środa, 21 października 2015

Rozdział 39 - Pamieć dni minonych.

Słońce zapraszało ich do siebie, jakby na zewnątrz rozpoczynała się właśnie dobra impreza. Chmury wywędrowały gdzieś za siódmą rzekę. Żadnych puchatych jednorożców, wiewiórek i smoków do zobaczenia; niczego co można by pooglądać z rozłożonego na trawie koca. Wiatr wiał w zupełnie innych częściach świata. Błękit nieba raził w oczy. Zapach wczorajszej burzy ulotnił się całkiem, razem ze wspomnieniem tęczy. Zima już dawno pożegnała się z Buenos Aires. Zakończenie roku zamiast odległą, zamazaną mgłą przyszłością było realnym przyszłotygodniowym wydarzeniem z gotową scenerią i całą szopką potrzebną do pożegnania kolejnego stada owieczek, bez perspektyw i gwiazd, które już błyszczą jak diamenty na niebie.
Dzień wyglądał jak ręcznie malowany, a siedzenie w szkole było jedną wielką abstrakcją. Więc do niej nie poszli. Od tak. Violetta (ta grzeczna, ułożona pannica) zarzuciła pewnym pomysłem. Leon pokiwał głową na boki ze dwa razy, dostał buziaka i przytaknął. Maxi zgodzi się na wszystko jeżeli ma się dobre argumenty, Vilu je miała. Z Natalią było najgorzej, ale nawet ona nie wygra jeżeli stawką są lody pistacjowe. Cholerne, najlepsze lody świata, których pod żadnym pozorem nie ma absolutnie nigdzie.
I ruszyli. Tnąc powietrze na motorach, opuszczał ich cały bałagan codzienności. Leona i Maxiego dotykała tylko adrenalina, widok prawie pustych ulic i dzika satysfakcja ryku silników. Natalie i Violetta paraliżowała obawa, jeżdżenia gdziekolwiek z tymi kretynami oraz kłujące (ale tylko odrobinę) poczucie winy. Bo "nigdy więcej miały nie wsiąść na tą piekielną maszynę". Jak zawsze, trwało to w głównie w groźnie wyglądających sekundach na zakrętach. I jak zawsze mijało, zanim zdążyły obiecać sobie to samo po raz tysięczny.
Violetta czuła się... A właściwie się nie czuła. Pomijając paskudne uczucie przerażenia, cały potok problemów i kaskadę myśli - które zrzuciła gdzieś pomiędzy domem a garażem - starała się nie przymykać oczu i obserwować migające punkty. Drzewa, domy, ludzie wyglądali jak zalane wodą papierowe obrazki. Bez wyrazu. Żadnego punktu który miałby jakiekolwiek znaczenie. Świat się przyjemnie rozmazał.
Aż Leon się nie zatrzymał i szczegóły znowu zaczęły wyglądać normalnie. Kask plątał jej włosy, kiedy go zdejmowała. Szarpnęła raz i drugi. Brunet odwrócił się, znając stosunki Violetta-nakrycia głowy i natychmiast się uśmiechnął. Słodko i znajomo. Pomógł jej i złagodził krzywą minę jednym krótkim pocałunkiem.

 
- Znajdzie sobie pokój w hotelu! - Maxi zdjął rękawiczki i oparł się lekko o motor.
- Lepiej brałbyś z niego przykład. - Natalia stała już obok swojego chłopaka z niewinnym uśmiechem.
- A może nie mam ochoty?
- Ale ja mam, Maxi.
- I co my z tym zrobimy? - Zmrużyła nos i przekrzywiła głowę.
- Pójdziemy kupić lody pistacjowe! - Violetta uwiesiła się na ramionach przyjaciółki. - Maxi masz spóźniony zapłon.
- Nieprawda. Mam zbyt żywą przyjaciółkę. - Wytrzymał jej twarde spojrzenie.
- Nie, Violetta ma racje. Naprawdę masz refleks szachisty, Max. - Leon objął ramieniem swoją dziewczynę. Gest był tak naturalny... Maxi poczuł uścisk w żołądku. Supeł, który parę miesięcy temu był rozmiarów orzeszka, teraz wywracał mu cały brzuch do góry nogami. Leoś i Violetka będą mogli obmacywać się tak do woli. W każdej sekundzie swojego szczęśliwego życia razem. On będzie musiał przyzwyczaić się do miękkiej poduszki. Wymazać z pamięci każdy szczegół dotyczący Naty. Od włosów, które przeklinała każdego dnia, po usta słodkie jak maliny. Schować wspomnienia, zdjęcia, swoją bluzę, która przesiąknęła zapachem jej perfum.
I zapomnieć. Raz na zawsze.
- Idziemy? - Maxi spojrzał na Natalie ukradkiem, kiedy szli już ścieżką spacerową. Miała błogi wyraz twarzy. Uśmiech sam wplątał się na jego twarz. Patrzenie na nią zastępowało mu powietrze. Bolało. Bo nie miał pojęcia jak to wszystko ma wyrzucić z głowy.
- Leon, kiedy Fran wyjeżdża?
- Za trzy tygodnie. A czemu, Nata?
- A jak Fede się trzyma? - dopytywała. Gdyby jej nie znali, pomyśleliby że jej głos brzmi jak skała, twardo i nieustępliwie. Gdyby.
- Jak można było to przewidzieć - zaczęła Vilu. - Chodzi po domu i rzuca się na każde napotkane ciastko. Pisze depresyjne teksty o niesprawiedliwym świecie, snuje się po kątach, ogląda ze mną mnóstwo filmów. I wścieka się na Fran. - Krążący w powietrzu smutek był dobijająco oczywisty.
- Dlaczego akurat na nią?
- Nie znasz go Maxi? - kontynuowała. - Ma problem, bo to jej wybór. To przez nią się rozstają. Nie rozumie, że ona tęskni za domem. A kretyn zamiast jechać z nią, nie chcę porzucać ukochanej mnie, dziadka i brata. Ledwo ze sobą rozmawiają. To przykre. Ale z drugiej strony, chyba łatwiej jest mu się wściekać niż użalać. Mogę go zrozumieć. Sama się wściekałam.
- Jest wkurzony, bo mogliby o sobie zdecydować. Mają wyjście, nie to, co wy - dodał Leon. - Oni mogą zapobiec małej katastrofie. Mają wyjście. - Cisza była krępująca. - Jak z Diego i Leną?
- Lena zerwała z Aleksem w zeszłym tygodniu. - Dziewczyny wymieniły spojrzenia. - Całował się z jakąś pierwszoklasistką. Od wczoraj ma inny obiekt westchnień. Natomiast mój kochany brat i Luśka mieli się do siebie nie odzywać od początku miesiąca, tymczasem nie mogą się od siebie odkleić. W gruncie rzeczy robią to, co my. Zbierają wspomnienia i starają się nie cierpieć.
- Przykro mi. - Violetta nie wiedziała gdzie patrzeć.
- Wszystkim jest przykro. - Maxi wyglądał na zirytowanego. - Absolutnie wszystkim.
- Maxi...
- Co, Leon? Tylko nie zaczynaj... - ostrzegł.
- Chciałem tylko powiedzieć, że miałeś szczęście. Oboje mieliście. Bo, bądźmy szczerzy, niby kto by cię chciał? Ona spadła ci z nieba, a ty...Ty wylazłeś z krzaków. Ale, hej, uśmiechnij się. To był komplement! - Komplement, który został nagrodzony porządnym uderzeniem od dziewczyn.
- Mózg zgubiłeś po drodze? - Rozmasowywał ramiona, kiedy Violetta chwyciła go żelaznym uściskiem za ucho i odciągnęła kawałek dalej. Może trzy kroki. - Nata, może porzucimy ich w jakimś rowie i pójdziemy same?
- Droga wolna, ale ja zamierzam nacieszyć się tym gnomem jeszcze trochę.
- Skoro tak. - Viola wzruszyła ramionami. - Chodźmy na jakąś kaloryczną bombę, której będę żałować przez miesiąc!
- Pozytywne nastawienie, kotek. - Leon chwycił szatynkę za rękę zanim zdążyła uwolnić się od niego choćby na sekundę. 
- Nie mogę uwierzyć, że za tydzień koniec. - Głos Natalii idealni pasował do melodii ptaków, ale Maxi nie  chciał zarzucać jej trzy setnym komplementem tego dnia. Wiedział, że nie lubiła rumienić się publicznie.
- Wszystko się kończy. - Podsumowała baaaaardzo radośnie Violetta.
- Niby tak, ale dopiero co przyszliśmy na casting do Studio. A teraz? - Szli prawie równym krokiem. Tylko Leon, który zgodził się z Natalią ciągnął Vilu, śpiesząc się jak zaspane dziecko pierwszego września. - Teraz każdy zrobi wielką karierę. A za dziesięć lat spotkamy się w tym samym miejscu. Tylko wtedy każdy będzie na swojej własnej planecie.
- Sądzę, że Broduey wciąż będzie nosił żółte spodnie.
- A Fede nadal będzie wciskał się w za małe rurki. - Podchwyciła pomysł Naty. - A Lu nadal będzie zakochana w różowych butach i panterce.
- Myślisz? - Przyjaciółka zmarszczyła nos . - Prędzej Fran zacznie sobie kupować większe kokardy.
- To również jest prawdopodobna wersja przyszłości.
Przyszłość... Przyszłość brzmiała tak egzotycznie. Jak zakazany owoc, który już trzymali w rękach, ale nadal bali się skosztować. 


Nocna lampka rozpraszała noc. Żółty, niespecjalnie przyjazny kolor otaczał jej drobną postać, jak aureola wśród pierzastych chmur, ciemnoniebieskiej pościeli. Z kołdry i poduszki stworzyła coś na kształt gniazda, w którym siedziała wywijając kończyny we wszystkich możliwych kierunkach. Violetta namiętnie zaczytywała się w środkowych stronach Wichrowych Wzgórz, pozbywając się stresów dnia minionego, kiedy dotarł do niej odrobinę chłodniejsze powietrze z korytarza. Nie podniosła wzroku z nad gąszczu liter. Wiedziała, że czujne oczy Leona, analizują każdą komórkę jej ciała. Przerzuciła jedną kartkę. 
W końcu zdecydował się wejść - bardzo niepewnie, jakby zamienił się umysłem z przestraszonym kotem. Absolutnie olewając jej obecną pozycje, pociągnął za kołdrę tak, żeby siedziała mniej więcej płasko na łóżko. Violetta ignorowała go dalej, wpuszczona w inny, lepszy świat papierowego życia. Usiadł, opierając się plecami o ścianę. Szatynka położyła mu nogi na kolanach, zupełnie mimowolnie. Lampka trochę zatrzeszczała, jakby zupełnie nie podobał się film rozgrywany tuż przed nią, ale ignorując jej złowieszcze pomruki niezadowolenia i skupienie swojej dziewczyny, zamknął książkę bez żadnego ostrzeżenia. 
Miała ochotę zrobić mu poważną krzywdę. Obciąć włosy, porysować motor, może roztroić gitarę? Właśnie miała się dowiedzieć... 
Lubiła smak jego warg, ale każdym razem odnajdywała w nich coś innego. Dziś była to desperacja pomieszania z czekoladą, które razem smakowały jak spalone ciastka. To połączenie wyjątkowo nie przypadło jej do gustu. Odsunęła się na delikatnie, na odległość nosa, zadając nieme pytania. Leon jednak nie chciał zaburzać spokoju ciemności. Miło było poudawać, że za drzwiami nie ma nikogo, a cały swój świat trzyma w ramionach.
- Co jest? - Czuł bijący od niej spokój, wyjątkowo rzadki dla jej wiecznie rozjuszonych myśli.
- Nie wiem. - Głęboki oddech. Poczuł jabłka i nikłą wilgoć - jej mokre włosy. - Może gorszy dzień. 
- Największy na świecie optymista ma zły dzień? - Uśmiechnęła się ironicznie. - Nie wierzę. 
- Nawet ja muszę cię czasami wyręczyć. - Poruszyła się niespokojnie. Wiedział, że jest ciężki, a praktycznie leżąc na niej w taki sposób, jej drobne ciałko cierpnie, ale zdawało mu się, że nikomu w promieniu tysięcy kilometrów to nie przeszkadza.
- I dlatego przychodzisz do mnie w środku nocy i tak nieudolnie całujesz? 
- Jest dwudziesta trzecia i... ej! - Podparł się na łokciach. Czerwone iskierki złości, zabawnie wyglądały w jego zielonych oczach. 
- Jakiś problem, panie Verdas?  
- Ja ci zaraz... - Wyczuła jego zamiary, zanim on o nich pomyślał. Z zawrotną szybkością odwróciła twarz, aż poczuł miękką skórę jej policzka na swoich wargach.
- Czy mógłbyś ze mną normalne porozmawiać, zamiast wbijać mi język do gardła? - Fuknęła z irytacją. - Doprawdy, Leon, jeszcze trochę i zabraknie ci śliny.
Patrzył na nią, szukając słów - jakichkolwiek. Przerwanie unoszącej się nad nimi ciszy było pewnym priorytetem, ale kompletnie zagubił się w swoich myślach i jej ciepłym spojrzeniu. Miała racje, łatwo przyszło mu to do głowy. W końcu gdyby i nawet miał spalić cały świat, to żaden płomień nie pieściłby go ogniem z takim życiem jak robiła to ona. Niezwykle zwykła, drobna dziewczyna z sercem wielkości obu Ameryk. 
- Wybacz, ale chyba nie wiem co mam ci powiedzieć. - Uśmiech jakim go obdarzyła przypominał reprymendę - którym wcale nie był - dla małego chłopca, zagubionego w wielkim świecie dużych, brzydkich ludzi.
-  Wiesz, Leosiu. Widzę za każdym razem, kiedy boisz się spytać, czy ze mną wszystko w porządku. Że nie chcesz powiedzieć mi, że Federico jest idiotą zostawiając Francesce, Maxi kretynem, że nie goni Natalii, Diego zgubił mózg, bo nie porywa Lu. Rozumiem. - Westchnęła, bo samo myślenie o tym  męczyło ją bardziej od przebiegnięcia maratonu. - Mamy inne zdania w tej kwestii, ale tłumaczę ci. Szansa, że każdy z nas znalazł miłość swojego życia w tym wieku, jest tak prawdopodobna jak... - W jaki sposób przedstawić klarownie, bezsensowne myśli? -...możliwość pojawienia się w drzwiach naszych rodziców, wiesz? Cudowny z ciebie optymista, ale to koniec. Dla wszystkich.
Czasem się zastanawiał - jakim cudem właściwie wpadł w jej sidła. Żadne z nich dwie połówki jabłka, pomarańczy, czy śliwki. Ewentualnie noc i dzień, dźwięk i cisza, przeciwne odbicia jednego lustra.
Ale (chyba - gdzie jesteś, o, bolesna pewności?) to było dobre. W każdym razie dawało im szczęście. Może złudne, może nie. Jednak było, namacalne. Zwłaszcza teraz.
- Nas też uważasz za pozycje straconą?
- Mam nadzieje, że nie. - Odparła po prostu, nawet się nad tym nie zastanawiając. - Wydaję się być prawdziwe. A jeżeli nie, za pięć, dziesięć, sto lat będziemy oglądać nasze zdjęcia i mówić, że byliśmy cholernie szczęśliwi, razem.
- Chciałbym...
- Ja też.
Obietnice... Ach, słodkie, zgubne obietnice. Jak bardzo ich potrzebowali. Zwłaszcza nocą, kiedy świat kurczy się do czterech ścian i mieszaniny oddechów.






Jest ktoś tutaj jeszcze?
Jak zwykle - powinnam przeprosić. I to robię. Może nawet obiecać poprawę, czego niestety nie mogę zrobić, ale gwarantuję, że skończę to coś. Choćby dla jednej osoby. Ale skończę.
Mam nadzieje, że szkoła was nie wykańcza. Jeżeli tak - pamiętajcie, żeby walczyć. Tylko tyle.
Kocham, S. 

11 komentarzy:

  1. Cieszę się,że wróciłaś.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Idealny!
    Ciesze, sie ze wrocilas!
    I czekam na kolejne dzielo w twoim wykonaniu:*

    OdpowiedzUsuń
  3. Jejku, jejku!
    Ale się cieszę, że wstawiłaś nowy rozdział! ^^ Zaraz lecę się zachwycać! :*
    Całuski,
    Lissa

    OdpowiedzUsuń
  4. Witaj, słoneczko. ♥
    Kiedy ja tu u cb byłam? :c Bardzo dawno.. przepraszam.
    Jednak cieszę się, że wróciłaś i wiedz, że zostanę tu z Tobą do końca. ♥
    Ajj, rozdział po prostu huoiocwnow! ♥ Nie mogę się doczekać następnego. ♥ :)
    Piszesz tak wspaniale. ♥ Wiesz, że Twój blog zaczęłam czytać jakoś na samym początku? Twój blog był jednym z pierwszych, które zaczęłam czytać! :D Pamiętam jak bardzo mi się podobał.. I podoba nadal. ♥ Kocham Twój styl pisania. ♥
    Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału! ♥ Życzę duuużoo weny. :D
    Battle Scars - dawniej Nel Pasquarelli.

    OdpowiedzUsuń
  5. Na wiele rzeczy trzeba czekać. Na jedne warto, na inne nie. Na Twoje rozdziały warto, bez żadnego 'ale'.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja też przepraszam, bo nie wiem, gdzie byłam.
    Powinnam być tu.
    Postaram się to wszystko nadrobić, obiecuję.

    OdpowiedzUsuń
  7. O jejku! Jak ja się cieszę, że wróciłaś <3
    Dawno już tu nie zaglądałam, ponieważ myślałam, że już skończyłaś swoją wielką przygodę z pisaniem ( Nawet nie wiesz jak bardzo nas tym ubolewałam :'() Ale teraz wróciłaś!!! :D Z tego powodu zaraz... W sumie nie wiem chyba poliże się w pache... Albo lepiej nie xD
    Uwielbiam to jak piszesz, nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału i błagam Cię już nigdy nas nie opuszczaj <3

    OdpowiedzUsuń
  8. Hej kochana!
    Przez przypadek znalazłam twój blog. Zaczęłam czytać prolog. Zaciekawił mnie. Czytam dalej.

    Na początku był bal. Spotkała się Leonetta, nie rozpoznała się i znienawidziła. Potem zamieszkali razem. Od nowa się zaprzyjaźniła wielka czwórka. Fede i Viola poznali nowych przyjaciół. Stali się wielką rodziną. Leonetta wyznała miłość. Śmierć Germana.

    Cudownie piszesz. Bardzo mi się podoba twój styl pisania. Masz talent. Opowiadanie przepiękne. Od teraz jestem częstą czytelniczką na tym blogi i nawet nie próbuj się mnie pozbyć;)

    Jak masz ochotę poczytać mojego bloga o Leonettcie to serdecznie zapraszam http://kochamleonetteforever.blogspot.de/?m=1
    Chcesz to wpadnij.
    Pozdrawiam Patty;*
    Buziaczki♥♡♥

    OdpowiedzUsuń