"Głośne szepty"
Żyje się chwilą, a czas jest tylko przezroczystą perłą wypełnioną oddechem.~Halina Poświatowska
*Uwaga! Rozdział wyjątkowo napisany w perspektywie pierwszoosobowej.*
Tydzień później, piątek.
Rano optymizm dziwnie wypełnił mnie od czubków moich czarnych trampek po czerwoną apaszkę, którą dzisiaj założyłam. Usta pomalowałam moją ukochaną, krwistą czerwienią i byłam z siebie zadowolona. W lustrze widziałam swoje odbicie i pomyślałam, że pierwszy raz w życiu z ogromnym uśmiechem na ustach nie wyglądam jak ta nieśmiała, przestraszona Natalia. Byłam sobą, ale w lepszym tego słowa znaczeniu. Byłam szczęśliwszą wersją siebie. Mimo, że nie miałam ku temu absolutnie żadnego powodu.
Nie miałam chłopaka, a miłość podobno oznaczała, że się istnieje. Żyje się dla kogoś i z kimś. Kocha się.
Bolało. Bardzo. Byłam zakochana. Ten idiota mnie nie zauważał i... Właściwie to koniec. Nie będę się nad sobą użalać. Nie jest tego warty. Nikt nie jest warty, żeby zapominać o samej siebie. Nigdy.
Nie mam też żadnego życiowego celu oprócz ukończenia Studio. Kit wciskany mi od dzieciństwa, że bez planów na przyszłość nie da się żyć, okazał się tylko kolejnym kłamstwem. Miła niespodzianka.
W gruncie rzeczy miałam tylko siebie, taniec, muzykę i swój zeszyt. Da się tak żyć i mieć ogromny uśmiech na ustach.
Wyszłam z domu, sama.
Sama. Sama. S a m a. Bez nikogo. Dziwnie mi to ciążyło. Droga do szkoły zwykle owocowała w dziwne, śmieszne i nie, czasem zaskakujące, sytuacje. Kochałam każdy krok zrobiony przy nich i nasze wymieszane oddechy, kiedy śmiali się z moich żartów, które wcale nie były śmieszne. Odległość, która zabierała maksymalnie dwadzieścia minut, nam zajmowała dodatkowe piętnaście. Po drodze była przecież nasza ulubiona kawiarnia, z której musieliśmy porwać zapas pączków, czasem drożdżówki, dwie kawy, dla mnie i brata oraz, nie zapominając o naszym pupilu, gorącą czekoladę. Razem, było mi dobrze. Ale najwyraźniej tylko mi. Obydwoje mnie zostawili.
To też boli. A ja wciąż się uśmiecham. Przerażające.
Choć, z drugiej strony, nie powinnam?
Diego, jest przecież w szczęśliwym, przesłodzonym związku a Lena ugania się za nowym chłopakiem, zdaje się, że z wzajemnością. Niby dlaczego miałabym się nie cieszyć? W końcu i tak jestem niewidzialna. I sama. Tak, to chyba też jest istotne.
Odwróciłam się na dźwięk nadjeżdżającego samochodu, nie wiem po co. Auta jeżdżące po ulicy nie są jak pies śmigający na rowerze, nic specjalnego. Coś mnie jednak tknęło. Zobaczyłam Federico za kółkiem. Obok niego na siedzeniu trajkotała roześmiana Fran. No tak, od jakiegoś tygodnia byli parą. Dowiedziałam się jako jedna z ostatnich. Na dodatek nie od Federa, który miał się za mojego przyjaciela tylko w przerwie na lunch, usłyszałam jak pierwszoklasistki zazdroszczą Włoszce.
Zaśmiałam się ciężko. Chyba nie wiedział co oznacza termin przyjaciele, szkoda. Za nimi na siedzeniu dostrzegłam swojego brata i Ludmiłę. Jak romantycznie, wspólne podwózki do szkoły.
Zanim przejechali obok mnie, modliłam się w duchu, żeby mnie nie widzieli. Tylko nie to. Niech zacznie padać albo niech nawiedzi nas zamieć, meteoryt, kosmici, cokolwiek.
Moje zmartwienia były bezsensowne.
Moje zmartwienia były bezsensowne.
Nawet na mnie nie spojrzeli.
Bolało, ale uśmiech wciąż trzymał się na moich ustach.
Szłam dalej. Mimo wszystko byłam szczęśliwa. Odrobinę mniej niż rano, ale nadal było dobrze. Aż nagle usłyszałam ryk motoru. To musiał być Leon z Violettą i miałam racje. Chwile później minęli mnie, pozostawiając tylko swąd paliwa i zazdrość, że ja też nie umiem jeździć. Wyobrażałam sobie też jak wkurzona Violetta ściąga kask przed Studio, wbiega do środka i urywa głowy bracią Verdas, jak głodny tygrys albo wściekła kotka. Z Leonem wciąż nie pogodziła się po dosyć małej wtorkowej sprzeczce a Federowi oberwie się, że skazał ja na jazdę motorem. Co całkowicie się mu należało, zwłaszcza, że ja wciąż nie zamieniłam z nim słowa. Niech cierpi, skazany na moją ciszę. Zauważyłam jak próbował podchodzić do mnie w szkole, głównie na przerwach i się tłumaczyć. Teraz pozostaje mi tylko czekać aż zrobi to porządnie. Kiedyś będzie musiał.
To też bolało. Coraz mniej.
Po raz kolejny usłyszałam warkot silnika, który tym razem kompletnie olałam. Nie miałam ochoty myśleć kto tam siedzi. Prawda jest taka, że wolałam nie wiedzieć. Dużo bardziej podobało mi się iść z głupim, nie do końca szczerym uśmiechem na ustach i wmawiać całemu wszechświatowi, że jestem szczęśliwa. Trochę (ale tylko trochę) okłamywałam samą siebie. Bo te dwa uniesione szeroko w górę kąciki, miały w sobie pewną łunę aktorstwa. Przecież ja nigdy się nie uśmiechałam. Ale przestać nie zamierzałam, nawet kiedy zauważyłam, że motor zatrzymała się jakieś dziesięć metrów przede mną, żeby było zabawniej stanął na chodniku. Ściągał powoli kask, ale nie musiał tego robić. Maxi siedział na swoim zielonym rumaku. I czekał, o zgrozo, na mnie.
-Natalia, może podwieźć cię do Studio?
Nawet nie wiedziałam, kiedy usiadłam i mocno się w niego wtuliłam. Coś musiało mnie opętać, nie ma logiczniejszego wyjaśnienia.