym od Nilu. O płaczu zupełnie nie było mowy. Zachowywał się jak królik Bugs, który zjadł nadmiar marchewki.
- Idź podnieś swoją czapkę - powiedział Leon, zdenerwowany entuzjazmem Maximiliano. Cała banda szła korytarzem. U szczytu schodów jego irytacja równała się z Mount Everestem.
- Jest na moim czole, idioto.
- Już nie. - Zwalił ją jednym, szybkim ruchem. Zawirowała jak kolorowy liść na letnim wietrze, który przywoływał na myśl, właśnie rozpoczęte wakacje. Wylądowała tuż przed nogami Antonio. Czekał na nich z nieodgadniętym wyrazem twarzy - mieszanką zawziętości, dezaprobaty, smutku, zmęczenia i ochoty na ciastko.
- Czas zacząć show.
Chrapliwy śmiech Violetty rozdarł ciszę. Idealne określenie na te farsę.

Uroczystość oczywiście była piękna. Mnóstwo kwiatów o duszącym zapachu, na które ludzie wywracali oczami. Kapliczka została zatopiona w fioletowym i białym bzie - specjalnie na życzenie Violetty. Odpuściła sobie całą organizacje, tylko ze względu na Leona, który bardzo ładnie prosił ją o to, kiedy fruwała między akceptacją a tolerancją wiadomości o śmierci taty. Zastrzegła sobie jedynie prawo do wyboru gatunku roślinek, jakie miały spocząć w surowej, marmurowej kaplicy. Nie odmówili jej, nie mieli serca, zresztą kto odmówiłyby biednej osieroconej Violetcie?
Wykorzystała to jak na rozkapryszoną księżniczkę przystało. Zamówiła kwiaty z pełną premedytacją i świadomością swoich czynów. Chciała zobaczyć przerażony wzrok jego współpracowników - może się pomylili? Rozbawiony wzrok Federico - zawsze wiedział. Nieumiejące westchnienia Leona -  niektórych rodzinnych sekretów się nie zdradza.
German miał na nie alergię. I to był jeden (ten mniej ważny) z powodów. Drugim tym o wiele bardziej - jak to stwierdził Federico? - romantycznym, był fakt, że bezy były ulubionymi kwiatami jej mamy.  
To była taka Violettowa cześć w stronę ich miłości. Rozdzielonej przez niepoprawny los, rozdzielonej przez śmierć, która teraz połączyła ich na nowo. 
To był symbol ich wspólnego życia wśród chmur, tam gdzie o przyziemnych kwiatach nie myśli się w ogóle, ale nadal w pamięci ma się tęskniącą córkę. Tak pożegnała się z nimi obojgiem. 
Uroczystość była naprawdę wspaniała. Ale nie miała ochoty jej pamiętać i kiedy tylko zatroskani, nieznajomi ludzie skończyli okazywać swój żal, pokruszyła wspomnienia na kawałki, zmiksowała w mikserze i zakopała pod ziemią. Powroty do przeszłości nie mają sensu, jeżeli teraźniejszość ma być pogodna niczym rajski ptak.
Rozeszli się w swoich kierunkach, zapominając, bo ten mały koniec świata wcale ich nie dotyczył.
- Co teraz? - Maxi ubrał czarną czapkę, którą przez cały pogrzeb z bólem serca trzymał w dłoni.
- Jedziemy do domu, najemy się i znowu będziemy słuchać kondolencji - oznajmiła Vilu.
- A potem? - Nie dawał za wygraną.
- Spróbujemy wrócić do normalności. - Federico przyspieszył kroku, wyprzedzał cały tłumek przyjaciół. 
- Jakby normalność w ogóle istniała - mruknął Diego pod nosem.
- Słuchajcie, ja wiem, że to jest nieprzyjemna sytuacja... - zaczęła niepewnie Fran.
- Nieprzyjemna? - Ludmiła zmarszczyła brwi.
- Do dupy - dodała Natalia.
- ...ale mamy przed sobą wakacje. Trochę czasu, żeby się ogarnąć i wyszumieć. To nasz ostatni rok - dokończyła.
- Moja dziewczyna, chyba zapomniała o mnie - wykrzyczał Verdas.
- Spadaj panie idę-na-świetnę-uczelnie - burknęła. - Przebywasz w naszym towarzystwie tylko ze względu na powiązania rodzinę.
- Czyżby? - Odpowiedziała mu spojrzeniem, które zawstydziłoby samego Jaca Hernolade, ale Federico o tym nie wiedział. - Świetnie.
- Co robisz?!
- Moja dziewczyna zachowuje się jak wariatka - powiedział z szerokim (zbyt szerokim) uśmiechem, jakby na siłę starał się być zabawny.
- Stoisz na parkingu przed cmentarzem i przewieszasz Fran przez ramię. Kto tu zachowuje się jak debil? - westchnęła blondynka.
- Wszyscy odjechali - oświadczył Leon z zaciśniętymi ustami. Uśmiech błąkał  się po jego twarzy jak zagubiony wędrowiec.
- Skoro tak. - Diego już złapał Ludmiłe za ramiona i jednym, mocnym szarpnięciem spokojnie leżała przyciśnięta do jego torsu. Pachniał marchewkami i deszczem - najdziwniejszą mieszanką pod słońcem. Połączeniem, które pasowało wyłącznie do królików, on żadnego nie przypominał. To było takie nie jego, a jednocześnie zrobiło się z tego dopełnienie każdego pocałunku, kiedy Lu otulała ta mieszanka.
Maxi wziął z nich przykład. Natalia nawet nie wiedziała kiedy tańczące słońce przysłoniła trochę jego czapka. Zarzuciła mu ręce na szyje, ciesząc się, że jej chłopak (nadal dziwnie było tak go nazywać) był trochę bardziej ogarnięty niż Federico, który nie zdawał sobie sprawy z ilości tortur jakimi Francesca miała go obdarować.
Tylko Leon jak na dżentelmena przystało wziął Violettę delikatnie na ręce, jakby przenosił pannę młodą przez próg nowego domu. A może przekraczali jakąś niewidzialną przeszkodę do przyszłości? Żadnych gwałtownych ruchów. Same muśnięcia; powolne poruszanie mięśni. Odrobinę wymieszane oddechy; połączone spojrzenia.
Próbował wyobrazić sobie, że jest słodką, porcelanową laleczką, której dopiero co posklejano połamaną rączkę. Przyszło mu to z łatwizną.
Popiskiwania dziewczyn pełne gróźb, unosiły na rozgrzanym powietrzu południa, rozdzierając smętny zapach śmierci i płaczu.
- Wiesz, kiedy świat się trochę ogarnie, powiem ci coś miłego.
- To znaczy?
- Nic się nie zmieniło przez dwie sekundy.
- A co za różnica, kiedy mi to powiesz?
- To dziwne miejsce.
- I? - Zmarszczyła nos z normalną sobie słodyczą.
- I co?
- Leluś. No.
- Przestań. - Pocałował ją w nos. - Miałaś cztery lata. Teraz masz siedemnaście, nie brzmisz poważnie.
- Zawsze brzmię poważnie, misiaku. Powiesz mi czy nie?
- Mam ochotę kupić ci kwiaty.
- Odbiegasz od tematu.
- Czerwone róże są zbyt oklepane. Może białe? Albo gerbery? Lub jakiś doniczkowy... storczyk?
- Leon.
- I wtedy ci to oznajmię. Będzie rrromantycznie. - "R" wydłużył dziwnie. Robił tak, kiedy w końcu "lowel" odszedł w zapomnienie a zastąpił go czysty i wyraźny "rrowerr".
- Leeeoś.
- Hmmm?
- Nic. - Tutaj? Teraz? - Po prostu cię kocham. - Podobno miejsce nie ma znaczenia, kiedy wyznajemy miłość.
- Primo: serio? Na cmentarzu? Kochanie, wyczucia czasu to ty nie masz. Po drugie - westchnął. I przechylił głowę blisko jej ucha. "Mów szeptem, jeżeli mówisz o miłości".
Uwielbiała Shakespeare'a. - Ukradłaś mi tekst. Teraz będę musiał kupić ci kwiaty bez powodu. - Zachichotała. Kamień spadł z serca Leona. Nadal to potrafiła. - Po trzecie: Ja ciebie też. Tylko dwa razy bardziej.
A może to właśnie był taki mały kroczek w stronę normalności? 


- Ramallo. - W trójkę stali blisko stołu z jedzeniem. Violetta po raz pierwszy od kilku zjadła coś bez rozkazów Leona. Wciąż od nowa okupowani przez nieznajomych (czy to nie dziwne?), nie przesuwali się nawet o milimetr, kiedy w końcu zaatakował ich przyjaciel taty.
- Federico. Leon... Violetta. - wypowiedział jej imię jakby była bezbronnym kociakiem, bez futerka ze złamaną nogą. Nie wiadomo czy bardziej wzbudzała litość, współczucie czy odrazę. - Wiem, że to nieodpowiednia chwila, ale chciałbym porozmawiać o testamencie wasz... Germana. - Sformułowanie "waszego ojca" wydawało mu się dziwne w towarzystwie Leona. To Violetta i Federico od zawsze byli rodzeństwem w jego oczach, a on... To tylko udowadniało tezę, że więzy krwi nic nie znaczą w rodzinie. Brak kontaktu przez jedenaście lat jest Rowem Mariańskim w takich relacjach. - Chcę porozmawiać o tym komu przepisał firmę.
Trach. Dzieciństwo zniknęło. Czas wkroczyć w dorosłość, moje dzieci.  
Ogólnie to no.
Nawet nie chce mi się myśleć. To jest... Ech. Zamilknę.
Jeżeli chodzi o 35 - to wyczekujcie. Nie wiem kiedy, naprawdę. W lutym czekają mnie próbne egzaminy (dopiero) i tak sobie czas minie na te kwietniowe, a tu trzeba jeszcze liceum wybrać. Ach, jak cudownie.
Tak czy inaczej - kocham Was soł macz. I dziękuje. <3

15 komentarzy:

  1. Jest fantastyczny, niesamowity.
    Taki słodki i dramatyczny.
    Maxi serio, czy ty nie masz uczuć.
    Nasze słodziutkie pary.
    Leoś jesteś taki romantyczny.
    I jeszcze na koniec sprawa z testamentem.
    Czekam na cudowny next od cudownej dziewczyny<3!

    OdpowiedzUsuń
  2. Jej pierwsza super rozdział jak każdy :) Fajnie ze jest Fedecesca. Rozumiem cie sama się musze uczyć na egzaminy w kwietniu i jeszcze na bieżąco do szkoły, więc się nie śpiesz, życzę weny i czekam na next :)
    Sofia Comello :***

    OdpowiedzUsuń
  3. Odpowiedzi
    1. Mam nową profilówkę! Jej! Dobra, wstyd tak się wydurniać pod takim smutnym rozdziałem. Jak Maxi, nie? Może zaczniemy od Fede i Fran. Najsłodszy wątek i chyba mój ulubiony. My już wiemy kto dostał firmę. :-\ Chyba, że German w ostatniej chwili zmienił zdanie. U ciebie można spodziewać się wszystkiego. Leon jest naprawdę słodki. Tak wiem nadużywam tego słowa. Czyż ono nie jest perfekcyjnie? I te piękne nawiązania do literatury! No i oczywiscie twoje genialne porównania. Cudowne! Mam dla ciebie pewną radę: Nie ucz się do egzaminów! Jej! Ja tak pewnie zrobię. :-P Ale to daleko może z mądrzeję. Sory za błędy ale mój telefon mnie nie lubi. :-( Zapraszam jeszcze do mnie: rose-lie.blogspot.com

      Usuń
    2. Teraz możecie mi zazdrościć talentu w pisaniu komentarzy! + Znowu się nie podpisałam. Ludzie, skleroza w takim wieku?

      A

      Usuń
    3. Przynajmniej mały spamik zrobiłam. Nie mogę spać, wiesz? Pisanie komów jest dobrym środkiem usypiającym. Polecam.

      A

      Usuń
    4. Dobra, idę spać! Jutro do szkoły :-( Sorka że moja głupota trafila akurat do ciebie. Nikt wiecej nic nie dodaje.... Pozdrawiam!

      Usuń
  4. Cudowny rozdział!
    Taki smutny, a zarazem piękny ;)
    Pogrzeb i te wszystkie kondolencje nie dziwię się Vilu.
    Leoś jaki romantyk ;3 Leluś, jak słodko :D
    Testament i znowu sprawa z firmą.
    Czekam na kolejny rozdział, ten podobał mi się bardzo, bardzo ;*
    Kocham Cię <333

    OdpowiedzUsuń
  5. Powiem tak: jesteś skończoną ciotą!
    Ale moją. I wrócem. Ech.
    Kocham bardziej. <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj, kochanie.

      Mówiłam (pisałam, nie czepiajmy się, tak?), że wrócę w tym - jakże szczerym komentarzu powyżej. Ja zawsze jestem szczera, jak wiesz. Taki już mój "urok". Więc (wiem, nie powinno się zaczynać zdania od "więc", ale mieliśmy się nie czepiać, no nie?) oto i jestem. Mam nadzieję, że jesteś szczęśliwa z tego powodu. Ale jak wiesz, lub nie, zawsze dotrzymuję obietnic, soł można się mnie było spodziewać, czyż nie? I teraz rodzi się podstawowe pytanie: o czym ja do cholery mówię (piszę!)? Ja też nie wiem. Dlatego po jakże pozbawionym sensu wstępie, który jest... no dziwny, nie bójmy się nazywać rzeczy po imieniu!, przejdę w końcu do właściwego komentarza. Na marginesie, przez krótką (choć i tak za długą) chwilę nie chciał mi zadziałać ten przycisk "odpowiedz". Myślałam, że cholery dostanę. XD Dziękuję, już mi lepiej. Tak. Do rzeczy.
      To już 34 rozdział, jakby druga część opowiadania, a nawet nie jakby, bo był nawet, zdaje się epilog. Ale moge się mylić, skleroza nie boli, wiemy to. W każdym razie - pamietam jak ten blog raczkował, pamiętam jego początki, pierwsze rozdziały (początek naszej znajomości, ach, te wspomnienia... <3). A teraz? Tak jak każde dziecko kiedyś dorasta, tak i ten blog dojrzał. A Ty,Twój styl pisania i talent - razem z nim. To był, i wciąż jest, zaszczyt móc być choć obserwatorem tego procesu. A przecież, jak obie wiemy, ja byłam i jestem kimś więcej, czyż nie? XD To naprawdę niezwykłe.
      Stworzyłaś tak charakterystyczne postacie, czasami tak skrajnie różne od tych serialowych. Twoja Violka nigdy - albo przynajmniej prawie nigdy - mnie nie denerwowała. To samo w sobie to już coś. Twój piękny, obrazowy styl... Rozbrajające dialogi (Leoś, miszczu, pokazał klasę z tą czapką xd). Co ciekawe, wracając jeszcze na moment do postaci, zauwazyłam, że niektore cechy, czasem nawet te bardzo irytujące, zostawiłaś niektórym bohaterom. Tak, mówiem o Violce. Ale w Twoim wykonaniu to wcale nie denerwuje. Aż chciałoby się rzec "łał". Poczekaj chwilę - limity. ;___;

      Usuń
    2. Dobra. Jestem.

      Tym razem, przycisk "odpowiedz" stanął na wysokości zadania (jak nie przymierzając Ty napisaniem tego rozdziału, bo naprawdę - spisałas się na medal, wiem to) i zadziałal za pierwszym razem. Aż chcialoby się rzec "takie rzeczy tylko w erze", ale jak wiemy teraz to T-mobile i "dżampy'.Tak. Nawrt tytuł jest świetny - ciekawy i taki nietypowy. Weź wyjdź. Tylko szybko wróć i czytaj dalej. XD Mam jeszcze kilka rzeczy do powiedzenia. Wiesz o tym, że jesteś moją miłością, Clary, prawda? Naprawdę tak jest. Kocham te nasze rozmowy na GG. Te zabawne i te poważne. Nasze sms'y. Znamy się już prawie rok (SZEŚĆ DNI!), to niesamowite jak ten czas leci. Musimy hucznie uczcić naszą pierwszą rocznicę. Zgadzasz się ze mną? Oczywiście, że tak. Ale wracając - do czego zmierzam? Ano do tego, że wiesz, iż kocham cię jak brratanicę, jak żone i jak siostrę, którymi to jesteś (jakie to pokręcone. Jak my. Soł macz low. Low ewriłer. Mada faka. <3), i jestem z ciebie zawsze tak cholernie dumna. Tym razem nie jest inaczej. Kuwa, jeszcze ta dedykacja! Taka piękna, prosta, ale prosto z serca. Co ja mam powiedzieć? D z i ę k u j ę. Choć to i tak za mało, wiem. Dziękuje, że jesteś, ciole. Sprawiasz, że moje dni są pełniejsze. Musimy się kiedyś spotkać, serio. Pamiętam, ty łóżko przy oknie. Tyż Cię kocham no. Najmocniej. Pamiętaj! <3
      Ach, i te wszystkie nawiązania do moich najukochańszych Darów Anioła. Wspanialszego prezentu nie mogłabym sobie wyobrazić. <3

      To takie nic. Przepraszam za ten marny komentarz. Po prostu słowa nie są w stanie wyrazić tego, co czuję. (XD) Są chyba tylko dwa, które mogą to w jakiś sposób opisać. Obie je znamy. Mada faka tak bardzo. <3
      Ech. Skończe już ten kompromitujący mnie komentarz. Pozdrów Kartona. Kicię też. Niech wie, ze ciocia pamięta.

      Pozdrawiam czy coś. Wiesz, jakieś kisski czy uściski, co tam chcesz. Kocham Cie no, wiesz? <3

      Usuń
    3. OMG! Cześć ty moja chmurko. <3 (Poetycko, dopiero się rozkręcam! :P)
      Jo się nie czepiom, newa. Pfffu, ty możesz. Oł je. Jesteś uroczym misiaczkiem pysiaczkiem. ♥ Jestem rili happy. O tak, pacz -> ............................................... Widzisz ile pięknych, symetrycznych kropek? Ja wiem, że jest ślepa z tej starości, ale spróbuj co nie co tam wypatrzeć, okej? ;3 hihihi Jak dawno to było, bardzo, bardzo. Soł macz, bardzo! ;o
      Powiedz jeszcze, że urosłąm. Pfffu. Moje 164 w dowodzie pozostaje niezmienne. XD
      Cześć po raz drugi moja ty pieczareczko. <3 Heh.
      Wczoraj do mnie dzownił pan z Timobajla i wciskał mi telfon. Umowa się kończy będą mnie nawidziedzać teraz, przykro.
      Of kors, że wiem Jace. <3
      Piccolo obowiązkowo. Przecież my jesteśmy grzeczne i stronimy od napojów takich jak wino, bo wujowie są nienormalni i oblewają bluzy. Nie nic.
      Speszjal for ju, mi amor. DA wymieszane z fiolką, dlaczego niet?
      O szpadaj, fajne to było, przynajmniej się uśmiałam. <3
      MADA FAKA!
      <33333
      Jo ciebie też. <3

      Usuń
  6. Cześć.
    Genialne opowiadanie. :D
    Jesli masz ochotę to wpadnij do mnie :D
    http://neversaynever078.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  7. Rozdział taki cudownyy <333
    Po prostu cię uwielbiam kobieto! <33333
    Też chciałabym tak pisać... :CCC
    Btw... Ramallo czemu chcesz zniszczyć końcówkę ich dzieciństwa? :CCC
    Czekam na nexcik! ;3
    Buziole - Maja<3

    OdpowiedzUsuń
  8. Genialnie piszesz oby tak dalej !

    Ja tez postanowiłam wrócić do tego co zaczęłam jakiś czas temu.
    Zapraszam do mnie: http://fedemila-moja-historia.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń