niedziela, 3 maja 2015

Rozdział 37 - Słodko-gorzki smak zapomnienia.



Słońce schowało ciemny worek z gwiazdami. W sumie, dość dawno temu. Wiatr przekwitnięty zapachem jesieni tańczył jak szalony, niszcząc włosy, porywając papierki po lodach. Przy okazji roznosił też uśmiechy, zaprawione kropelką żalu. Wakacje mijały, czas topniał. Coraz łatwiej było liczyć pozostałe minuty do rozpoczęcia roku w Studio. Coraz trudniej liczyło się dni od pogrzebu, co akurat (pomijając cały tragizm konieczności używania matmy) wychodziło na dobre. Wprawdzie nie smakowało to wolnością, ale gorzki posmak deszczu rozmywał się coraz szybciej. Łatwiej było układać usta w uśmiechu - jedynej odpowiedzi na standardowe "jak się czujesz?". Pytanie, im dalej brnęli w kalendarzowe kartki, tym bardziej zanikało gdzieś między nimi. Słowo "postęp" łagodnie odbijało się od drzew, szemrając po cichu słowa otuchy.
- ...i wtedy poleciała reklama karmy dla psów, co tak na marginesie jest absolutnym bezsensem w kinie, ale wracając. Biegał tam taki kudłacz, a jej prawie oczy na wierzch wyleciały. Naprawdę, Leoś! W życiu nie widziałam, żeby Natusz patrzyła na coś z większym uwielbieniem. Nawet Maksio nie wywołuje takiego uśmiechu na jej twarzy. To było takie słodkie, patrzeć na nią kiedy zachwyca się kulką futra.
Leon ścierając z jej policzka pozostałości waniliowego rożka, który pozostawił na jej zaróżowionej twarzyczce kilka plamek, posyłał jej wypełnione uwielbieniem spojrzenie. Entuzjazm promieniał z niej, ale nawet bez tego była źródłem światła w Verdasowym życiu.
- Słuchasz mnie w ogóle?
- Tak, kochanie.
- To, o czym mó...? - Wziął jej głowę w obie ręce i ułatwiając sobie sprawę przyciągnął ją do siebie. Tym razem musiał się odrobinę schylić, bo dzisiejszy wietrzny dzień nie nadawał się na szpilki tylko na stare, zabłocone trampki, a ona zbyt zaskoczona, nie miała czasu, żeby zareagować w żadną stronę. Leniwy pocałunek wystarczył, aby zakręciło się jej w głowie smakiem ust Leona. Tym razem mroźna nutka miętowych lodów, które przed chwilą pochłoną, poranna kawa i miłość. Cała tona miłości.
- Mówiłaś, że karzesz Maxiemu kupić psa Natalii na urodziny, a jej przyjęcie urządzimy u nas w ogrodzie. Poza tym wspominałaś chyba, że film był okropny.
- Verdas, nie rób tego - ostrzegła, pozbywając się śladów czerwonej pomadki z ust Leona.
- Niby czego, kocie? - Bezczelny, pozbawiony skrupułów uśmiech niewiniątka prawie zasługiwał, żeby zostawić jego właściciela na środku chodnika, daleko za sobą. Prawie, a jednocześnie wcale. Zresztą - gdziekolwiek by nie uciekła on znalazłby ją nawet jeżeli Ziemia wywinęła się na lewą stronę i zaczęła kręcić się w przeciwnym kierunku.
- Wracamy - burknęła. - Muszę zorganizować całą masę rzeczy. A mam ciebie przy boku, więc zejdzie mi to ze trzy razy dłużej.
- Robi się z ciebie gniewna damulka, kochanie.
- Wręcz diabeł wcielony.
Tyle, że żaden przedstawiciel piekła nie miałby tyle siły, żeby wymazać wspomnień jego oczu. Ale z drugiej strony, one każdego dnia wyglądają inaczej. Raz objawia się w szmaragdowej zieleni, gdzie idealnie widać jej obliczę. Kiedy indziej mdły mech wkrada się i zwiastuje zły humor. Violetta jednak najbardziej lubi kolor wiosennej świeżości z jaką wita ją każdego ranka.



Następnego dnia, między dylematem w roli głównej z czekoladowym tortem, a ułożeniem balonów Maxi zachowywał się jak chora na schizofrenie małpa, trajkocząc coś bez większego ładu. Violetta patrzy na niego, starając się wyłapać słowa zawierające większy sens. Cień irytacji wyraźnie przeszył jej twarz, jak rysa na idealnym szkle. Oczy wznosi ku niebu, błagając o cierpliwość i ucisza go spojrzeniem, które przestraszyłoby niedźwiedzia.
- Tobie co?
- Prezent dla Natalii, Viola. Nie wiem co jej kupić. 
Przechyla głowę w prawą stronę, jakby prośba uczepiła się tego ucha i patrzy niezadowolona. Faceci w stosunku do kobiet zachowują się albo jak dziecko zagubione w supermarkecie albo wielcy znawcy, zupełnie jakby studiowali kobiece zachowania. Są jeszcze ci trzeci, którzy wystają czubkiem głowy poza gęstą trawą; obserwują, starają się i wygrywają.
Violetta trzecią grupę ceniła sobie najbardziej, bo głównie takimi chłopakami się otaczała. Diego traktował Lu jak księżniczkę, nawet jeżeli nie miał zamku. Ona była słońcem Leona - centrum jego wszechświata. Francesca jako pierwsza i ostatnia myśl Federico była wywyższana ponad chmury. Natomiast Maxi miał być powodem do oddechu Natalii, a nie panikarą, której czapki utrudniają dopływ tlenu do mózgu.
- Poczekaj - burknęła. - Zadzwonię do kogoś. - Dość ponura muzyczka, którą jej brat uwielbiam ucichła dość szybko, ledwo po dwóch sygnałach. - Cześć razy trzy. Fede, mam prośbę. - Na zdziwione spojrzenie Maxiego tylko przewróciła oczami. - Możesz gdzieś być za piętnaście minut? Tak, adres wyślę ci sms'em. Po prostu pomóż wybrać Maxiemu. Dziękuję, ja ciebie też.
- Gdzie mam jechać?
- Do schroniska - odparła sucho.
- Ponieważ?
- Ponieważ, pewna jubilatka od dobrych trzech miesięcy mruczy przy każdej okazji, że chce mieć psa. Wiesz taka jedna. Dość niska brunetka, przypadkiem jest twoją dziewczyną.
- Dziękuję, ale nie musisz być taka złośliwa, ślicznotko. - Pstryknięcie w nos było przesadą. 
- Nie rozumiem dlaczego czasami jest z ciebie taka życiowa ciota, Maxi.
- To z miłości. - Wzruszył ramionami. - Wszyscy głupieją.
- Powiedz jeszcze, że gubisz mózg po raz drugi - fuknęła, kładąc ręce na biodrach, żeby nie rzucić się na jego i nie udusić go z... miłości.
- Leon przekazał ci zbyt dużo ślini dziś rano, że tak zioniesz ogniem?
- Za to widać, że Natalia ci jej skąpi.
- Odwołaj to.
- Prędzej zatańczę salsę na twoim grobie, misiaku.
- Wyzwanie przyjęte - oznajmił. - Do wieczora.



Szczęście jak korona róży więdnie, kiedy słońce przestaje nią się interesować.
Szczęście Ludmiły rozprysło się jak kawałki potłuczonego szkła.
Szczęście Diego znikało jak dopalająca się świeca; czuł narastający chłód; świat się kurczył.
Szczęście, należące do nich uciekło, wystraszone nagłymi trudnościami.
Koniec pełzł ku ich miłości, zabierając kolejne wspomnienia, zbyt słodkie, żeby pamiętać o nich bez bólu.
- Nie możesz mi tego zrobić. - Ludmiła zawsze wyprostowana, tym razem zgarbiła się pod wpływem jednego słowa. Głos zaczął drżeć jakby używała go po raz pierwszy. Mogłaby przysiąc, że zniszczy cały swój świat i więcej nie będzie trwać w śpiewaniu, w melodii, która nadaje dniu właściwemu sensu. Mogłaby wrócić do mdłego koloru zeschniętych liści na swojej głowie. Mogłaby odciąć się od dusz, które kolorami przypominały jej. Zapomniałaby o słodkim fiolecie Violetty, agresywnej zieleni Leona, nawet o bladym błękicie Francesci i żywiołowej czerni Natalii. Wymurowałaby zgubną drogę do piekieł - właśnie im - jeżeli jego usta ułożyłyby się w jedną obietnicę przyszłości. Z o s t a n ę. Ich przyszłości.
- Nie mam wyjścia, Ludmiła. - Oczy tak ciemne, że z daleka wyglądały jak dwa węgielki rozbłysły jak diamenciki. Łzy wściekłości chciały wydostać się, zakołysać na rzęsach i rwącym potokiem zatrzymać się na jego ustach, żeby zmieszały się z kropelkami jej cierpienia, na jej wargach. Ale to wyzwanie od losu, jeszcze nie złamało go tak do końca. Marzenia wciąć się tlą. Oddech parzył w płucach.
- Każdy ma wyjście. Coś moglibyśmy wymyślić. Ty i ja, razem. Powiedz mi, kto będzie trzymał mnie za rękę u dentysty? Kto pomorze mi kroczyć w ciemnościach? Kogo będę obwiniać za spóźnianie się? Kto zabierze mój czas? Kto sprawi, że dzień będzie wyglądał dobrze? Kogo mam kochać?
Pytania żałośnie rozdmuchał szloch.
- Kochanie - szepnął. Jego głos wydawał się zabierać wiatr. Nikł pod ogromem "teraz". - Kiedyś się dowiesz, ale na razie, będę musiał wystarczyć ci ja.
Chciała zaprzeczyć. Pokazać mu, że gdy zostawi ją samą z życiem, z jej demonami, grzechami to one zawładną ją i wezmą na dno; że burza, którą wywołuję, zatopi jej statek z marzeniami.
Chciała udowodnić mu, że jego brak, będzie małym dużym końcem świata.
Chciała, ale równie dobrze jak on, od lat wiedziała, że wszystko się kończy. A miłość czasami nie wystarczy.
Chciała powiedzieć, że rozumie, ale pocałunek, smakujący solą i goryczą słów, wyrażał więcej niż byli w stanie pomyśleć.
To się nie wydarzyło.
Rok to sporo czasu, żeby zapomnieć. Żeby przyzwyczaić się do ciemności.




Nie dała się nabrać.
Nikt nie odezwał się do niej słowem. Telefon leżał, jak martwy zwierzak niewzruszony z powodu braku połączeń i wiadomości. Rodzice napomknęli tylko, że będą dłużej w pracy. Cisza dopowiadała, że tylko po to, aby nie musieć na siebie patrzeć. Wciąż zachowywali uprzejmą oziębłość. Ciepłe promyki słońca, kiedy próbowały dodać ich twarzą odrobinę przyjemnej pieszczoty natrafiały na chłód góry lodowej. Wydawały się otulać całą kuchnie - tylko nie ich.
Tata pocałował ją w czoło, bo przyzwyczajenia z dzieciństwa nie zanikają jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Mama wysłała jej szybkiego buziaka, którego Natalia schowała do kieszeni, żeby gnił tam z całą resztą udawanych czułości.
Zapomnieli, jak zwykle. Ale tylko oni.
Ludmiła zaproponowała jej wczoraj wyjście na karaoke. Roześmiała się serdecznie. Coroczna wymówka zabrzmiała tym razem bardziej entuzjastycznie. Przyjęcie niespodzianka, tradycyjnie wplątało się w kalendarz. Jej udawane zaskoczenie zawsze przechodziło obojętnie. Oni wiedzieli, że wiedziała, a ona wiedziała, że wiedzą. Ale udawanie, że nie spodziewała się traktowania jak księżniczkę w dniu urodzin było całkiem zabawne.
I tort. Ogromny, czekoladowy tort.
Z szafy wyciągnęła rzecz wiszącą najbliżej. Czarna, prosta sukienka, bardzo w jej stylu, prezentowała jej środek - czarne myśli przeplatane jasnymi gwiazdami, która każda miała znaczenie. Włosy zostawiła same sobie, ujarzmienie ich zabierało dużo energii i nie gwarantowało efektu.
Ludmiła była pod domem równo o piątej. Jej wysokość gwiazda wyglądała jakby ucięła sobie drzemkę na trawniku. Z jasnych spodni luźno wystawała różowa koszula - pierwszy powód do zmartwień. Blondynka zawsze miała kontrolę nad każdą nitką w jej stroju. Kiedy Natalia zauważyła jej podpuchnięte oczy i czerwone bruzdy na bladych policzkach. Zastanowiła się czy na świecie pozostała jakakolwiek przyzwoitość skoro nawet Ludmiła Ferro płacze. Kamień mógłby ronić łzy i byłoby to mniejszym fenomenem.
- Powiedział ci. - Wzrok Natalii błądzi po dowodach.
- Gdybyś ty mu nie wyjawiła szczegółów nadal tkwiłabym w błogiej niewiedzy - oznajmiła sucho. - Więc dziękuję.
- Proszę - zmieszała się. Chyba. Ludmiła my nie musimy tam iść, jeżeli nie czuje...
- Nie. Mi przejdzie. To twój dzień i będziemy świętować. Dobrze? Zresztą. - Na twarz wkradł się grymas, jak za starych dobrych czasów. - Świat się zaraz nie skończy.
- Ale może zwalić ci się na głowę.
- W takim razie jestem gotowa.
- Nawet stawić czoło wielkiemu czekoladowemu tortowi?
- Zaatakuje pierwsza, jest bez szans.
- Skoro tak sprawiasz sprawę - wzruszy ramionami, jakby nigdy nic. Udaje, że bezkres pozostaje bez zmian. - Pomogę ci.
- Wiem - wzdycha. - Na to liczę. Jak zawsze.- Uśmiecha się blado.
I z tą obietnicą idą przed siebie w znanym i nieznanym kierunku. Ku zabawie i niewiadomej. Jak jutro będzie wyglądać, okaże się z kolejnymi krokami.

- Niespodzianka!
Napis ze wszystkimi kolorami tęczy - zupełny negatyw jej wnętrza - wisi ponad głowami jej przyjaciół, nie dając wątpliwości czyj dzień był. Śmiech wypełnia salon gęściej niż powietrze. Niemal widzi jak przepychają się, żeby złożyć najserdeczniejsze życzenie, których absolutnie się nie spodziewała. Czuje jak mierzą ją życzliwym spojrzeniem. Pozbyli się uczuć trwogi. Za drzwiami na przechowanie zostawili ciężary dnia. Radość rzucała się po pomieszczeniu, mieszając się z upałem dnia.
- Nie życzę ci zmarszczek. To przede wszystkim. - Federico wyrósł z towarzystwa jak góra lodowa na pustyni. Wyróżniał się pomiędzy szarymi postaciami Buenos Aires - znajomymi ze szkoły, których - aż wstyd się przyznać - kojarzyła niewielką część. Uśmiech był jego koroną - szeroki, szczery i gdyby mogła zamieniłaby go w definicje złota. Tak bardzo przypominał jej klejnoty.
- Słodko. - Zmarszczyła nos, widząc jak nerwowo pożera wzrokiem jej twarz. Oczy prawie latają. - Tobie co? Boisz się, że na ciebie nakrzyczę, bo nie kupiłeś mi prezentu? - Momentalnie się rozpromienił.
- Trzy razy nie. - Wystawił dłoń. - Ja i twój pożal się Boże chłopak mamy coś dla ciebie. Znaczy głównie on, ale pomagałem. Idziesz? - Chwyciła pewnie jego rękę, jak jedną z oczywistych rzeczy na świecie; jak standard; jak normalność.
- Błagam, niech to będzie coś normalnego.
- Spodoba ci się - zapewnił.
Wyjście przed dom zajęło im chwilę czasu, z uwagi na obowiązki jubilatki dotyczące przyjmowania - jak się okazuje - każdej ilości życzeń. Miło było posłuchać, że nie ma się zmieniać, bo ideały tego nie potrzebują. Słodko przyjmowało się pocałunki w policzek. Rozumiała dlaczego Ludmiła tak kochała bycie gwiazdą. Pochwały wydobywają wewnętrzny blask, aby olśniewać jeszcze bardziej. Kochanie przez innych zastępuje potrzebę miłości dla samej siebie. Łatwiej jest uwierzyć innym głosom niż lustru.
Parę osób wiedziało co się szykuję. Do orszaku dołączyła coraz żywsza Violetta z Leonem jako nieodłącznym ochroniarzem. Francesca rozpaczliwie rzucała się na Federa. Lena przyczepiła się do Diego, a ten z kolei wypatrywał Lu, kulącej się tuż przy drzwiach.
Królewski pochód trzymał się tuż za jej wysokością, śmiejąc się na pisk godny czterolatki, kiedy zobaczyła swój prezent.
Kulka sierści tuż przy nogach Maxiego, niemal natychmiast ruszyła w kierunku Natalii. Niebieskie oczy, głębokie jak ocean patrzyły na nią z dołu, oferując morze ciepła. Brunet podszedł rozbawiony, przyglądając się nowej miłości swojej dziewczyny. Nie żeby był zazdrosny. Pozwoli oddać trochę swojego miejsca w jej sercu małemu sierściuchowi.
- A może tak dziękuje?
Nagroda, słodki pocałunek był całkiem jak krótka śmierć. Strącił go na chwile z ziemi.
- Kochany jesteś! Ale dlaczego on?
- Co szkodzi ci mieć jeszcze jednego przyjaciela? - odparł. - Federico nie będzie bardzo zazdrosny.
Nie chciała, żeby to szczęście odchodziło kiedykolwiek w cień. Czekała aż czas się zatrzyma, ominie ich albo zniknie.
Żeby już zawsze tak smakowała normalność. Wyjątkowe dni powinny przypominać spadającą gwiazdę. Krótkie, chwilowe. Dalekie, ale widoczne; prawie schowane w dłoni. Natomiast chwile szczęścia na stałe mogłyby wpleść się w kalendarz.



*****
Dziękuję, dziękuję, dziękuję!
100.000 wyświetleń, wiecie? Jestem szczerze rozradowana, a to wszystko dzięki Wam. Dodajecie mi mnóstwo siły, nawet jeżeli to na górze się nie nadaje, a ja (zabijcie mnie) jestem tutaj tak rzadko. Trwam, bo wiem, że mam dla kogo. Jestem, bo mam nadzieje, że choć jedna osoba przeżywa ze mną tą historię. Jestem wam ogromnie wdzięczna za te już prawie półtora roku.
Dziękuję, że dzięki Wam odkryłam coś, co naprawdę kocham. Jeżeli będę kiedyś w to wątpiła, przypomnijcie mi, proszę. Uwielbiam Was! ♥

8 komentarzy:

  1. Dlaczego ja nigdy nic nie wiem? Dlaczego mnie nie uprzedziłaś? Od wczorajszego wieczoru włóczę się po historyjkach typy: pierwsze spojrzenie=miłość=dzieci=ślub i umieram, a zamiast tego mogłabym napawać się Twoim nowym dziełem. Tak się nie robi.
    Lissa odchodzi! *spektakularny odrzut moich prostych włosów*

    *Na przeprosiny wystarczy wypad do Wytwórni Lodów Tradycyjnych, lub chociaż GG*

    PS
    Wiesz, że ja i tak wrócę? :* Btw. Pierwsza!

    OdpowiedzUsuń
  2. Śliczne, chce się płakać ze szczęścia Natalii. :') Mam nadzieję, że będziesz wpadać częściej w takimi niespodziankami. ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Cuuudo *-*
    Może wpadniesz do mnie ?
    http://you-never-know-when-death.blogspot.com/?m=1

    OdpowiedzUsuń
  4. O mamo *0*
    Masz ooogromny talent!
    Zazdroszczę :)
    I pewnie nie powinnam, ale... Zapraszam cię na mój "przeciętny" blodż ;)) http://jeslikochasztomowx.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Nareszcie są szczęśliwi ♡ Pewnie nie znowu nie wrócę, ale i tak zajmuję sobie miejsce :-)
    A

    OdpowiedzUsuń
  6. Cudne ♥
    Brakuje mi słów, a jestem dosyć wygadaną osobą.
    Tak... To na pewno.
    Spotykamy się ptzy następnym ;*

    Buziaczki :333

    OdpowiedzUsuń
  7. Kiedyś tu wpadnę. Obiecuje.

    OdpowiedzUsuń