sobota, 6 września 2014

Miejsce III | „Dusza z mojej duszy” | Aussie

“Soy tu gitana, tu compañera,
la que te sigue, la que te espera,
voy a quererte aunque me saquen el corazón.
Y aunque nos cueste la vida,
y aunque duela lo que duela,
esta guerra la ha ganado nuestro amor.”


Jestem Twoją Cyganką, Twoją towarzyszką…

Czuła pod stopami twarde deski teatralnej sceny. Z głośników sączyły się magiczne dźwięki latynoskiej muzyki, która koiła jej umysł, ciało, duszę. Potęgowała doznania, które były nieodłącznym elementem kariery Ludmiły Ferro w argentyńskich teatrach.

Ekscytacja.

Duma.

Spełnienie.

Powoli, nie spiesząc się z jakimikolwiek ruchami, uniosła głowę, wiodąc wzrokiem po opustoszałej sali. Była sama. Tylko ona. Tak jak lubiła, gdy musiała ćwiczyć najnowszy układ, by doprowadzić go do poziomu perfekcji.

Przeczesała drobną dłonią wypielęgnowane, złociste włosy opadające falami do wysokości kręgów lędźwiowych. Wyprostowała się, zaczerpnęła powietrza, odetchnęła głęboko i połączyła się z jej wierną przyjaciółką. Muzyką.

Tą, która za Tobą podąża, która na Ciebie czeka…

Oczekiwanie? Na co?

Ah tak.

Na miłość, która tak bezczelnie jej się wymknęła.

Będę Cię kochać, choćby wyrwali mi serce…

Prawda. Czysta, nieskazitelna, bez żadnej rysy.

Subtelnie podskoczyła w górę, tańcząc całą sobą. Nie popełniała powszechnego błędu, nie angażowała się w swój taniec jedynie fizycznie, ale również psychicznie. A może przede wszystkim?

Jeszcze tego ranka reżyser spektaklu marudził przy jej uchu, by wlała w swój taniec więcej pragnienia, więcej determinacji. Miała ukazać niezłomną wiarę w odzyskanie ukochanego mężczyzny, który odszedł.

Herrera nie miał nawet pojęcia, jak bardzo znajome to wszystko było. Jak bliskie jej sercu, które odważyło się pokochać kilka lat temu mężczyznę, który odszedł. A ona przez cały ten czas, nigdy przenigdy, nie straciła nadziei, że ponownie się połączą. Każdego dnia wyobrażała sobie, jak ich drogi splatają się w jedną, wspólną ścieżkę. Zupełnie tak samo jak cztery lata temu.

I choćby kosztowało to nas życie…

Ją kosztowało to sporo życia. Ponieważ ona swoje oddała. Przekazała je w ciepłe, silne dłonie włoskiego amanta. I gdy nastąpiło gwałtowne zachwianie, czuła, jak resztki, które pozostawiła dla siebie samej, ulatują. Odchodzą w nieznanym kierunku, być może bezpowrotnie. Miłość, którą obdarzyła Federico, była przytłaczająco silna. Jej moc dostrzegała w tym, że mimo wszystko nie przestała go kochać. Nie ważne, co zrobił. Nie ważne, gdzie teraz był i z kim (z nią, o imieniu słodkim jak miód). Nie potrafiła wyzwolić w sobie nienawiści. Chciała się na nim zemścić. Miała przemożną ochotę odpłacić się za wszystkie krzywdy, których doświadczyła w wyniku ich rozstania. Ale utraciła tą zdolność. Wcześniej była przekonana, że ludzie się nie zmieniają. Ale doświadczając tego na własnej skórze, jej poglądy diametralnie się odmieniły.

Choć może ona wcale nie musiała się zmieniać? Może ona zawsze taka była? Czyżby potrzebowała jedynie bodźca, który odsłoniłby jej prawdziwe oblicze? Czy zrobiła to dla niego?

Nie. Dzięki niemu.

I choćby bardzo bolało…

Upadła na podłogę z rozpaczą widoczną na twarzy. Reżyserzy, z którymi pracowała, byli nią zachwyceni. Oczarowani. Zgodnie twierdzili, że jest przeznaczona do tego, by błyszczeć. Mieniła się blaskiem promieniującym na zahipnotyzowaną publiczność, będącą jak w transie podczas jej wystąpień. Mogła jedynie tańczyć i tańczyć. Nie musiała docierać do nich swoim charakterystycznym głosem. Wystarczyło, że ukazała im swoje piękne ciało targane emocjami, pobudzanymi przez odpowiednio dobraną muzykę.

Ferro była przekonana o własnej wartości i to nigdy miało się nie zmienić, nawet jeżeli on spróbował podciąć jej skrzydła. Zewsząd słyszała pozytywne opinie, nie tylko od znajomych, ale przede wszystkim od osób zupełnie jej obcych, nawet nie związanych bezpośrednio ze śpiewem, tańcem, czy aktorstwem. Byli widzami, którzy dostrzegali jej zaangażowanie. Widzieli, że jest prawdziwa. Że nie udaje. Ufali jej interpretacji wizji reżysera, czy dramaturga. Ludmiła nigdy nie przedstawiała sztuki.

Ona była sztuką.

Tę wojnę wygrała nasza miłość.

Nie.

Jeszcze nie.

Walka wciąż trwa.

Federico.

To imię, niczym modlitwa.

Federico.

Dźwięki gitary ucichły. Piosenka dobiegła do końca. Jednak utwory mają tę zaletę, że gdy tylko chcemy, ponownie możemy dotrzeć do ich początku, i znowu, i znowu. Muzyka nie sprowadza na nas bólu pożegnania. Ciągle jest przy nas, gotowa pocieszyć, podnieść na duchu, wesprzeć w złości. Gotowa po prostu być.

Dramatycznie wtuliła głowę w prawe ramię, przymykając powieki.

- Brawo!

Federico.

- Brawo! To było… brawo!

To nie był ten głos.

Po prostu reżyser, którego nie zauważyła wcześniej, obserwował ją z końca sali, a teraz poruszał się w jej stronę raźnym krokiem.

- Zrozumiałaś moje podpowiedzi. Dobrze, Ludmiło.

- Dziękuję – skinęła głową, nie siląc się na uśmiech.

Nie potrafiła, ponieważ w głowie wciąż dźwięczało.

Dźwięczało jedno imię.

Federico.

Zawsze będę na Twojej drodze,
duszo z mojej duszy…*

*
- Sorridi provocandomi... – wciąż szukał i cały czas nie znajdował odpowiedzi.

Miłość? Znał. Doświadczył. I zniszczył.

Pochylając się nad zmaltretowaną kartką papieru, z poobrywanymi rogami, usilnie zastanawiał się nad przeszłością. Jak to możliwe, że koniec nastąpił tak szybko?

Było dobrze. Bardzo dobrze. Czuł siłę jej uczucia. I z każdym kolejnym dniem docierało do niego, jak bardzo się w niej zatracił i jak mocno jej potrzebuje. Wystarczyło tylko, by była przy nim. Dla niego. To wszystko, czego oczekiwał. I otrzymywał to. A dodatkowo zbierał kolejne czułe pocałunki. Muśnięcia jej drżących warg na twarzy były oczyszczające. Zabierały wszystko, co złe. Każdy, choćby minimalny dotyk był prezentem od losu. Naturalne uśmiechy dodające uroku jej pięknej twarzy…

Potrząsnął głową, gwałtownie zarysowując kartkę długopisem. W końcu odrzucił go na biurko, a papier doszczętnie zniszczył, rozrywając na kawałki.

- Co się dzieje, kochanie?

Zmrużył oczy. Nie wyczuł, jak stanęła za nim, delikatnie kładąc dłonie na jego silnych ramionach. Ale to nie były te dłonie. Choćby nie wiadomo jak dużo wkładała uczucia w okazywane mu gesty, to i tak nigdy jej nie dorówna.

- Nie mogę… nie mogę nic napisać… Cały czas próbuję, ale… To takie frustrujące! – nieprzemyślanym ruchem potargał starannie ułożoną grzywkę. W chwili obecnej zupełnie nie interesowało go to, jak musiała wyglądać.

- Masz blokadę?

No przecież mówię, kobieto!

- Tak jakby. Ostatnio często mi się to przytrafia. Być może potrzebuję złapać trochę oddechu? Producenci oczekują nowych utworów, a ja… czuję jak coś siedzi głęboko w mnie, rozumiesz? Wiem, że gdzieś czai się jakiś nowy tekst, świetny utwór, ale nie potrafię go odnaleźć – pomyślał, że to nie ma sensu. Bezsensowne tłumaczenie, którego ona i tak nie zrozumie.

Bo nie rozumiała muzyki. Nie rozumiała pasji tworzenia.

I nie była nią.

Gdyby to ona była przy nim, miałby swoją prywatną inspirację. Miał tego świadomość. Ale co mógł teraz z tym zrobić? Zabawił się kosztem swojego serca. I nie potrafił wyjaśnić, dlaczego. Przecież ono cały czas rwało się w tamto miejsce. Do Buenos Aires. Do niej.

- Con gli occhi mi incateni qui... – zanucił, wpatrując się w pozostałości po kartce, na której usiłował zanotować najnowszy utwór.

- Słucham?

Co, nie rozumiesz rodowitego języka? Czy ty musisz być tak irytująca?

No i dlaczego ja w tym trwam? Siedzę po uszy w bagnie i mam wrażenie, że się z niego nie wydostanę – przełknął ślinę i odwrócił się. Dopiero teraz spojrzał w jej oczy. Nie miały w sobie żadnego błysku. Prawdopodobnie dlatego, że nie były przeznaczone do tego, aby błyszczeć.

- Cały czas myślę nad utworem. Carmela, mogłabyś zaparzyć mi herbaty? – musiał wydostać się z tej idiotycznej sytuacji. Jeśli by tego nie zrobił, mogłoby skończyć się nieprzyjemnie. Ona tego nie zauważyła, ale był na granicy wybuchu. Gdyby nie zgodziła się iść po tę pieprzoną herbatę, zacząłby się drzeć, czy byłby do tego powód, czy nie.

- Tak, oczywiście – uśmiechnęła się, pochylając się nad jego ustami.

O nie, tylko mnie nie całuj.

Pocałowała go. Z uczuciem. Ona je okazywała. On? Niekoniecznie.

Po zakończeniu tej jakże romantycznej sceny nareszcie opuściła sypialnię jego mieszkania. Ostatnio często zostawała u niego na noc. Myślała – cóż, zapewniał ją o tym – że mu to nie przeszkadza.

Jestem urodzonym kłamcą.

To była chwila. Jedna szybka decyzja, adekwatna do jego włoskiego temperamentu. Telefon. Gdzie jest telefon?

- Cześć, Leon. Dzwonię w ważnej sprawie. Może przygarnęlibyście najlepszego przyjaciela?

*

- Wiedziałaś o tym, że Federico planuje przylecieć do Argentyny? – Leon uznał, że przyszedł odpowiedni czas na rozmowę o zaskakującej decyzji Włocha. Choć czy aby na pewno takiej zaskakującej? Verdas pomyślał, że przecież po Pasquarellim można się spodziewać wszystkiego. Absolutnie wszystkiego. Zachciało mu się wycieczki do Buenos Aires, to wraca. Leon wyczuł, że była to decyzja podjęta pod wpływem impulsu. Ale kto wie, może jak najbardziej trafna?

- Słucham? – czyli nie wiedziała. Tak też myślał.

Przyjrzał się dokładniej ukochanej twarzy, którą znał z najdrobniejszymi szczegółami. Oczy Violetty, choć zaspane i zdradzające, że wczorajszy wieczór z przyjaciółkami był doprawdy owocnym spotkaniem, rozbłysły nagle tysiącami iskierek. Tęskniła za Federico i wiele razy mu to powtarzała. Wiedział, że Włoch był często pierwszą osobą, która dowiadywała się o problemach Violi, jej wątpliwościach, troskach, ale również radościach. Leon przyznawał sam przed sobą, że były momenty, kiedy zazdrościł im tej przyjaźni. Czasami miał smutne wrażenie, że nigdy nie wyzbędzie się skłonności do zazdrości, która była jedną z jego najpoważniejszych wad. Jednak gdy teraz patrzył na Violettę, chciał tylko, aby jego słońce zawsze promieniało tak, jak w tej chwili. Jej mina wyrażała zaskoczenie, niedowierzanie i przede wszystkim szczere szczęście.

- Zadzwonił do mnie wczoraj, kiedy byłaś u Fran. Pytał, czy byśmy go nie przygarnęli – złapał delikatnie jej drobną dłoń, dotykając srebrnego pierścionka błyszczącego na palcu. Kiedy ona przybrała tym razem minę niepewną, zastanawiając się, co odpowiedział przyjacielowi, on przysunął dłoń do swoich warg i złożył na niej pocałunek. – Odpowiedziałem, że zapewne nie mamy innego wyjścia.

Wciąż patrzył jej prosto w oczy, obserwując zmiany zachodzące w wyrazie jej twarzy. Tym razem ponownie powróciło rozpromienienie i radość.

- Czy mówił, dlaczego przylatuje? No i kiedy?

Jej głos był melodią docierającą wprost do jego serca, które każdego dnia wypełniało się świadomością ogromnej miłości, jaką go obdarza. Miłość ta była prawdziwa, niewątpliwie szczera i wraz z upływającym czasem silniejsza. Choćby nie wiadomo jak bardzo próbowano ich rozdzielić, zawsze ponownie odnajdą wspólną drogę. Nie było takiej siły, ludzkiej siły, która byłaby w stanie przerwać ich uczucie. Zabrnęło to zdecydowanie za daleko.

- Mówił dość nieskładnie, jakby sam nie wierzył w to, na co się zdecydował. Nie załatwiał nawet biletów. Choć sądząc po tonie jego głosu, możemy się go spodziewać w przeciągu kilku dni. Miałem wrażenie, że jest gotowy wsiąść w najbliższy samolot i przylecieć.

- Leon – zawahała się. Obserwował, jak zastanawia się nad czymś intensywnie. Zmarszczyła czoło, przygryzając lekko dolną wargę. Z oczu zniknęło zmęczenie, a na policzkach pojawiły się urocze rumieńce.

- Tak?

- Czy nie sądzisz, że przede wszystkim… a może tylko i wyłącznie… chodzi mu o Ludmiłę? – był przekonany, że wypowie podobne słowa. Sam doszedł do identycznych wniosków już wczorajszego wieczora, kiedy tylko zakończyli chaotyczną rozmowę.

- Myślę, że spiął tyłek i zacznie w końcu walczyć – powiódł kciukiem po obrączce pierścionka. Na jej wewnętrznej stronie widniało zdanie „Pase lo que pase nuestro amor siempre vivirá”.

Cokolwiek się wydarzy, nasza miłość zawsze będzie żyła.

- A czy ona da mu szansę? – zabrała dłoń sprzed jego ust, dotykając jej zewnętrzną stroną prawego policzka. Uśmiechnęła się, przesuwając ją od brody aż do skroni i z powrotem, jednocześnie drażniąc opuszki palców zarostem.

- Zależy, czy będzie tego chciała.

*
Kolejne dni mijały niemalże w błyskawicznym tempie. Niemym oczekiwaniu. Tak, jakby wiedziała, że za chwilę, już za moment, zdarzy się coś przełomowego. Skąd wzięło się to przeczucie? Nie miała pojęcia, jednak podświadomość nie dawała jej spokoju zarówno za dnia, jak i w nocy. Przez ten czas nie nadawała się do niczego, była rozproszona, rozdrażniona, a jej myśli błądziły z dala od Buenos Aires. No dobrze, wędrowały za ocean, aż do Włoch. Przyszło jej na myśl, że powinna się z tym w końcu pogodzić. Federico tu nie ma i nie będzie, tak? Przekonywała samą siebie, że zawalczy o niego, że spróbują ponownie i nie raz miała wrażenie, że jest gotowa wsiąść w samolot i polecieć do słonecznej Italii, aby móc ponownie zobaczyć jego roześmianą twarz. Tak było choćby po niedawnej próbie, za którą Herrera niebywale ją pochwalił. Ale zaraz potem to podniosłe uczucie minęło, mobilizacja usunęła się w cień, a na przód wysunęła się – jakże niechciana – rezygnacja. Nie było po co się oszukiwać, żyć złudzeniami i wymyślać sztucznej odwagi, skoro i tak nie podjęłaby się żadnych konkretnych działań, poza zadręczaniem się wspomnieniami i wymysłami, jakby to mogło być im razem cudownie.

Jestem tchórzem.

Ale z drugiej strony, minęło tyle lat. Masa dni bez jakiegokolwiek kontaktu od niego. Zaprzestał starań o nią, jakby zapomniał.

Nie chce mnie. Nigdy nie chciał.

Gotowa dalej wpędzać się w ponury nastrój, początkowo nie zwróciła uwagi na dzwoniący telefon. Niechętnie zwróciła wzrok w jego stronę, spoglądając na wyświetlacz.

Leon.

- Tak?

- Witaj, Lu. Czy mógłbym mieć do ciebie wielką prośbę?

- Zależy, jaką. Jeśli ponad moje siły, to od razu się rozłącz.

- Urocza, jak zwykle. Gdybym myślał, że temu nie podołasz, to bym nie dzwonił.

- Mów, bo robi się zdecydowanie zbyt słodko, a ja zaczynam myśleć, że twoje komplementy brzmią nad
wyraz sztucznie.

- Skądże znowu. No dobrze, odebrałabyś Violettę z lotniska?

- Co? Jak to się stało, że nie możesz odebrać twojego ciastka z kremem, światełka w tunelu, bombki choinkowej, łabędzia pośród brzydkich kaczątek…

- Ludmiła…

- … Violetty, z lotniska? Sądzę, że poczuje się zawiedziona, jak nie urządzisz jej czułego powitania wśród tłumów zachwyconych pasażerów. Ja zresztą też bym się tak czuła. Leon, doprawdy, staczasz się po równi pochyłej.

- Czy ty zawsze musisz tyle gadać? Violetta wie o takiej opcji, że to ty możesz ją odbierać. A ja się nie staczam, tylko szykuję dla niej kolację i zwyczajnie się nie wyrobię. To jak będzie?

- Nawet nie wiedziałam, że gdzieś leciała.

- Zobowiązania reklamowe, sama chyba najlepiej to rozumiesz.

- Dobra, dobra, nie podlizuj się znowu. Cóż, spróbuję cię zastąpić, choć mam świadomość, że ci nie dorównam…

- Dziękuję, Lu, wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć. Tylko nic jej nie mów o kolacji!

- Będę milczała jak zaklęta!

- Po raz drugi dziękuję. Przylatuje o 18, z Rzymu.

- Z Rzymu?

- Tak, z Rzymu.

- Dobra, jakoś ją znajdę. Coś jeszcze?

- Tylko tyle, że jeszcze raz dziękuję.

- Verdas, ty i ta twoja przeklęta uprzejmość…


 *
I jak ja mam ją niby znaleźć w tym tłumie ludzi? Taką chudzinę?

Ludmiła krążyła wśród niezliczonej ilości ludzi pędzących z bagażami do bliskich odbierających ich z lotniska albo udających się na odprawę, by móc odlecieć w najróżniejsze strony świata. Teoretycznie Violetta powinna się właśnie pojawić, lecz nigdzie nie było jej widać. Blondynka miała tylko nadzieję, że nie spędzą na lotnisku kolejnej godziny, szukając siebie nawzajem. Nie przepadała bowiem za wszechobecnym lotniskowym tłokiem, przepychankami, okrzykami i rozwydrzonymi dziećmi, uporczywie nie słuchającymi rodziców. Nigdy nie trafiała na chwile spokoju, wręcz przeciwnie. Zawsze, kiedy pojawiała się na lotniskach różnych krajów, akurat wszędzie panował gwar i rozgardiasz, na jej nieszczęście.

Czas chyba zadzwonić, gdzie ona się podziewa.

Już miała wyciągać telefon z torebki, kiedy przez jej ciało przebiegł dreszcz. Dlaczego?

Ten głos…

Nagle wszystko zrozumiała.

- Ludmiła?

To nie Violettę miałam odebrać z lotniska. Violetta przez cały czas była z Leonem w ich mieszkaniu i zapewne robili różne nieprzyzwoite rzeczy, zadowoleni z własnego podstępu.

Federico.

Federico…

- Federico?

Nie potrafiła zdobyć się na nic innego. Nie potrafiła, nie chciała, bała się odwrócić. Spojrzeć na niego. Stanąć twarzą w twarz z miłością swojego życia – musiała to przyznać. Tym dla niej był.

Ale ja jestem tchórzem.

Nie pozostało jej więc nic innego, jak uciec. Miała taki zamiar, lecz poczuła ciepłą dłoń na lewym nadgarstku.

- Sorridi provocandomi con gli occhi mi incateni qui. Mi lasci andare tanto sai che puoi riprendermi... – zanucił, patrząc jej prosto w oczy.

Wiedziała, co to oznaczało. Drugie zdanie sprawiło, że serce zabiło mocniej.

Pozwalasz mi odejść, ponieważ wiesz, że możesz mnie znowu odzyskać.**

Rzeczywiście, wiedziała. Chciała tego.

I tak też się stało.

*słowa hiszpańskie i ich tłumaczenie to utwór, który wykonują Beyonce i Alejandro Fernandez „Amor Gitano”
**słowa włoskie i ich tłumaczenie to utwór, który wykonują Nicole Scherzinger i Eros Ramazzotti „Fino All’Estasi”




Jak mówiłam przy ogłoszeniu wyników, miałam ogromny problem z trzema pierwszymi miejscami. Zdanie zmieniałam co dziesięć minut. Jeżeli nie lepiej. :> Ale te pierwsze trzy prace skradły moje serduszko i powiem tak - i Aussie, i Fruć i Lissa zasługują na pierwsze miejsce. Dlaczego? Przekonacie się, za każdym razem czytając te prace.
Naprawdę, wybór, wręcz masakryczny, kiedy mierzysz się z trzema talentami. :) Nie mniej jednak, Aussie, wiesz, że to jest świetne, prawda? <3
Zapraszam Was serdecznie do skomentowania. ;)
Ściskam!

4 komentarze:

  1. Miśka, ja z Tobą nie mogę...

    To perfekcyjnie cudeńko jest niezwykłe. Trochę krótkie, ale i tak wspaniałe.
    Całusy,
    Lissa

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiesz co Soph? Sama nie zazdroszczą Ci wyboru. Ta praca automatycznie podbiła moje serce.
    Aussie..nie wiem jak wpadłaś na ten genialny pomysł...
    Jestem prawdziwie i nieodwracalnie zauroczona..
    Jeśli masz bloga, to porywam adres!
    Gratuluję!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ojejku... Aussie... gratuluję.
    Naprawdę gratuluję <3
    Praca jest wspaniała, cudowna i jeszcze raz wspaniała ♥
    Gratuluję pomysłu oraz trzeciego miejsca ;)

    Nel ♥

    OdpowiedzUsuń