poniedziałek, 12 maja 2014

'Smak życia' | Wyłupkowata

Pewnego dnia udało mi się osiągnąć wszystko, o czym marzyłam. Skończyłam naukę w STUD!O ON BEAT, rozpoczęłam trasę koncertową, znalazłam pracę w wytwórni muzycznej i idealnego chłopaka. Wkrótce wyszłam za mąż i urodziłam córkę, a w pracy osiągałam niesamowite wyniki. Lecz nic nie trwa wiecznie. Powoli zaczęłam zawalać wszystkie zlecenia muzyczne, a co za tym idzie, straciłam pracę. Lecz to da się przeboleć. Przecież mogę znaleźć inną pracę. Najgorsze jest, kiedy tracimy kogoś bliskiego.
    Trzy lata temu, kiedy jeszcze wszystko się dobrze układało, zadzwonił telefon. Zdziwiłam się, gdyż było bardzo późno, a w dodatku był to nieznany numer. Okazało się, ze to był policjant. Mówił o jakimś wypadku, w którym pijany kierowca prowadzący ciężarówkę wjechał w auto. Z początku myślałam, że mówi mi to, żebym napisała o tym piosenkę czy coś. Lecz to nie chodziło o to. Powiedział mi, kto prowadził auto, a wtedy mój świat zawalił się. Wybiegłam z domu i popędziłam do szpitala, do którego zawieziono rannych. Płakałam, chociaż wiedziałam, że to nic nie pomoże, że muszę być silna. ONI by tego chcieli.
    Wbiegłam do szpitala i zaczęłam wypytywać recepcjonistkę:
-W której sali leżą Ines i Leon Verdas? Czy przeżyją? Co się z nimi stało? Gdzie oni są?
-Proszę się uspokoić. Aktualnie przeprowadzane są operacje. Może pani być spokojna –powiedziała recepcjonistka próbując mnie uspokoić. Ordynator przeprowadzał operacje, które mają zadecydować o ICH losie. Czas przedłużał mi się w nieskończoność. Myślałam, że już nie wytrzymam, że muszę ze sobą skończyć, bo bez NICH nie dam rady. Co jeśli coś pójdzie nie tak, jeśli przypadkiem źle przetną skalpelem, a wtedy nastąpi krwotok. Nie mogę tak myśleć. W końcu nadzieja umiera ostania.
    Po kilku godzinach ich operacje dobiegły końca. Z sali wyszedł lekarz, który miał powiedzieć mi, w jakim są stanie. Cała się trzęsłam, nie wiedziałam, czego się spodziewać. Na moje nieszczęście lekarz przez długi czas zastanawiał się, od czego zacząć. Zupełnie jakby miał dla mnie najgorsze informacje.
-Pani Verdas? –pokiwałam głową słysząc moje nazwisko.
-Pani córka miała wyjątkowe szczęście, gdyż siedziała po przeciwnej stronie auta, w którą uderzył samochód. Musieliśmy zaszyć jej ranę w nodze, ponieważ miała tam złamanie otwarte. Wykryliśmy u niej również małe wstrząśnienie mózgu, ale proszę się nie martwić. Jego skutki nie są aż tak bardzo drastyczne. Mogą występować zaniki pamięci, które po pewnym czasie zanikają –wydukał na jednym wdechu. Uśmiechnęłam się, ale po chwili zauważyłam, że nic nie powiedziałam o stanie mojego męża.
-A, co z moim mężem. Coś się stało? Czy to coś poważnego? –zaczynałam się jąkać, a na mojej twarzy, nie wiedząc, dlaczego pojawiły się łzy. Wiele łez.
-Stan pani męża jest….. Podczas operacji wystąpiły pewne komplikacje. Lecz opanowaliśmy je już. Z powodu wielu urazów pani mąż zapadł w śpiączkę. Niestety, ale nie wiemy, kiedy się obudzi -przecież on może się już nigdy nie obudzić. Już nigdy nie usłyszę jego głosu, nie zobaczę jego uśmiechu, który mnie rozweselał w najgorszych momentach. Co ja teraz zrobię?
   

     Po kilku tygodniach ze szpitala wyszła Ines, a Leon jeszcze leżał w śpiączce. Spędzałam w szpitalu całe dnie i noce siedząc w jego sali, a poprawy brak. Żadnych postępów. Muszę wierzyć, że nadejdzie lepszy czas i on z tego wyjdzie. Muszę wierzyć dla niej, dla mojej małej księżniczki.
    Od tego momentu każdy dzień, każda sekunda, każdy miesiąc były naznaczone smutkiem i cierpieniem. Całe szczęście uciekło z mojego życia. Prysło jak mydlana bańka. Każdego dnia wyrywam kartki z kalendarza i zastanawiam się ile to może jeszcze trwać. Miesiąc, rok, tydzień… Minęły już trzy lata. Trzy lata odkąd moje życie straciło sens. Jednak muszę mieć nadzieję, dla mojej kochanej Ines. Ona nie wie o tym, że może już nigdy nie zobaczyć tatusia. Mówię jej, że po prostu tato organizuje jej bilet na Księżyc. Lecz najpierw musi porozmawiać z kosmitami, którzy nie chcą mu oddać statku kosmicznego. W końcu moje kłamstwa skończą się, bo ona dorośnie. Przestanie wierzyć w bajki. Co ja jej wtedy powiem?
    Jak co dzień budzę się rano z krzykiem, bo myślę, że w nocy jego serce przestaje bić. Nie zjadam śniadania. Pomagam ubrać się Ines i zaprowadzam ją do przedszkola. Uśmiecham się i całuję ją w policzek, mówiąc: „Przejdę dzisiaj po ciebie o piętnastej. Baw się dobrze kochanie!”. Po czym wychodzę omijając miejsca, które mogą mi go przypomnieć. Pamiętam jak chodziliśmy razem do cukierni, gdzie bawił się z naszą córką. Wycinali w naleśnikach twarze, zakładali je jak maski i straszyli przechodniów. Uwielbiałam patrzeć jak się razem wygłupiali, rozbawiało mnie to do łez.
    W końcu docieram do szpitala, ocierając z policzków ślady łez. Zakładam na twarz sztuczny uśmiech i omijam recepcjonistkę, która próbuje mnie swoim uśmiechem pocieszyć. Zna mnie jak większość pracowników tego szpitala. Każdy wie o mojej historii, która może się w każdej chwili skończyć. Wsiadam do windy i naciskam przycisk z wygrawerowanym numerem osiem. Jedzie powoli, a minuty spędzone w niej ciągną się nieubłaganie. Przez to w mojej głowie pojawiają się myśli, że ona chce mnie powstrzymać przed usłyszeniem złych informacji. Przecież to niemożliwe. Wczoraj wszystko było w porządku, jeśli tak można to nazwać. Przez te myśli wybiegam z windy i odszukuje wzrokiem sali numer 58. Powoli otwieram drzwi jakbym starała się go nie obudzić. Widzę te same zielone ściany, szarą podłogę, białą aparaturę, która trzyma GO przy życiu. Nerwowo spoglądam na kardiomonitor, upewniając się, że linia regularnie wykrzywia się. Moje nerwy uspakajają się. Całuję go w policzek i siadam na krześle stojącym przy łóżku i wspominam. Wspominam wszystkie chwile, które spędziliśmy razem. W mojej głowie pojawiają się sytuacje, które mogą już nie wrócić. Pamiętam jak uczyliśmy Ines jeździć na rowerze, robiliśmy wspólnie pizzę. To wtedy cała kuchnia była ubrudzona w mące. Jeszcze wtedy uśmiech nie schodził z mojej twarzy widząc jak w nas wszystkich pojawia się małe dziecko.
    Nawet nie zauważam, kiedy mijają godziny spędzone w szpitalu. Wiem, że muszę już iść. Wychodzę ze sztucznym uśmiechem przyklejonym do twarzy. Muszę udawać, że wszystko jest dobrze. Inaczej wszyscy kazaliby mi zapomnieć o osobie, którą kocham. A to przecież jest najtrudniejszą rzeczą na świecie. Docieram do przedszkola, wchodzę do sali, w której bawi się Izabelle. Podbiega do mnie wołając: „Mamo!”. Podnoszę ją i kilka razy zakręcam wokół siebie. Wychodzimy, a ona opowiada mi, co robiła dzisiaj w przedszkolu. Uśmiecham się i potakuję, myślami będąc w szpitalu. Nagle pyta się mnie:
-Co dzisiaj będziemy robić?
-Dzisiaj odwiedzisz babcię. Upiekła twój ulubiony tort malinowy –„Jutro też do niej pójdziesz, pojutrze także i tak przez kolejne kilka lat dopóki dopóty się nie poddam” dodaję w myślach.
    Docieramy do domu mojej mamy. Ona jedna rozumie, przez co teraz przechodzę. Uśmiecha się do mnie pocieszająco, po czym zaczyna zabawiać małą. Wychodzę z budynku i zaczynam biec do szpitala. Wskakuję do windy i błyskawicznie z niej wychodzę bojąc się, co mnie może czekać w JEGO Sali. Widzę, że z pokoju numer 58 wychodzi ordynator. Zauważa mnie, po czym nie uśmiecha się jak wszyscy, tylko bezgłośnie mówi „Przykro mi”. Po moich policzkach zaczynają cieknąć łzy. Z każdą myślą o przyszłym życiu bez NIEGO pojawia się ich coraz więcej. Wchodzę do JEGO pokoju. Podchodzę do JEGO łóżka, łapię GO za rękę i mówię:
-Przepraszam, że nie mogłam nic zrobić. Przepraszam, że wtedy powiedziałam, żebyście pojechali do mojej mamy zawieść jej lekarstwo. Przepraszam, że nie uratowałam cię. Przepraszam za wszystko. Proszę nie zostawiaj mnie, nie odchodź. Będzie jak dawniej, wszyscy będziemy szczęśliwi.
Pochylam się i całuję go, po czym szepczę „Zawsze razem mimo to”. Spoglądam na kardiomonitor i widzę ciągłą linię……


    Na podstawie tej historii widzimy jak kruche jest życie. Przez długi okres budujemy otaczający nas wspaniały świat. Najpierw staramy się zadowolić rodziców, kończąc szkołę z wyróżnieniem. Potem chcemy ukończyć najlepsze studia, żeby znaleźć dobrą pracą. Szukamy miłości, wychodzimy za mąż i zakładamy rodzinę. Każdy marzy o takim pięknym życiu. Lecz zawsze napotykamy przeszkody na swojej drodze. Przecież wystarczy minuta, a nawet sekunda, żeby zniszczyć nasz uporządkowany świat. Wszystko wali się jak domek z kart i przygniata nas. Wtedy potrzebujemy cudu, żeby wydostać się z gruzów własnego życia.

„525,600 minut,
525,000 tak drogich chwil,
525, 600 minut
czym mierzysz, mierzysz rok?
Dniami, zachodami słońca,
nocami, kubkami kawy.
Calami, milami,
radościami, smutkami.

A co z miłością?
A co z miłością?
A co z miłością?
Mierz miłością.

Porami miłości.
Porami miłości


525,600 minut!
525, 000 podroży do zaplanowania.

525,600 minut
czym można zmierzyć życie kobiety lub mężczyzny?


Prawdami, których się nauczyła
lub chwilami kiedy płakał.
Mostami, które spalił
lub tym jak umarła.

Już czas by głośno zaśpiewać,
mimo ze historia się nigdy nie kończy
świętujmy.
Pamiętajmy rok w życiu przyjaciół.

Pamiętajmy miłość!
Pamiętajmy miłość!
Pamiętajmy miłość!
Mierz miłość!

Mierz, mierz miłość!

Porami miłości!
Porami miłości.”
„Seasons of love”- Cast of Rent

Violetta Verdas (Castillo)

1 komentarz:

  1. Heyka. :*
    Chciałam podziękować autorce że napisała tak boski OP.
    Muszę powiedzieć że aż się popłakałam. :'(
    OP jest boski , genialny , cudowny , wzruszający , dalej by wymieniać..
    Dziękuję ci że napisałaś taki OP. :*

    Pozdro i Buziak. :*
    Kamila Blanco. ;D

    OdpowiedzUsuń