Jakiś czas później...
Dzień był zwykły. Słońce po prostu świeciło, chmury jak to one - latały po niebie goniąc za sobą. Wiatr owiewał jej twarzy niezbyt przekonująco. Pojedyncze kosmyki włosów zakradały się na jej nos, ale nie czuła ich delikatnych smagań. Ominęła moment, kiedy Leon przyciągnął ją bliżej. Po prostu poczuła ciepło jego ciała tuż obok - wystarczyło, żeby jej twarz rozjaśnił nikły uśmiech. Błądził na ustach jak zagubiony wędrowiec, nie wiedząc w którą stronę lepiej się udać. Ku słonecznej północy, czy zgubić się w odmętach ponurego południa. W całym cudownym niezdecydowaniu postanowił trzymać się gdzieś pośrodku.
- Dasz sobie radę? - Głos Leona był pełen słodkiej troski, więc obróciła głowę tak, że widziała prawy profil jego twarzy. Prowadził Violette pewnie, trzymając rękę na jej ramieniu.
Czuły gest, którym zaznaczał swoje terytorium.
Krajobraz pozostawał gdzieś z boku, a szatynka ze spokojem wpatrywała się w ukochane obliczę. Zdziwiła się, kiedy zacisnął usta w wąską kreskę i nie zaszczycił jej jednym spojrzeniem. Wpatrywał się w chodnikowe płyty, zupełnie jakby wyrosły na nich obrazy Picassa.
- Oczywiście, że tak. - Pewność jej głosu była równie prawdziwa co blond kolor Ludmiły. - W końcu, nie mogę doczekać się aż Natalia wyjdzie. - Milczał przez kilka sekund, rozciągniętych do - jak się jej zdawało - godzin. Tylko wiatr szeptał jakieś melodie, rozstawiając liście po kątach.
- Jedziemy jutro na lotnisko? - Pytanie ochłodziło jej myśli, nie do końca je zatrzymały, ale chaos zaczynał tworzyć jakiś porządek. Była wdzięczna Leonowi, że tak dobrze udaje mu się trzymać ją blisko ziemi.
- Nie. - Szok wpełzł na jego twarz, ale nawet nie starał się tego ukryć. I tak znów patrzyła prosto przed siebie, jakby przed nimi oprócz dzieł mistrza, z mgły rozciągnęło się coś bardziej interesującego. Hogwart, na przykład.
- Jak to? Przecież… - Czekał na zupełnie inną odpowiedź, może chwile ciszy, ewentualnie krótkie skinięcie głową. Ale “nie”? Zwyczajny, krótki trzy literowy potworek, wprawiający go w niemałą konsternacje.
- Tak to, Leon. Natalia pozwoliła jechać ze sobą tylko Maxiemu, a Diego z Lu żegnają się dziś po zakończeniu.
- Ale dlacze…
- Skończ. - Ucięła krótko. - Doskonale wiesz dlaczego. Sam byś tak zrobił. Wystarczy, że będzie musiała pożegnać się tam z Maxim.
- Oczywiście, że bym zrobił, ale ja nie jestem Natalią.
- Nie jesteś - potwierdziła mrukliwie, zostawiając ślad czerwonej pomadki na jego policzku. - I niezmiernie się z tego cieszę. A Fran? - dodała po chwili. - Coś już mówiła? - Wyczuła, kiedy wyprostował się zmieszany. Włosy ponuro podskoczyły mu na czoło. Domyśliła się też - bardziej podświadomie - że nie ma zamiaru udzielać odpowiedzi. - Mów co chcesz, widzę jak przeklinasz Włochy, Federico i te całe studia.
- A co według ciebie mam robić? Zamknąć Fran w szafie? Siłą wsadzić Federa do samolotu? Oboje są uparci jak osły, nie mam zamiaru z nimi walczyć.
- Chyba najwyższy czas przyjąć ten fakt do wiadomości: nastał jeden mały koniec świata.
- Violetta…
- Boże, Leon! - Jęknęła. - Czasem jesteś nie do wytrzymania. Zostań moją złotą rybką, spełni jedno życzenie i przestań. Poradzimy sobie, okej?
- Chciałem tylko powiedzieć, że trochę to wszystko demonizujesz. Nie jest tak źle, przynajmniej z nami.
- Wczoraj ja to powiedziałam.
- A dziś ja. Jakiś problem? - Wymruczał. Dziwnie lżejszy, dzięki jednemu uśmiechowi.
Muzyka krążyła w ich żyłach, szybciej od krwi. Myśli zastąpiły melodię, a uczucia słowa kolejnej piosenki. Jeden takt i rytm trzymał razem ich głosy, wprawiając w mocny taniec ich pękające serca. Światła po kolei ukazywały ich radośnie ponure twarze.
Nikt nie płakał, ale łzy wyraźnie skakały po rzęsach dziewczyn z ostatniej klasy. Komuś ze ściśniętego gardła wyrwała się fałszywa nuta - najprawdziwsza ze wszystkich. Leon - choć na próbach Gregorio z groźnym machnięciem palca wyraźnie mu tego zakazał - złapał Violettę za rękę i uśmiechnął się czule. Wkradł się w część jej tekstu, żeby tym razem każdy dźwięk zachwycał idealnym kształtem; żeby jak diamenty lśnił pośród innych.
Ścisnęła mocniej jego rękę - takie drobne “dziękuję”, które nawet po torturach nie przeszłoby jej w tym momencie przez ściśnięte gardło. Jedynie słowa Ser Mejor, tak banalne w swojej cudowności potrafiła - jako tako - wyśpiewać.
Postawiła ostatni, najtrudniejszy krok do przodu.
I nagle wszystko zamilkło.
Światła dotąd latające radośnie po scenie, schowały ich w ciemności. Łzy zaczęły ważyć tonę. Jak jeden mąż, z dokładnością sekund hamulce dziewczyn puściły. Tak, że nawet ta, zawsze nie do zdarcia, lwica Ludmiła łkała jak dziecko. Jak mała bezbronna dziewczynka, której nagle zabrano ulubionego misia i zakopano żywcem w ogródku - na jej oczach.
Porównanie, które przeszyło na myśl Natalii było czystą komedią, z której należałoby się zaśmiać. Ale inny - trochę bardziej irytujący - głosik w jej głowie, szepnął, że równie dobrze mogłaby śmiać się na pogrzebie.
Schowała więc to maleńkie ziarenko rozbawienia na później, kiedy okoliczności wydadzą się mniej… żałobne.
Lewa strona kurtyny pofrunęła delikatnie w bok. Na deski sceny dumnie wkroczył Pablo. Leon doskonale słyszał te kilkanaście zdań, którymi dyrektor uraczył siedzących na widowni gości i młodszych uczniów. Zapewniał ich o wsparciu, dumie, o wierze w ich umiejętności. Powiedział, że nie jest ważne w którą z dróg teraz pójdą. Czy zamarzy im się nagroda Grammy, czy po szkole muzycznej przyjdzie im ochota na prawo, medycynę, czy będą leżeć na kanapie przez cały dzień i zastanawiać się: kiedy czas przeleciał tak szybko. Liczy się to, co mają w sercu. A czy tego chcą czy nie, czy to dostrzegają, czy usilnie starają się ignorować: część ich serca, a nawet duszy, na zawsze zostanie w któreś z części tej szkoły. I kiedy tylko świat zabierze im pamięć o radości, jaką daje pasja, zawsze mogą tu wrócić.
Leonowi ciężko było wyobrazić sobie to całe dobre, które Pablo wręcz im obiecał. Przyszłość nie była niczym więcej niż niespodzianką. Żadnych gwarancji, tylko niepewność, decyzje, ból, łzy i jeżeli rzeczywiście uda im się znaleźć odpowiednią drogę - szczęście. Jeżeli.
Ale chciał, oczywiście, że chciał w to uwierzyć.
- Chyba czas na jakąś płomienną przemowę. - Głos Maxiego niepewnie przerwał głośną ciszę.
- Możliwe - mruknął Diego, ale nikt nie palił się, aby otworzyć usta. W pewnym sensie - zapewne jakimiś dziwnym i nielogicznym - dobrze było milczeć, więc to robili. Jedynie zza kurtyny z absolutnym brakiem kurtuazji wkrada się gwar radości z okazji zakończenia roku. Pozytywny zgiełk, wydawał się do tego stopnia absurdalny, że Violetta gotowała była zarzucić sobie posiadanie zbyt wybujałej wyobraźni.
Natalia pomyślała, że obserwują siebie nawzajem z gracją i lękiem tygrysa - och, nie ruszaj się, zaraz cię zjem, tylko cicho, nie mogę cię spłoszyć, nie mogę…
- Pamiętacie… - Nie byli zwierzętami, a mimo to czuła, że zamknęli się w klatce niedomówień. - …swój pierwszy dzień w studio? - Ledwo pokiwali głowami, jakby czuli ich ciężar pierwszy raz w życiu. Naty przewróciła oczami na panujący dookoła entuzjazm. - A nasze pierwsze spotkania? Zamknijcie oczy i przypomnijcie sobie każdą sekundę w murach tej szkoły. Zapiszcie ją sobie, nie zbyt głęboko i wracajcie do tego jak często będziecie chcieli. Koniec nie oznacza, że to, co tutaj przeżyliśmy traci na znaczeniu. Wręcz przeciwnie, nasze wspomnienia powinny mienić się od kolorowych melodii, które w nas grają. - Potem podeszła do każdego, żeby chwilami nie dłuższymi od momentu, udusić ich swoją miłością. No, przynajmniej zabrać oddech na kilka sekund. Reszta poszła jej śladem.
Taki koniec mogła zaakceptować.
Pożegnania mają róże smaki.
Ten sprzed piętnastu minut, kiedy wytuliła wszystkich i w końcu uwolniła Diego ze swojego morderczego uścisku (jak dobrze, że miała na sobie szpilki, o wiele łatwiej było go dusić!), był słodko-gorzki. Odważyła się zaryzykować stwierdzeniem, że istnieją brutalniejsze rozstania. Violetta była tak pewna swojej tezy, że gdyby nie tocząca się dyskusja o wyższości gofrów nad naleśnikami (oni chyba nigdy nie jedli omletów), zapewne wygłosiłaby ją z dumą i czekałaby na pomruki aprobaty. Nie chciała jednak, żeby jej najwspanialszy-i-najmądrzejszy-chłopak, przyłapał ją na błądzeniu myślami, bo drugiej stronie układu słonecznego, więc dodała tylko:
- Wasza dysputy są głębokie jak dziura na gwoździe.
- To nie było poetyckie - żachnął się Maxi. - Zdajesz sobie z tego sprawę?
- Nie - odparła hardo. - Wręcz przeciwnie. Przynajmniej wymyśliłam ciekawe, a przynajmniej nowe, porównanie. Podczas gdy wy nadal używacie tych samych mało barwnych i nudnych argumentów. Nie wspominając już o epitetach, które, wybacz Maxi, powtarzasz, za każdym razem kiedy kłócisz się z moim bałwanem.
- Twój bałwan - odchrząknął Leon. - Właśnie broni godności twoich naleśników, moja droga.
- Tutaj nie ma czego bronić. - Wtrąciła się Natalia. - Wystarczy, żeby Violetta zrobiła swoje cuda, a Maxi wyczarował tą broń biologiczną, zwaną potocznie goframi.
Chłopak brunetki nastroszył piórka jak wściekły mały kurczak. On jednak - jak na złośliwość losu przystało - nie wyglądał nawet w jednej milionowej tak uroczo.
- Wasz wsparcie jest nie ocenione - burknął, wchodząc do lodziarni. Zajął stolik w najjaśniejszym kąciku i cierpliwe czekał, aż dostanie swoją przeprosinową porcje.
Koniec roku nie byłby końcem roku bez krótkiej wycieczki na bardzo niezdrową przekąskę, która następnego dnia przerodzi się w ogromne wyrzuty sumienia. Cóż, tradycji musiało stać się zadość, nie mogło obyć się bez dodatkowej porcji bitej śmietany.
Następne pożegnanie smakowało dużo gorzej.
Jedna wielka gorycz, dla różnorodności połączona z oceanem łez, które ze wszystkich sił młodego ciała, starała się utrzymać.
Kiedy po szkolnej uroczystości i zwyczajowej ogromnej (naprawdę wielkiej, przypominającej piłkę do siatkówki) porcji lodów miętowo-śmietankowo-karmelowo-jakiś-tam, przyszedł moment, prawdy, której nie mogła odwlec. Violetta bardzo chciała, móc przesunąć ten durny wyjazd, jakby był tylko kretyńskim testem ze śpiewu, nie przeprowadzką na drugą stronę świata. (Kto w ogóle wymyślisz ten pieprzony ocean po środku?) Ale zamiast tego cicho łkała, wczepiona jak kotka w ramię Leona.
Przestała być silną, dużą kobietą, kiedy drzwi domu obdzieliły ją od reszty świata. Tutaj mogła być nawet teletubisiem w stroju smerfa, jak zapewnił ją Leon. Ale jakoś nie paliła się szczególnie do tego pomysłu. Jego głupota (określana przez niego jako poczucie humoru) przeważnie banalnie ją rozweselała. W tej chwili była tylko kolejną irytującą rzeczą, w ciągu całego dnia przykrych momentów.
Właściwie najchętniej walnęłaby go czymś w głowę - najlepiej ciężką, żeliwną patelnią - jednak perspektywa wylewania swojej duszy na wierzch była o stokroć razy bardziej pociągająca. I mniej męcząca.
Ucisk w żołądku przypomniał jej, że oprócz gałki lodów miętowych, które Leon praktycznie siłą włożył jej do gardła (wciąż nie mogła uwierzyć gdzie on to wszystko mieścił, miał trzy żołądki?), nie jadła nic od wczorajszego wieczoru. Powoli, mając wrażenie, że zbyt gwałtowne ruchy mógłby zburzyć ciszę panującą dookoła, uwolniła się z uścisku Leona. Widziała jak jej smutek odbija się w jego oczach, ale nie miała siły nic z tym robić. Czasem nawet ona miała prawo być obrażona na cały świat i topić się samotnie w odmętach pustki - jedynej rzeczy, którą czuła oprócz ssania żołądka.
Nienawidziła być głodna. Nienawidziła też pożegnań i straty, więc kiedy pomyślała o ostatnim uścisku Natalii, trumnie jej ojca, wolno spadającą w otchłań i pizzie z ogromną ilością dodatków na które miała piekielną ochotę - doszła do wniosku, że czuje się jak nieszczęśliwy, poturbowany przez los szczeniak.
- Zrobisz mi kakao?
- Przyniosę ci też jakąś kanapkę, jogurt albo zrobię jajecznice albo gofry...
- Och, po prostu rzuć mi jabłko i zamów pizze - przerwała, czując gwałtowną irytacje. - Maltretować kuchnie możesz jutro.
Zniknął zza drzwiami salonu szybciej niż zdążyła mrugnąć. Tak, dobrze - pomyślała - uciekaj, jestem przecież taka groźna.
Kiedy usłyszała dźwięk otwieranej lodówki, poczuła jeszcze większe rozdrażnienie. A pewien wniosek wpadł jej do głowy z lekkością piórka i mocą bomby atomowej. Głowa bolała ją już wcześniej, ale zmęczenie nabierało tylko na sile, ciągnąc ją nieprzerwanie w ramiona cudownej nieświadomości, jaką gwarantował sen. Walczyła jednak z powiekami zawzięcie, układając sobie w myślach, że wcale nie była smutna. Czuła wszystkie najczarniejsze emocje, które poznała na pamięć w ostatnim czasie. Wrzał w niej sam fakt, że oddychała. Żal ściskał jej serce i to nie tylko z powodu Natalii. Przecież wszyscy wyjechali. Poporzucali siebie nawzajem, zmieniali się, dojrzewali. Dokonywali wyboru.
Tata.
Tylko on zostawił ją, pewnie nie zdając sobie z tego sprawy. On nie podjął tej decyzji. Po prostu umarł. Krew przestała płynąć w żyłach, rozlewając się dookoła jego głowy, tworząc ciemno czerwoną aureole śmierci.
Tak wyobrażała sobie jego koniec, kiedy powoli oddech opuszczał jego pierś już na zawsze.
Gdyby tylko było to troszeczkę prostsze. I tak bardzo nie bolało...
Potem przyszła nienawiść.
Do świata, siebie, ludzi.
I ból, którego nie umiała wytłumaczyć.
Leon postawił przed nią uśmiechającego się świętego mikołaja, patrzącego na nią z granatowego kubka. Usiadł obok niej z pewnością siebie, którą najwyraźniej odzyskał po odważnej ucieczce do kuchni. Przylgnęła do niego chętniej niż się spodziewała i włożyła ręce pod jego odpiętą koszule. Lubiła wyraźnie czuć ciepło jego ciała.
- Co teraz będzie? - Starała się, żeby głos jej nie drżał.
- Poczekamy, zobaczymy, kochanie.
Chyba po raz pierwszy, jego ramiona nie dały Violetcie żadnej gwarancji.
Dopiero wtedy przyszedł smutek.
Dzień był zwykły. Słońce po prostu świeciło, chmury jak to one - latały po niebie goniąc za sobą. Wiatr owiewał jej twarzy niezbyt przekonująco. Pojedyncze kosmyki włosów zakradały się na jej nos, ale nie czuła ich delikatnych smagań. Ominęła moment, kiedy Leon przyciągnął ją bliżej. Po prostu poczuła ciepło jego ciała tuż obok - wystarczyło, żeby jej twarz rozjaśnił nikły uśmiech. Błądził na ustach jak zagubiony wędrowiec, nie wiedząc w którą stronę lepiej się udać. Ku słonecznej północy, czy zgubić się w odmętach ponurego południa. W całym cudownym niezdecydowaniu postanowił trzymać się gdzieś pośrodku.
- Dasz sobie radę? - Głos Leona był pełen słodkiej troski, więc obróciła głowę tak, że widziała prawy profil jego twarzy. Prowadził Violette pewnie, trzymając rękę na jej ramieniu.
Czuły gest, którym zaznaczał swoje terytorium.
Krajobraz pozostawał gdzieś z boku, a szatynka ze spokojem wpatrywała się w ukochane obliczę. Zdziwiła się, kiedy zacisnął usta w wąską kreskę i nie zaszczycił jej jednym spojrzeniem. Wpatrywał się w chodnikowe płyty, zupełnie jakby wyrosły na nich obrazy Picassa.
- Oczywiście, że tak. - Pewność jej głosu była równie prawdziwa co blond kolor Ludmiły. - W końcu, nie mogę doczekać się aż Natalia wyjdzie. - Milczał przez kilka sekund, rozciągniętych do - jak się jej zdawało - godzin. Tylko wiatr szeptał jakieś melodie, rozstawiając liście po kątach.
- Jedziemy jutro na lotnisko? - Pytanie ochłodziło jej myśli, nie do końca je zatrzymały, ale chaos zaczynał tworzyć jakiś porządek. Była wdzięczna Leonowi, że tak dobrze udaje mu się trzymać ją blisko ziemi.
- Nie. - Szok wpełzł na jego twarz, ale nawet nie starał się tego ukryć. I tak znów patrzyła prosto przed siebie, jakby przed nimi oprócz dzieł mistrza, z mgły rozciągnęło się coś bardziej interesującego. Hogwart, na przykład.
- Jak to? Przecież… - Czekał na zupełnie inną odpowiedź, może chwile ciszy, ewentualnie krótkie skinięcie głową. Ale “nie”? Zwyczajny, krótki trzy literowy potworek, wprawiający go w niemałą konsternacje.
- Tak to, Leon. Natalia pozwoliła jechać ze sobą tylko Maxiemu, a Diego z Lu żegnają się dziś po zakończeniu.
- Ale dlacze…
- Skończ. - Ucięła krótko. - Doskonale wiesz dlaczego. Sam byś tak zrobił. Wystarczy, że będzie musiała pożegnać się tam z Maxim.
- Oczywiście, że bym zrobił, ale ja nie jestem Natalią.
- Nie jesteś - potwierdziła mrukliwie, zostawiając ślad czerwonej pomadki na jego policzku. - I niezmiernie się z tego cieszę. A Fran? - dodała po chwili. - Coś już mówiła? - Wyczuła, kiedy wyprostował się zmieszany. Włosy ponuro podskoczyły mu na czoło. Domyśliła się też - bardziej podświadomie - że nie ma zamiaru udzielać odpowiedzi. - Mów co chcesz, widzę jak przeklinasz Włochy, Federico i te całe studia.
- A co według ciebie mam robić? Zamknąć Fran w szafie? Siłą wsadzić Federa do samolotu? Oboje są uparci jak osły, nie mam zamiaru z nimi walczyć.
- Chyba najwyższy czas przyjąć ten fakt do wiadomości: nastał jeden mały koniec świata.
- Violetta…
- Boże, Leon! - Jęknęła. - Czasem jesteś nie do wytrzymania. Zostań moją złotą rybką, spełni jedno życzenie i przestań. Poradzimy sobie, okej?
- Chciałem tylko powiedzieć, że trochę to wszystko demonizujesz. Nie jest tak źle, przynajmniej z nami.
- Wczoraj ja to powiedziałam.
- A dziś ja. Jakiś problem? - Wymruczał. Dziwnie lżejszy, dzięki jednemu uśmiechowi.
♣♣♣
Muzyka krążyła w ich żyłach, szybciej od krwi. Myśli zastąpiły melodię, a uczucia słowa kolejnej piosenki. Jeden takt i rytm trzymał razem ich głosy, wprawiając w mocny taniec ich pękające serca. Światła po kolei ukazywały ich radośnie ponure twarze.
Nikt nie płakał, ale łzy wyraźnie skakały po rzęsach dziewczyn z ostatniej klasy. Komuś ze ściśniętego gardła wyrwała się fałszywa nuta - najprawdziwsza ze wszystkich. Leon - choć na próbach Gregorio z groźnym machnięciem palca wyraźnie mu tego zakazał - złapał Violettę za rękę i uśmiechnął się czule. Wkradł się w część jej tekstu, żeby tym razem każdy dźwięk zachwycał idealnym kształtem; żeby jak diamenty lśnił pośród innych.
Ścisnęła mocniej jego rękę - takie drobne “dziękuję”, które nawet po torturach nie przeszłoby jej w tym momencie przez ściśnięte gardło. Jedynie słowa Ser Mejor, tak banalne w swojej cudowności potrafiła - jako tako - wyśpiewać.
Postawiła ostatni, najtrudniejszy krok do przodu.
I nagle wszystko zamilkło.
Światła dotąd latające radośnie po scenie, schowały ich w ciemności. Łzy zaczęły ważyć tonę. Jak jeden mąż, z dokładnością sekund hamulce dziewczyn puściły. Tak, że nawet ta, zawsze nie do zdarcia, lwica Ludmiła łkała jak dziecko. Jak mała bezbronna dziewczynka, której nagle zabrano ulubionego misia i zakopano żywcem w ogródku - na jej oczach.
Porównanie, które przeszyło na myśl Natalii było czystą komedią, z której należałoby się zaśmiać. Ale inny - trochę bardziej irytujący - głosik w jej głowie, szepnął, że równie dobrze mogłaby śmiać się na pogrzebie.
Schowała więc to maleńkie ziarenko rozbawienia na później, kiedy okoliczności wydadzą się mniej… żałobne.
Lewa strona kurtyny pofrunęła delikatnie w bok. Na deski sceny dumnie wkroczył Pablo. Leon doskonale słyszał te kilkanaście zdań, którymi dyrektor uraczył siedzących na widowni gości i młodszych uczniów. Zapewniał ich o wsparciu, dumie, o wierze w ich umiejętności. Powiedział, że nie jest ważne w którą z dróg teraz pójdą. Czy zamarzy im się nagroda Grammy, czy po szkole muzycznej przyjdzie im ochota na prawo, medycynę, czy będą leżeć na kanapie przez cały dzień i zastanawiać się: kiedy czas przeleciał tak szybko. Liczy się to, co mają w sercu. A czy tego chcą czy nie, czy to dostrzegają, czy usilnie starają się ignorować: część ich serca, a nawet duszy, na zawsze zostanie w któreś z części tej szkoły. I kiedy tylko świat zabierze im pamięć o radości, jaką daje pasja, zawsze mogą tu wrócić.
Leonowi ciężko było wyobrazić sobie to całe dobre, które Pablo wręcz im obiecał. Przyszłość nie była niczym więcej niż niespodzianką. Żadnych gwarancji, tylko niepewność, decyzje, ból, łzy i jeżeli rzeczywiście uda im się znaleźć odpowiednią drogę - szczęście. Jeżeli.
Ale chciał, oczywiście, że chciał w to uwierzyć.
- Chyba czas na jakąś płomienną przemowę. - Głos Maxiego niepewnie przerwał głośną ciszę.
- Możliwe - mruknął Diego, ale nikt nie palił się, aby otworzyć usta. W pewnym sensie - zapewne jakimiś dziwnym i nielogicznym - dobrze było milczeć, więc to robili. Jedynie zza kurtyny z absolutnym brakiem kurtuazji wkrada się gwar radości z okazji zakończenia roku. Pozytywny zgiełk, wydawał się do tego stopnia absurdalny, że Violetta gotowała była zarzucić sobie posiadanie zbyt wybujałej wyobraźni.
Natalia pomyślała, że obserwują siebie nawzajem z gracją i lękiem tygrysa - och, nie ruszaj się, zaraz cię zjem, tylko cicho, nie mogę cię spłoszyć, nie mogę…
- Pamiętacie… - Nie byli zwierzętami, a mimo to czuła, że zamknęli się w klatce niedomówień. - …swój pierwszy dzień w studio? - Ledwo pokiwali głowami, jakby czuli ich ciężar pierwszy raz w życiu. Naty przewróciła oczami na panujący dookoła entuzjazm. - A nasze pierwsze spotkania? Zamknijcie oczy i przypomnijcie sobie każdą sekundę w murach tej szkoły. Zapiszcie ją sobie, nie zbyt głęboko i wracajcie do tego jak często będziecie chcieli. Koniec nie oznacza, że to, co tutaj przeżyliśmy traci na znaczeniu. Wręcz przeciwnie, nasze wspomnienia powinny mienić się od kolorowych melodii, które w nas grają. - Potem podeszła do każdego, żeby chwilami nie dłuższymi od momentu, udusić ich swoją miłością. No, przynajmniej zabrać oddech na kilka sekund. Reszta poszła jej śladem.
Taki koniec mogła zaakceptować.
♣♣♣
Pożegnania mają róże smaki.
Ten sprzed piętnastu minut, kiedy wytuliła wszystkich i w końcu uwolniła Diego ze swojego morderczego uścisku (jak dobrze, że miała na sobie szpilki, o wiele łatwiej było go dusić!), był słodko-gorzki. Odważyła się zaryzykować stwierdzeniem, że istnieją brutalniejsze rozstania. Violetta była tak pewna swojej tezy, że gdyby nie tocząca się dyskusja o wyższości gofrów nad naleśnikami (oni chyba nigdy nie jedli omletów), zapewne wygłosiłaby ją z dumą i czekałaby na pomruki aprobaty. Nie chciała jednak, żeby jej najwspanialszy-i-najmądrzejszy-chłopak, przyłapał ją na błądzeniu myślami, bo drugiej stronie układu słonecznego, więc dodała tylko:
- Wasza dysputy są głębokie jak dziura na gwoździe.
- To nie było poetyckie - żachnął się Maxi. - Zdajesz sobie z tego sprawę?
- Nie - odparła hardo. - Wręcz przeciwnie. Przynajmniej wymyśliłam ciekawe, a przynajmniej nowe, porównanie. Podczas gdy wy nadal używacie tych samych mało barwnych i nudnych argumentów. Nie wspominając już o epitetach, które, wybacz Maxi, powtarzasz, za każdym razem kiedy kłócisz się z moim bałwanem.
- Twój bałwan - odchrząknął Leon. - Właśnie broni godności twoich naleśników, moja droga.
- Tutaj nie ma czego bronić. - Wtrąciła się Natalia. - Wystarczy, żeby Violetta zrobiła swoje cuda, a Maxi wyczarował tą broń biologiczną, zwaną potocznie goframi.
Chłopak brunetki nastroszył piórka jak wściekły mały kurczak. On jednak - jak na złośliwość losu przystało - nie wyglądał nawet w jednej milionowej tak uroczo.
- Wasz wsparcie jest nie ocenione - burknął, wchodząc do lodziarni. Zajął stolik w najjaśniejszym kąciku i cierpliwe czekał, aż dostanie swoją przeprosinową porcje.
Koniec roku nie byłby końcem roku bez krótkiej wycieczki na bardzo niezdrową przekąskę, która następnego dnia przerodzi się w ogromne wyrzuty sumienia. Cóż, tradycji musiało stać się zadość, nie mogło obyć się bez dodatkowej porcji bitej śmietany.
Następne pożegnanie smakowało dużo gorzej.
Jedna wielka gorycz, dla różnorodności połączona z oceanem łez, które ze wszystkich sił młodego ciała, starała się utrzymać.
Kiedy po szkolnej uroczystości i zwyczajowej ogromnej (naprawdę wielkiej, przypominającej piłkę do siatkówki) porcji lodów miętowo-śmietankowo-karmelowo-jakiś-tam, przyszedł moment, prawdy, której nie mogła odwlec. Violetta bardzo chciała, móc przesunąć ten durny wyjazd, jakby był tylko kretyńskim testem ze śpiewu, nie przeprowadzką na drugą stronę świata. (Kto w ogóle wymyślisz ten pieprzony ocean po środku?) Ale zamiast tego cicho łkała, wczepiona jak kotka w ramię Leona.
Przestała być silną, dużą kobietą, kiedy drzwi domu obdzieliły ją od reszty świata. Tutaj mogła być nawet teletubisiem w stroju smerfa, jak zapewnił ją Leon. Ale jakoś nie paliła się szczególnie do tego pomysłu. Jego głupota (określana przez niego jako poczucie humoru) przeważnie banalnie ją rozweselała. W tej chwili była tylko kolejną irytującą rzeczą, w ciągu całego dnia przykrych momentów.
Właściwie najchętniej walnęłaby go czymś w głowę - najlepiej ciężką, żeliwną patelnią - jednak perspektywa wylewania swojej duszy na wierzch była o stokroć razy bardziej pociągająca. I mniej męcząca.
Ucisk w żołądku przypomniał jej, że oprócz gałki lodów miętowych, które Leon praktycznie siłą włożył jej do gardła (wciąż nie mogła uwierzyć gdzie on to wszystko mieścił, miał trzy żołądki?), nie jadła nic od wczorajszego wieczoru. Powoli, mając wrażenie, że zbyt gwałtowne ruchy mógłby zburzyć ciszę panującą dookoła, uwolniła się z uścisku Leona. Widziała jak jej smutek odbija się w jego oczach, ale nie miała siły nic z tym robić. Czasem nawet ona miała prawo być obrażona na cały świat i topić się samotnie w odmętach pustki - jedynej rzeczy, którą czuła oprócz ssania żołądka.
Nienawidziła być głodna. Nienawidziła też pożegnań i straty, więc kiedy pomyślała o ostatnim uścisku Natalii, trumnie jej ojca, wolno spadającą w otchłań i pizzie z ogromną ilością dodatków na które miała piekielną ochotę - doszła do wniosku, że czuje się jak nieszczęśliwy, poturbowany przez los szczeniak.
- Zrobisz mi kakao?
- Przyniosę ci też jakąś kanapkę, jogurt albo zrobię jajecznice albo gofry...
- Och, po prostu rzuć mi jabłko i zamów pizze - przerwała, czując gwałtowną irytacje. - Maltretować kuchnie możesz jutro.
Zniknął zza drzwiami salonu szybciej niż zdążyła mrugnąć. Tak, dobrze - pomyślała - uciekaj, jestem przecież taka groźna.
Kiedy usłyszała dźwięk otwieranej lodówki, poczuła jeszcze większe rozdrażnienie. A pewien wniosek wpadł jej do głowy z lekkością piórka i mocą bomby atomowej. Głowa bolała ją już wcześniej, ale zmęczenie nabierało tylko na sile, ciągnąc ją nieprzerwanie w ramiona cudownej nieświadomości, jaką gwarantował sen. Walczyła jednak z powiekami zawzięcie, układając sobie w myślach, że wcale nie była smutna. Czuła wszystkie najczarniejsze emocje, które poznała na pamięć w ostatnim czasie. Wrzał w niej sam fakt, że oddychała. Żal ściskał jej serce i to nie tylko z powodu Natalii. Przecież wszyscy wyjechali. Poporzucali siebie nawzajem, zmieniali się, dojrzewali. Dokonywali wyboru.
Tata.
Tylko on zostawił ją, pewnie nie zdając sobie z tego sprawy. On nie podjął tej decyzji. Po prostu umarł. Krew przestała płynąć w żyłach, rozlewając się dookoła jego głowy, tworząc ciemno czerwoną aureole śmierci.
Tak wyobrażała sobie jego koniec, kiedy powoli oddech opuszczał jego pierś już na zawsze.
Gdyby tylko było to troszeczkę prostsze. I tak bardzo nie bolało...
Potem przyszła nienawiść.
Do świata, siebie, ludzi.
I ból, którego nie umiała wytłumaczyć.
Leon postawił przed nią uśmiechającego się świętego mikołaja, patrzącego na nią z granatowego kubka. Usiadł obok niej z pewnością siebie, którą najwyraźniej odzyskał po odważnej ucieczce do kuchni. Przylgnęła do niego chętniej niż się spodziewała i włożyła ręce pod jego odpiętą koszule. Lubiła wyraźnie czuć ciepło jego ciała.
- Co teraz będzie? - Starała się, żeby głos jej nie drżał.
- Poczekamy, zobaczymy, kochanie.
Chyba po raz pierwszy, jego ramiona nie dały Violetcie żadnej gwarancji.
Dopiero wtedy przyszedł smutek.
No cześć. Tu Sofja. (Nie zwracajcie uwagi.) Jak mija Wam życie?
Jak zwykle wybaczcie, ale internat to internat magiczna godzinna 22 i nagle nie możesz siedzieć na laptopie. A gdybym mogła siedzieć po nocach, na pewno widniałoby tutaj coś więcej. No ale, taki mamy klimat.
Ogólnie, to ludzie jest dobrze. Mam pierwsza ferie, więc na zmianę będę pisać i czytać (no i jeść), więc postaram się nadrobić całość tutaj i zabrać się za Lety.
Bardzo proszę, żeby mi się udało i reszty nie pisało mi się tak źle, jak tego tutaj. O jego stanie się wypowiadać nie będę, bo ani nie ma po co, ani nie chcę mi się znęcać nad samą sobą. Tymczasem jakby coś do góry bardzo raziło w oczy, krzyczcie. Bety brak, okulary mi chyba działać przestają, a dysleksja mnie boli. No wiecie.
A co tam Was?
Wysyłam buziaki i do kiedyś. Mam nadzieje, że do bliskiego, Sofii.
Bardzo proszę, żeby mi się udało i reszty nie pisało mi się tak źle, jak tego tutaj. O jego stanie się wypowiadać nie będę, bo ani nie ma po co, ani nie chcę mi się znęcać nad samą sobą. Tymczasem jakby coś do góry bardzo raziło w oczy, krzyczcie. Bety brak, okulary mi chyba działać przestają, a dysleksja mnie boli. No wiecie.
A co tam Was?
Wysyłam buziaki i do kiedyś. Mam nadzieje, że do bliskiego, Sofii.
Pierwsza;*
OdpowiedzUsuńBzdury wygadujesz. Co ci się nie podoba w tym rozdziale? Jest fantastyczny pomimo, że trochę smutny z powodu wyjazdu Naty.
UsuńCzekam na next miśka!
Pozdrawiam Patty;*
Buziaczki♥♡♥
Wiesz ile czekałam !?
OdpowiedzUsuńWybaczam !
A co do rozdziału .....
Nic nie mogę powiedzieć ...
Bo to jest ...
Cudo !
Czekam ( i mam nadzieje że wcześniej napiszesz ten rozdział abyś mogła nam to wynagrodzić )na następny rozdziała :) :*
http://newstoryaboutleonetta.blogspot.com/2015/11/hej.html
OdpowiedzUsuńCudo
OdpowiedzUsuńNAjlepsze !!!!!!!!!! Więcej takich !!!!! ale weselszych :D
OdpowiedzUsuń