Jakiś czas później...
Dzień był zwykły. Słońce po prostu świeciło, chmury jak to one - latały po niebie goniąc za sobą. Wiatr owiewał jej twarzy niezbyt przekonująco. Pojedyncze kosmyki włosów zakradały się na jej nos, ale nie czuła ich delikatnych smagań. Ominęła moment, kiedy Leon przyciągnął ją bliżej. Po prostu poczuła ciepło jego ciała tuż obok - wystarczyło, żeby jej twarz rozjaśnił nikły uśmiech. Błądził na ustach jak zagubiony wędrowiec, nie wiedząc w którą stronę lepiej się udać. Ku słonecznej północy, czy zgubić się w odmętach ponurego południa. W całym cudownym niezdecydowaniu postanowił trzymać się gdzieś pośrodku.
- Dasz sobie radę? - Głos Leona był pełen słodkiej troski, więc obróciła głowę tak, że widziała prawy profil jego twarzy. Prowadził Violette pewnie, trzymając rękę na jej ramieniu.
Czuły gest, którym zaznaczał swoje terytorium.
Krajobraz pozostawał gdzieś z boku, a szatynka ze spokojem wpatrywała się w ukochane obliczę. Zdziwiła się, kiedy zacisnął usta w wąską kreskę i nie zaszczycił jej jednym spojrzeniem. Wpatrywał się w chodnikowe płyty, zupełnie jakby wyrosły na nich obrazy Picassa.
- Oczywiście, że tak. - Pewność jej głosu była równie prawdziwa co blond kolor Ludmiły. - W końcu, nie mogę doczekać się aż Natalia wyjdzie. - Milczał przez kilka sekund, rozciągniętych do - jak się jej zdawało - godzin. Tylko wiatr szeptał jakieś melodie, rozstawiając liście po kątach.
- Jedziemy jutro na lotnisko? - Pytanie ochłodziło jej myśli, nie do końca je zatrzymały, ale chaos zaczynał tworzyć jakiś porządek. Była wdzięczna Leonowi, że tak dobrze udaje mu się trzymać ją blisko ziemi.
- Nie. - Szok wpełzł na jego twarz, ale nawet nie starał się tego ukryć. I tak znów patrzyła prosto przed siebie, jakby przed nimi oprócz dzieł mistrza, z mgły rozciągnęło się coś bardziej interesującego. Hogwart, na przykład.
- Jak to? Przecież… - Czekał na zupełnie inną odpowiedź, może chwile ciszy, ewentualnie krótkie skinięcie głową. Ale “nie”? Zwyczajny, krótki trzy literowy potworek, wprawiający go w niemałą konsternacje.
- Tak to, Leon. Natalia pozwoliła jechać ze sobą tylko Maxiemu, a Diego z Lu żegnają się dziś po zakończeniu.
- Ale dlacze…
- Skończ. - Ucięła krótko. - Doskonale wiesz dlaczego. Sam byś tak zrobił. Wystarczy, że będzie musiała pożegnać się tam z Maxim.
- Oczywiście, że bym zrobił, ale ja nie jestem Natalią.
- Nie jesteś - potwierdziła mrukliwie, zostawiając ślad czerwonej pomadki na jego policzku. - I niezmiernie się z tego cieszę. A Fran? - dodała po chwili. - Coś już mówiła? - Wyczuła, kiedy wyprostował się zmieszany. Włosy ponuro podskoczyły mu na czoło. Domyśliła się też - bardziej podświadomie - że nie ma zamiaru udzielać odpowiedzi. - Mów co chcesz, widzę jak przeklinasz Włochy, Federico i te całe studia.
- A co według ciebie mam robić? Zamknąć Fran w szafie? Siłą wsadzić Federa do samolotu? Oboje są uparci jak osły, nie mam zamiaru z nimi walczyć.
- Chyba najwyższy czas przyjąć ten fakt do wiadomości: nastał jeden mały koniec świata.
- Violetta…
- Boże, Leon! - Jęknęła. - Czasem jesteś nie do wytrzymania. Zostań moją złotą rybką, spełni jedno życzenie i przestań. Poradzimy sobie, okej?
- Chciałem tylko powiedzieć, że trochę to wszystko demonizujesz. Nie jest tak źle, przynajmniej z nami.
- Wczoraj ja to powiedziałam.
- A dziś ja. Jakiś problem? - Wymruczał. Dziwnie lżejszy, dzięki jednemu uśmiechowi.
Dzień był zwykły. Słońce po prostu świeciło, chmury jak to one - latały po niebie goniąc za sobą. Wiatr owiewał jej twarzy niezbyt przekonująco. Pojedyncze kosmyki włosów zakradały się na jej nos, ale nie czuła ich delikatnych smagań. Ominęła moment, kiedy Leon przyciągnął ją bliżej. Po prostu poczuła ciepło jego ciała tuż obok - wystarczyło, żeby jej twarz rozjaśnił nikły uśmiech. Błądził na ustach jak zagubiony wędrowiec, nie wiedząc w którą stronę lepiej się udać. Ku słonecznej północy, czy zgubić się w odmętach ponurego południa. W całym cudownym niezdecydowaniu postanowił trzymać się gdzieś pośrodku.
- Dasz sobie radę? - Głos Leona był pełen słodkiej troski, więc obróciła głowę tak, że widziała prawy profil jego twarzy. Prowadził Violette pewnie, trzymając rękę na jej ramieniu.
Czuły gest, którym zaznaczał swoje terytorium.
Krajobraz pozostawał gdzieś z boku, a szatynka ze spokojem wpatrywała się w ukochane obliczę. Zdziwiła się, kiedy zacisnął usta w wąską kreskę i nie zaszczycił jej jednym spojrzeniem. Wpatrywał się w chodnikowe płyty, zupełnie jakby wyrosły na nich obrazy Picassa.
- Oczywiście, że tak. - Pewność jej głosu była równie prawdziwa co blond kolor Ludmiły. - W końcu, nie mogę doczekać się aż Natalia wyjdzie. - Milczał przez kilka sekund, rozciągniętych do - jak się jej zdawało - godzin. Tylko wiatr szeptał jakieś melodie, rozstawiając liście po kątach.
- Jedziemy jutro na lotnisko? - Pytanie ochłodziło jej myśli, nie do końca je zatrzymały, ale chaos zaczynał tworzyć jakiś porządek. Była wdzięczna Leonowi, że tak dobrze udaje mu się trzymać ją blisko ziemi.
- Nie. - Szok wpełzł na jego twarz, ale nawet nie starał się tego ukryć. I tak znów patrzyła prosto przed siebie, jakby przed nimi oprócz dzieł mistrza, z mgły rozciągnęło się coś bardziej interesującego. Hogwart, na przykład.
- Jak to? Przecież… - Czekał na zupełnie inną odpowiedź, może chwile ciszy, ewentualnie krótkie skinięcie głową. Ale “nie”? Zwyczajny, krótki trzy literowy potworek, wprawiający go w niemałą konsternacje.
- Tak to, Leon. Natalia pozwoliła jechać ze sobą tylko Maxiemu, a Diego z Lu żegnają się dziś po zakończeniu.
- Ale dlacze…
- Skończ. - Ucięła krótko. - Doskonale wiesz dlaczego. Sam byś tak zrobił. Wystarczy, że będzie musiała pożegnać się tam z Maxim.
- Oczywiście, że bym zrobił, ale ja nie jestem Natalią.
- Nie jesteś - potwierdziła mrukliwie, zostawiając ślad czerwonej pomadki na jego policzku. - I niezmiernie się z tego cieszę. A Fran? - dodała po chwili. - Coś już mówiła? - Wyczuła, kiedy wyprostował się zmieszany. Włosy ponuro podskoczyły mu na czoło. Domyśliła się też - bardziej podświadomie - że nie ma zamiaru udzielać odpowiedzi. - Mów co chcesz, widzę jak przeklinasz Włochy, Federico i te całe studia.
- A co według ciebie mam robić? Zamknąć Fran w szafie? Siłą wsadzić Federa do samolotu? Oboje są uparci jak osły, nie mam zamiaru z nimi walczyć.
- Chyba najwyższy czas przyjąć ten fakt do wiadomości: nastał jeden mały koniec świata.
- Violetta…
- Boże, Leon! - Jęknęła. - Czasem jesteś nie do wytrzymania. Zostań moją złotą rybką, spełni jedno życzenie i przestań. Poradzimy sobie, okej?
- Chciałem tylko powiedzieć, że trochę to wszystko demonizujesz. Nie jest tak źle, przynajmniej z nami.
- Wczoraj ja to powiedziałam.
- A dziś ja. Jakiś problem? - Wymruczał. Dziwnie lżejszy, dzięki jednemu uśmiechowi.