niedziela, 14 września 2014

Miejsce I | "Nuestro vida sin nosotros" | Lissa Bells

          – Witamy państwa w programie „Mundo de las Estrellas”! Tego wieczoru gościmy jedne z naszych najmłodszych śpiewających gwiazd! Podczas dzisiejszego wywiadu, zadamy im kilka pytań dotyczących ich związku, życia oraz pracy, licząc na szczere odpowiedzi!
Głos Susany jest jak zawsze przesadnie przesłodzony i zbyt donośny; ogarnia całe studio. Oznajmia jeszcze, że wywiad idzie na żywo i pozdrawia wszystkich telewidzów.

Po raz ostatni spogląda w lustro przed sobą. Czy tak właśnie teraz wygląda? Czy jest dwudziestotrzyletnią, szczęślizakochaną i prawdziwą sobą? Czy zyskała sławę, o której tak bardzo marzyła? Czy to wszystko to prawda?
– Tak, to prawda. – Widzi jego odbicie tuż obok siebie. Posyła mu uśmiech. On jest jej szczęściem, jej miłościąświatem i to on sprawia, że jest sobą.
Chwyta dłoń, którą jej podaje i podnosi się. Bladoróżowa, prawie biała, sukienka delikatnie szeleści i ponownie układa się w równe fale. Już czas?
Pierwszy krok. Stąpa niepewnie, boi się, że go zawiedzie. Drugi krok. Mocniej wtula się w jego tors. Trzeci krok. Chce zawrócić, ale już za późno, obiecała. Czwarty krok. Kątem oka zauważa mężczyznę wychylającego się z za ściany. Staje. Patrzy uporczywie w czubki swoich beżowych szpilek i bawi się rąbkiem materiału.
– Czy mógłbyś… – spogląda wymownie w jego oczy i ma nadzieję, że ją zrozumie.
– Zawsze – mówi spokojnie, rozkładając lekko ramiona.
Dziewczyna powoli podchodzi bliżej, niepewnie go obejmuje i mocno przyciera do jego ciała. Pozwala jej się w siebie wtulić, jak wtedy; głaszcze ją delikatnymi ruchami po plecach, a ona przez cały czas słucha równomiernego bicia serca, tuż pod marynarką. Trwa tak jeszcze chwilę w bezpiecznych objęciach, na środku korytarza.
Błysk flesza.
– Już przeszedł. – Cichy szept przerywa beztroski moment. Idą dalej.
Piąty. Nie będzie tak źle. Szósty. On jest ze mną. Siódmy. Zawsze mi pomoże. Ósmy. Damy radę. Dziewiąty. Przeszliśmy razem gorsze chwile. Dziesiąty. Kocham go. Jedenasty.
– Razem możemy wszystko. – Obejmuje ją ciaśniej i całuje w czubek głowy. Czuje na sobie spojrzenie kilku ludzi pracujących przy kamerach.
Dwunasty
– Jesteście gotowi ich przywitać?! Proszę o wielkie oklaski, przed wami Violetta Castillo i Leon Verdas!
Trzynasty – ten pechowy. Ostatni krok starej drogi i pierwszy nowej.
Idą powoli, przez cały czas trzymają się za ręce i posyłają krzyczącym fanom ciepłe uśmiechy. Doskonali. Siadają na małej sofie, najpierw ona, potem on. Uroczy. Czeka aż wygonie się usadowi, po czym ponownie wtula się w jego ramię i splata ich palce. Kochający. Czuje jego obecność. Teraz już jest pewna, że da radę. Prawdziwi.
Susana poprawia się w fotelu na przeciw nich i zaczyna przedstawienie.
Przesadnie wesoły szczebiot znów ogarnia wszystkich zgromadzonych. To będzie trudna godzina. Dalej następuje wymiana uprzejmości, wstępne opisanie toku rozmowy i kilka nieszczerych śmiechów. W końcu nadchodzi ostateczny czas.
– Zaczynajmy. Jak się poznaliście?
Dziewczyna patrzy na chłopaka i z uśmiechem kiwa głową.
– To był 1 lipca 2012 roku. Razem z uczniami Studio byłem na koncercie Rafy Palmera. Kiedy wracaliśmy do busa, zobaczyłem ją. Była taka… niewinna. Piękna i niesamowita. – Lekko się peszy, nigdy nikomu nie mówił co wtedy czuł. – Przechodziła zamyślona przez jezdnię, ale nie zauważyła skaterów jadących w jej kierunku. Po prostu, podbiegłem do niej i chwytając ją lekko za ramię odciągnąłem w tył – kończy, zupełnie tak, jakby to co zrobił było całkowicie normalnym zachowaniem.
Pamięta ten dotyk.
– Udało się? Został twoim bohaterem? – To pytanie kieruje w stronę dziewczyny, kurczowo trzymającej się ramienna swojego ukochanego.
– Tak, oczywiście, że tak. Uratował mnie wtedy po raz pierwszy. Kiedy spojrzałam jego w oczy, byłam pewna, że chcę go jeszcze zobaczyć. Teraz też w nie spoglądam i nadal widzę tą samą miłość i troskę – mówi szczerze.
– Po raz pierwszy? Zrobił to jeszcze w przyszłości? – Susana jakby ignoruje resztę wypowiedzi i skupia się na pierwszej części sekretów.
– Tak i to nie raz. Ale gdyby wtedy nie zareagował, to… Nie wiem, po prostu nie wiem jak by się to dalej potoczyło. – Nie potrafi znaleźć odpowiednich słów, które wytłumaczyłyby co działo się tamtego wieczoru w jej myślach. Czuje mocniejszy uścisk na swojej dłoni.
– Byłem wtedy, jestem teraz, będę zawsze – szepcze cicho do jej ucha. Ma mikrofon tuż przy kołnierzyku. 
Wszyscy słyszą?
Coś w środku się w niej ściska.
Przez publiczność przechodzi przeciągnięte westchnienie, a rozmowa toczy się dalej.
– Jakie były początki waszej znajomości?
Tym razem to Violetta zabiera głos.
– Były… przyjacielskie. Zobaczyliśmy się po raz drugi, kiedy przyszłam zapisać się na zajęcia gry na fortepianie w Studiu. Oprowadził mnie i opowiedział trochę o szkole. Kiedy zapisałam się na stałe, dostaliśmy pracę za zajęcia, mieliśmy wspólnie skomponować piosenkę
W tej historii wszystko jest przeciwne?
– I jak Wam poszło?
– Wspaniale. To był pierwszy utwór, który dla niej napisałem. I również wtedy po raz pierwszy razem zaśpiewaliśmy. To było coś… niesamowitego. Byliśmy w sali razem z nauczycielką i resztą uczniów, ale ja czułem jak razem unosimy się gdzieś daleko, tam gdzie istnieje tylko miłość i muzyka. Liczyliśmy się tylko my dwoje.
Czuje ukłucie, w sercu?
– Wtedy się w sobie zakochaliście?
Spoglądają na siebie nieco zmieszani. Doskonale. W końcu Violetta odpowiada. Mówi spokojnie i zdecydowanie.
– Nie do końca. Jeszcze wtedy nie byliśmy pewni co z nami będzie. Wiedziałam, że Leon jest dla mnie bardzo ważny i on również czuł coś między nami. Ale…
– Ale to wszystko nie poszło tak szybko. Zaczęliśmy od przyjaźni, stworzyliśmy między nami silną więź, którą budowaliśmy przez długi czas. Uczyliśmy się sobie ufać, pomagać i poznawać siebie nawzajem. Stopniowo nasza relacja się pogłębiała, a my zaczynaliśmy uświadamiać sobie, że możemy wytrwać jednego dnia bez rozmowy. – Spogląda jej w oczy i uśmiecha się. Jak zawsze wie, co powiedzieć. Uratował ją, znowu?
– Od kiedy jesteście razem?
– Zostaliśmy parą po naszym pierwszym pocałunku – odpowiada chłopak, nie zważając na mocniejsze ściśnięcie dłoni. 
To był też mój pierwszy.
– Naprawdę? To tak bardzo romantyczne! Opowiedzcie więcej! – Oczy jej błyszczą, a gdyby mogła zapewne zatarłaby teraz ręce. Obdziera ludzi z ostatnich, najintymniejszych, sekretów. Za to jej płacą.
Przełomowa chwila wtedy i teraz?
– Zabrał mnie nad jezioro. Usiedliśmy na naszej, ławce i powiedział mi… – urywa, zamykając oczy i próbując odtworzyć myślach ten magiczny moment. Zatraca się we wspomnieniu i zapomina o tym wszystkim.
– Pomyśl, że to miejsce idealne i gra idealna muzyka. A teraz brakuje już tylko jednego... – Nachyla się i delikatnie całuje jej usta.
Przez widownię przechodzi fala głośnych gwizdów i owacji.
Otwiera oczy i widzi jego twarz opartą o swoje czoło. Uśmiecha się.
Będę zawsze blisko Ciebie.
– Chcę patrzeć na Ciebie, chcę śnić o Tobie, chcę przeżyć z Tobą każdą chwilę – nuci patrząc w jej oczy.
– Chcę Cię przytulać, chcę Cię całować, chcę Cię mieć zawsze blisko mnie – śpiewa dalej wpatrując się jego tak uroczy uśmiech.
– Przecież miłość jest tym co czuję, jest dla mnie wszystkim – kończą już razem.
Słychać krzyki zachwytu i wielkie oklaski, na cześć zakochanych?
Obraca się w stronę, z której dochodzi hałas i macha w stronę fanów. Czuje jak od tyłu mocno obejmuje ją obiema rękoma i opiera brodę o jej nagie ramię. Dawno nie czuła tak silnego ciepła. Znajduje jego dłonie i delikatnie okrywa je swoimi.
Są momenty, które wydają się prawdziwe.
– Pięknie razem brzmicie. I ta piosenka, kto ją napisał? Nie kojarzę jej z radia.
Cicho się śmieją, pierwszy raz od tak dawna szczerze i bez przymusu. Spoglądają na siebie, tak ciepło, jak wtedy?
Jedno spojrzenie, gest nieodparty.
– My – odpowiadają razem. – Jakoś tak wyszło, że my – prostuje Leon. Nie uważa, że powinni opowiadać jak było naprawdę. Sny są zbyt intymną częścią ich związku. – To była nasza… trzecia wspólna piosenka? – Patrzy pytająco w jej oczy. Widzi w nich pełne i bezgraniczne szczęście.
– Trzecia? Napisaliście dla siebie trzy piosenki?
– Tak jakby. Leon zazwyczaj tworzył ich większą część, bo to on potrafi malować słowami, ja nie. Pierwsza była na zajęcia do Studia, druga postała jako podsumowanie naszej… miłości, trzecią napisałam kiedy się pokłóciliśmy, czwarta była naszą wzajemną tęsknotą, piątą skomponował na moje osiemnaste urodziny, a szóstą napisałam kiedy mieliśmy problemy przez osobne kariery – ostatnie słowa wypowiada z bólem, przecież go wtedy nie było?
Do Susany podchodzi jakiś człowiek i wręcza jej małą karteczkę, którą kobieta od razu chowa do kieszeni żakietu. Zachowuje się, jakby nic się nie stało.
– Niesamowite. Co było najromantyczniejszą rzeczą, jaką dla Ciebie zrobił? – pyta Violettę.
– Najromantyczniejszą? Mogę wybrać tylko jedną? – Susana kiwa głową. – Chyba nie mogę odpowiedzieć – mówi po dłuższym namyśle. Zapytana dlaczego odpowiada: – Leon jest zbyt romantyczny, bym mogła wybrać tylko jedną chwilę. Już wiecie o wspaniałych piosenkach i pierwszym pocałunku, ale oprócz tego było coś jeszcze. W dzień moich osiemnastych urodzin byliśmy w trasie razem z uczniami Studia. Barcelona, kilka koncertów i powrót do domu. Przyjaciele powiedzieli mi, że będziemy świętować po przyjeździe do Buenos Aires, bo teraz wszyscy są zmęczeni i zabiegani. Leon też od jakiegoś czasu zaczął znikać, nie mówiąc gdzie idzie i częściej rozmawiał przez telefon. Wydawało mi się, że wszyscy o mnie zapomnieli. Francesca, moja najlepsza przyjaciółka, pod pewnym pretekstem zabrała mnie na polanę, gdzie czekał Leon z bukietem moich ulubionych kwiatów.
Chłopak uśmiecha się, przypominając sobie scenę zazdrości, którą Viola pominęła w opowieści.
– Zasłonił mi oczy i zaprowadził na dużą łąkę. Kiedy się obróciliśmy, zobaczyłam niesamowity, kolorowy balon. To on był powodem dziwnego zachowania i częstych telefonów. Mój wspaniały chłopak, chodził na kurs… Nie wiem jak to nazwać, może… coś w rodzaju latania? Niech będzie, w każdym razie spędzi dwa miesiące ucząc się pilotować „to coś” specjalnie dla mnie. Czułam się jak księżniczka, szczególnie wtedy, jak niósł mnie w stronę naszego statku powietrznego. A to był dopiero początek niespodzianek… – opowiada dalej, i dalej, nie mogąc wstrzymać się od napływu emocji.
Słucha jej i nie może przestać się uśmiechać. Nie miał pojęcia, że ten prezent aż tyle dla niej znaczył. I że tak dobrze to wszystko pamięta.
– …kiedy wzlecieliśmy… – przerywa, zastanawiając się co powinna powiedzieć, a czego nie. Decyduje się pominąć te niesamowite słowa które od niego wtedy usłyszała. – …zagrał specjalnie skomponowaną na ten dzień piosenkę. To było jakoś tak…
– Miłość wisi w powietrzu, zbliż się do mnie, wybierasz to, co czuję, miłość wisi w powietrzu, zaufaj mi, już widzisz, że czas nie istnieje – przypomina jej pierwsze strofy refrenu.
– Tylko przeznaczenie, które połączyło na zawsze, na zawsze – Po raz kolejny kończą razem i znów czują tą samą magię.
Na zawsze?
Po kilkudziesięciu minutach i zaledwie kilku pytaniach później, Susanie kończą się tematy wyciąga z kieszeni małą karteczkę i jeszcze raz czyta je zawartość.
– Jedna z waszych fanek, Leila prosi byście zaśpiewali jakąś piosenkę. Co wy na to? – zwraca się do publiczności, nie dając im tym samym żadnego wyboru. Ponowie rozlegają się głośne krzyki i oklaski. Niska dziewczynka w chustce na głowie klaszcze najgłośniej.
Leon wstaje podając Violetcie rękę i prowadzi ją do fortepianu który cudownym trafem nagle znalazł się w studiu. Dziewczyna opiera się lekko o wieko i z uwielbieniem obserwuje sprawne palce muskające klawisze.
Tak dawno nie widziałam jak gra.
Z instrumentu wydobywają się pierwsze dźwięki jej ukochanej piosenki.
– Nie jestem ptakiem, aby latać, i obrazu nie umiem namalować. Nie jestem poetą, rzeźbiarzem, tylko jestem jaki jestem. – Jego głos jest ciepły i czarujący.
– Z gwiazd nie umiem czytać, i księżyca nie zniżę. Nie jestem niebem ani słońcem, tylko jestem – anielski śpiew otula całą salę.
To nie jest zwykła piosenka.
– Ale są rzeczy, które wiem. Chodź tu, pokażę Tobie, że w twoich oczach mogę zobaczyć je. Możesz też to ujrzeć, spróbuj sobie wyobrazić, że…
– Możemy malować kolorami duszy, możemy krzyczeć yeh, możemy latać nie mając skrzydeł, być słowami w mojej piosence i stworzyć mnie w Twoim głosie…
Przez cały czas patrzą w swoje oczy. Mogą malować kolorami duszy, nadając sobie kolejne barwne cechy miłości; mogą latać bez skrzydeł, jak wtedy kiedy unosili się w balonie; mogą być słowami swoich piosenek i już zawsze śpiewać razem; mogą na nowo stworzyć siebie nie tylko w głosie, ale i w sercach.

– To był wspaniały wywiad, moi drodzy. Kiedy usłyszałam te wszystkie wzruszające historie, to… Ach, i jeszcze niebywałe piosenki. Jesteście mistrzami. – Pochwały sypiące się z ust menedżerki nie robią na nich wrażenia. Wiedzą, że jest równie sztuczna, co Susana, ale skuteczna. – Na dole czekają na was limuzyny, oficjalnie Leon jedzie na urodziny ciotecznej siostry, a ty masz umówione ważne spotkanie dotyczące przyszłego wyjazdu. Paparazzi w większości już pojechali, zostało tylko kilku z tych mniejszych magazynów. A, i prawie bym zapomniała: Twitter nie boli, jak wstawicie jakieś wspólne zdjęcie, świat też się nie skończy – woła wychodząc z pokoju. Zostają sami.
– Robisz to wszystko dla niego, prawda? – pyta po dłuższej chwili, wciąż nie odrywając wzroku od drzwi, które chwilę wcześniej się zamknęły.
– Tak, ale…
– Nie musisz nic mówić, rozumiem. Zawsze rozumiałem. I pamiętaj, że zawsze będę, aby ci pomóc. – Niepewnie całuje jej zmarznięty policzek i kieruje się w stronę wyjścia. – Dziękuję, za to co dzisiaj mówiłaś. – Chce coś powiedzieć, ale nie daje jej dojść do słowa. – Doskonale zdaję sobie sprawę, że to nie było szczere. Ale mimo to dziękuję. To był niezapomniany wieczór – uśmiecha się smutno i zostawia ją samą.
Nie może pozbierać myśli. Z jednej strony próbuje za wszelką cenę nie zakochiwać się w Leonie, bo dobrze wie, że nie powinna tego robić przez to, co łączyło ją z kilkanaście miesięcy temu z jej byłym chłopakiem. Ale z drugiej obiecała mu, że będzie szczęśliwa, bez względu na wszystko. Czuje się winna. Gdyby nie wypadek, nadal byliby szczęśliwą parą, nie spotkałaby Leona i jej menadżerka nie wpadłaby na pomysł z tą cała szopką.
Dlaczego wtedy zginął on, a nie ja?
– Masz być zawsze szczęśliwa, bo to Twoje szczęście jest dla mnie najważniejsze, dobrze?
Pamięta, jak jej tak mówił dzień przed wypadkiem, ponad dwa lata temu.
Jest szczęśliwa. Ale tylko wtedy, kiedy jej ukochany śpiewa specjalnie dla niej, całuje ją i przytula. To paradoksalne, że najbezpieczniej czuje się wtedy, kiedy staje na wyimaginowanej scenie i daje kolejne przedstawienia dla nieświadomych widzów.
Przyznaj się, że kochasz go o wiele mocniej, niż za pierwszym razem, potrzebujesz jego ciepła – szepce głos sumienia. – Tomas by tego chciał.
To przeważa szalę.
– Kocham go – uświadamia sobie. – Kocham go całym sercem, jak jeszcze nikogo innego. I dlatego go potrzebuję, potrzebuję jego głosu, jego miłości i jego ramion.
Wstaje i pędem wybiega z garderoby. Pędzi po stromych schodach, śliska się po kafelkach w holu i nadal biegnąc zauważa go na ławce przed budynkiem.
Nie odjechał?
Uspokaja oddech i szybkom krokiem podchodzi do niego, z całej siły wtulając się w jego tors.
Zdziwiony chłopak niepewnie obejmuje jej trzęsące się ciało i opiera głowę na jej, nadal nagim, ramieniu.
– Potrzebuję Cię, bo Cię kocham – szepce tuż obok jego ucha.
Czuje jak z jej serca spada wielki ciężar. Powiedziała to. Po raz pierwszy od tak dawna powiedziała to szczerze, bez żadnych nakazów.
– Kocham Cię, słyszysz? – Wciąż się trzęsąc patrzy w jego ciepłe oczy. – Kocham Cię całą sobą, wszystkimi pięcioma zmysłami. Kocham na Ciebie patrzeć, kocham czuć Twoje ciepło, kocham słuchać Twojego głosu, kocham zapach Twoich perfum, kocham smakować Twoich ust. Nie chcę więcej udawać za każdym razem, kiedy ktoś nas widzi. Ja cie kocham naprawdę – powtarza po raz kolejny, mocno akcentują ostatnie słowo.
Nie wie co powiedzieć. Po prostu spogląda w jej niebywale orzechowe oczy i próbuje to wszystko zrozumieć. Ona mnie kocha.
– Tak długo czekałem, aż znowu to usłyszę – mówi prawie niesłyszalnie i ponownie obejmuje jej kruche, zmarznięte ciało.
Ale ona nie czuje zimna. W środku niej płonie wielki ogień miłości, który nigdy nie zgasł i już zawsze będzie dawać jej siłę do dalszej walki o miłość.

 Wybaczcie, że dopiero dzisiaj. Nie wiem co to się ze mną stało, że jedynka jeszcze nie została opublikowana. 
Tak czy inaczej, rozdziały się pojawią, kiedy prześlę, je dziewczyną, i w przeciągu kilku dni, pojawią się linki do blogów dziewczyn. 
Niestety, szkoła daje się we znaki, więc nie wiem kiedy się zobaczymy. ;) Tak czy inaczej - ściskam Was i przepraszam raz jeszcze. 

Poza tym, zapraszam do skomentowania. <3   

sobota, 6 września 2014

Miejsce III | „Dusza z mojej duszy” | Aussie

“Soy tu gitana, tu compañera,
la que te sigue, la que te espera,
voy a quererte aunque me saquen el corazón.
Y aunque nos cueste la vida,
y aunque duela lo que duela,
esta guerra la ha ganado nuestro amor.”


Jestem Twoją Cyganką, Twoją towarzyszką…

Czuła pod stopami twarde deski teatralnej sceny. Z głośników sączyły się magiczne dźwięki latynoskiej muzyki, która koiła jej umysł, ciało, duszę. Potęgowała doznania, które były nieodłącznym elementem kariery Ludmiły Ferro w argentyńskich teatrach.

Ekscytacja.

Duma.

Spełnienie.

Powoli, nie spiesząc się z jakimikolwiek ruchami, uniosła głowę, wiodąc wzrokiem po opustoszałej sali. Była sama. Tylko ona. Tak jak lubiła, gdy musiała ćwiczyć najnowszy układ, by doprowadzić go do poziomu perfekcji.

Przeczesała drobną dłonią wypielęgnowane, złociste włosy opadające falami do wysokości kręgów lędźwiowych. Wyprostowała się, zaczerpnęła powietrza, odetchnęła głęboko i połączyła się z jej wierną przyjaciółką. Muzyką.

Tą, która za Tobą podąża, która na Ciebie czeka…

Oczekiwanie? Na co?

Ah tak.

Na miłość, która tak bezczelnie jej się wymknęła.

Będę Cię kochać, choćby wyrwali mi serce…

Prawda. Czysta, nieskazitelna, bez żadnej rysy.

Subtelnie podskoczyła w górę, tańcząc całą sobą. Nie popełniała powszechnego błędu, nie angażowała się w swój taniec jedynie fizycznie, ale również psychicznie. A może przede wszystkim?

Jeszcze tego ranka reżyser spektaklu marudził przy jej uchu, by wlała w swój taniec więcej pragnienia, więcej determinacji. Miała ukazać niezłomną wiarę w odzyskanie ukochanego mężczyzny, który odszedł.

Herrera nie miał nawet pojęcia, jak bardzo znajome to wszystko było. Jak bliskie jej sercu, które odważyło się pokochać kilka lat temu mężczyznę, który odszedł. A ona przez cały ten czas, nigdy przenigdy, nie straciła nadziei, że ponownie się połączą. Każdego dnia wyobrażała sobie, jak ich drogi splatają się w jedną, wspólną ścieżkę. Zupełnie tak samo jak cztery lata temu.

I choćby kosztowało to nas życie…

Ją kosztowało to sporo życia. Ponieważ ona swoje oddała. Przekazała je w ciepłe, silne dłonie włoskiego amanta. I gdy nastąpiło gwałtowne zachwianie, czuła, jak resztki, które pozostawiła dla siebie samej, ulatują. Odchodzą w nieznanym kierunku, być może bezpowrotnie. Miłość, którą obdarzyła Federico, była przytłaczająco silna. Jej moc dostrzegała w tym, że mimo wszystko nie przestała go kochać. Nie ważne, co zrobił. Nie ważne, gdzie teraz był i z kim (z nią, o imieniu słodkim jak miód). Nie potrafiła wyzwolić w sobie nienawiści. Chciała się na nim zemścić. Miała przemożną ochotę odpłacić się za wszystkie krzywdy, których doświadczyła w wyniku ich rozstania. Ale utraciła tą zdolność. Wcześniej była przekonana, że ludzie się nie zmieniają. Ale doświadczając tego na własnej skórze, jej poglądy diametralnie się odmieniły.

Choć może ona wcale nie musiała się zmieniać? Może ona zawsze taka była? Czyżby potrzebowała jedynie bodźca, który odsłoniłby jej prawdziwe oblicze? Czy zrobiła to dla niego?

Nie. Dzięki niemu.

I choćby bardzo bolało…

Upadła na podłogę z rozpaczą widoczną na twarzy. Reżyserzy, z którymi pracowała, byli nią zachwyceni. Oczarowani. Zgodnie twierdzili, że jest przeznaczona do tego, by błyszczeć. Mieniła się blaskiem promieniującym na zahipnotyzowaną publiczność, będącą jak w transie podczas jej wystąpień. Mogła jedynie tańczyć i tańczyć. Nie musiała docierać do nich swoim charakterystycznym głosem. Wystarczyło, że ukazała im swoje piękne ciało targane emocjami, pobudzanymi przez odpowiednio dobraną muzykę.

Ferro była przekonana o własnej wartości i to nigdy miało się nie zmienić, nawet jeżeli on spróbował podciąć jej skrzydła. Zewsząd słyszała pozytywne opinie, nie tylko od znajomych, ale przede wszystkim od osób zupełnie jej obcych, nawet nie związanych bezpośrednio ze śpiewem, tańcem, czy aktorstwem. Byli widzami, którzy dostrzegali jej zaangażowanie. Widzieli, że jest prawdziwa. Że nie udaje. Ufali jej interpretacji wizji reżysera, czy dramaturga. Ludmiła nigdy nie przedstawiała sztuki.

Ona była sztuką.

Tę wojnę wygrała nasza miłość.

Nie.

Jeszcze nie.

Walka wciąż trwa.

Federico.

To imię, niczym modlitwa.

Federico.

Dźwięki gitary ucichły. Piosenka dobiegła do końca. Jednak utwory mają tę zaletę, że gdy tylko chcemy, ponownie możemy dotrzeć do ich początku, i znowu, i znowu. Muzyka nie sprowadza na nas bólu pożegnania. Ciągle jest przy nas, gotowa pocieszyć, podnieść na duchu, wesprzeć w złości. Gotowa po prostu być.

Dramatycznie wtuliła głowę w prawe ramię, przymykając powieki.

- Brawo!

Federico.

- Brawo! To było… brawo!

To nie był ten głos.

Po prostu reżyser, którego nie zauważyła wcześniej, obserwował ją z końca sali, a teraz poruszał się w jej stronę raźnym krokiem.

- Zrozumiałaś moje podpowiedzi. Dobrze, Ludmiło.

- Dziękuję – skinęła głową, nie siląc się na uśmiech.

Nie potrafiła, ponieważ w głowie wciąż dźwięczało.

Dźwięczało jedno imię.

Federico.

Zawsze będę na Twojej drodze,
duszo z mojej duszy…*

*
- Sorridi provocandomi... – wciąż szukał i cały czas nie znajdował odpowiedzi.

Miłość? Znał. Doświadczył. I zniszczył.

Pochylając się nad zmaltretowaną kartką papieru, z poobrywanymi rogami, usilnie zastanawiał się nad przeszłością. Jak to możliwe, że koniec nastąpił tak szybko?

Było dobrze. Bardzo dobrze. Czuł siłę jej uczucia. I z każdym kolejnym dniem docierało do niego, jak bardzo się w niej zatracił i jak mocno jej potrzebuje. Wystarczyło tylko, by była przy nim. Dla niego. To wszystko, czego oczekiwał. I otrzymywał to. A dodatkowo zbierał kolejne czułe pocałunki. Muśnięcia jej drżących warg na twarzy były oczyszczające. Zabierały wszystko, co złe. Każdy, choćby minimalny dotyk był prezentem od losu. Naturalne uśmiechy dodające uroku jej pięknej twarzy…

Potrząsnął głową, gwałtownie zarysowując kartkę długopisem. W końcu odrzucił go na biurko, a papier doszczętnie zniszczył, rozrywając na kawałki.

- Co się dzieje, kochanie?

Zmrużył oczy. Nie wyczuł, jak stanęła za nim, delikatnie kładąc dłonie na jego silnych ramionach. Ale to nie były te dłonie. Choćby nie wiadomo jak dużo wkładała uczucia w okazywane mu gesty, to i tak nigdy jej nie dorówna.

- Nie mogę… nie mogę nic napisać… Cały czas próbuję, ale… To takie frustrujące! – nieprzemyślanym ruchem potargał starannie ułożoną grzywkę. W chwili obecnej zupełnie nie interesowało go to, jak musiała wyglądać.

- Masz blokadę?

No przecież mówię, kobieto!

- Tak jakby. Ostatnio często mi się to przytrafia. Być może potrzebuję złapać trochę oddechu? Producenci oczekują nowych utworów, a ja… czuję jak coś siedzi głęboko w mnie, rozumiesz? Wiem, że gdzieś czai się jakiś nowy tekst, świetny utwór, ale nie potrafię go odnaleźć – pomyślał, że to nie ma sensu. Bezsensowne tłumaczenie, którego ona i tak nie zrozumie.

Bo nie rozumiała muzyki. Nie rozumiała pasji tworzenia.

I nie była nią.

Gdyby to ona była przy nim, miałby swoją prywatną inspirację. Miał tego świadomość. Ale co mógł teraz z tym zrobić? Zabawił się kosztem swojego serca. I nie potrafił wyjaśnić, dlaczego. Przecież ono cały czas rwało się w tamto miejsce. Do Buenos Aires. Do niej.

- Con gli occhi mi incateni qui... – zanucił, wpatrując się w pozostałości po kartce, na której usiłował zanotować najnowszy utwór.

- Słucham?

Co, nie rozumiesz rodowitego języka? Czy ty musisz być tak irytująca?

No i dlaczego ja w tym trwam? Siedzę po uszy w bagnie i mam wrażenie, że się z niego nie wydostanę – przełknął ślinę i odwrócił się. Dopiero teraz spojrzał w jej oczy. Nie miały w sobie żadnego błysku. Prawdopodobnie dlatego, że nie były przeznaczone do tego, aby błyszczeć.

- Cały czas myślę nad utworem. Carmela, mogłabyś zaparzyć mi herbaty? – musiał wydostać się z tej idiotycznej sytuacji. Jeśli by tego nie zrobił, mogłoby skończyć się nieprzyjemnie. Ona tego nie zauważyła, ale był na granicy wybuchu. Gdyby nie zgodziła się iść po tę pieprzoną herbatę, zacząłby się drzeć, czy byłby do tego powód, czy nie.

- Tak, oczywiście – uśmiechnęła się, pochylając się nad jego ustami.

O nie, tylko mnie nie całuj.

Pocałowała go. Z uczuciem. Ona je okazywała. On? Niekoniecznie.

Po zakończeniu tej jakże romantycznej sceny nareszcie opuściła sypialnię jego mieszkania. Ostatnio często zostawała u niego na noc. Myślała – cóż, zapewniał ją o tym – że mu to nie przeszkadza.

Jestem urodzonym kłamcą.

To była chwila. Jedna szybka decyzja, adekwatna do jego włoskiego temperamentu. Telefon. Gdzie jest telefon?

- Cześć, Leon. Dzwonię w ważnej sprawie. Może przygarnęlibyście najlepszego przyjaciela?

*

- Wiedziałaś o tym, że Federico planuje przylecieć do Argentyny? – Leon uznał, że przyszedł odpowiedni czas na rozmowę o zaskakującej decyzji Włocha. Choć czy aby na pewno takiej zaskakującej? Verdas pomyślał, że przecież po Pasquarellim można się spodziewać wszystkiego. Absolutnie wszystkiego. Zachciało mu się wycieczki do Buenos Aires, to wraca. Leon wyczuł, że była to decyzja podjęta pod wpływem impulsu. Ale kto wie, może jak najbardziej trafna?

- Słucham? – czyli nie wiedziała. Tak też myślał.

Przyjrzał się dokładniej ukochanej twarzy, którą znał z najdrobniejszymi szczegółami. Oczy Violetty, choć zaspane i zdradzające, że wczorajszy wieczór z przyjaciółkami był doprawdy owocnym spotkaniem, rozbłysły nagle tysiącami iskierek. Tęskniła za Federico i wiele razy mu to powtarzała. Wiedział, że Włoch był często pierwszą osobą, która dowiadywała się o problemach Violi, jej wątpliwościach, troskach, ale również radościach. Leon przyznawał sam przed sobą, że były momenty, kiedy zazdrościł im tej przyjaźni. Czasami miał smutne wrażenie, że nigdy nie wyzbędzie się skłonności do zazdrości, która była jedną z jego najpoważniejszych wad. Jednak gdy teraz patrzył na Violettę, chciał tylko, aby jego słońce zawsze promieniało tak, jak w tej chwili. Jej mina wyrażała zaskoczenie, niedowierzanie i przede wszystkim szczere szczęście.

- Zadzwonił do mnie wczoraj, kiedy byłaś u Fran. Pytał, czy byśmy go nie przygarnęli – złapał delikatnie jej drobną dłoń, dotykając srebrnego pierścionka błyszczącego na palcu. Kiedy ona przybrała tym razem minę niepewną, zastanawiając się, co odpowiedział przyjacielowi, on przysunął dłoń do swoich warg i złożył na niej pocałunek. – Odpowiedziałem, że zapewne nie mamy innego wyjścia.

Wciąż patrzył jej prosto w oczy, obserwując zmiany zachodzące w wyrazie jej twarzy. Tym razem ponownie powróciło rozpromienienie i radość.

- Czy mówił, dlaczego przylatuje? No i kiedy?

Jej głos był melodią docierającą wprost do jego serca, które każdego dnia wypełniało się świadomością ogromnej miłości, jaką go obdarza. Miłość ta była prawdziwa, niewątpliwie szczera i wraz z upływającym czasem silniejsza. Choćby nie wiadomo jak bardzo próbowano ich rozdzielić, zawsze ponownie odnajdą wspólną drogę. Nie było takiej siły, ludzkiej siły, która byłaby w stanie przerwać ich uczucie. Zabrnęło to zdecydowanie za daleko.

- Mówił dość nieskładnie, jakby sam nie wierzył w to, na co się zdecydował. Nie załatwiał nawet biletów. Choć sądząc po tonie jego głosu, możemy się go spodziewać w przeciągu kilku dni. Miałem wrażenie, że jest gotowy wsiąść w najbliższy samolot i przylecieć.

- Leon – zawahała się. Obserwował, jak zastanawia się nad czymś intensywnie. Zmarszczyła czoło, przygryzając lekko dolną wargę. Z oczu zniknęło zmęczenie, a na policzkach pojawiły się urocze rumieńce.

- Tak?

- Czy nie sądzisz, że przede wszystkim… a może tylko i wyłącznie… chodzi mu o Ludmiłę? – był przekonany, że wypowie podobne słowa. Sam doszedł do identycznych wniosków już wczorajszego wieczora, kiedy tylko zakończyli chaotyczną rozmowę.

- Myślę, że spiął tyłek i zacznie w końcu walczyć – powiódł kciukiem po obrączce pierścionka. Na jej wewnętrznej stronie widniało zdanie „Pase lo que pase nuestro amor siempre vivirá”.

Cokolwiek się wydarzy, nasza miłość zawsze będzie żyła.

- A czy ona da mu szansę? – zabrała dłoń sprzed jego ust, dotykając jej zewnętrzną stroną prawego policzka. Uśmiechnęła się, przesuwając ją od brody aż do skroni i z powrotem, jednocześnie drażniąc opuszki palców zarostem.

- Zależy, czy będzie tego chciała.

*
Kolejne dni mijały niemalże w błyskawicznym tempie. Niemym oczekiwaniu. Tak, jakby wiedziała, że za chwilę, już za moment, zdarzy się coś przełomowego. Skąd wzięło się to przeczucie? Nie miała pojęcia, jednak podświadomość nie dawała jej spokoju zarówno za dnia, jak i w nocy. Przez ten czas nie nadawała się do niczego, była rozproszona, rozdrażniona, a jej myśli błądziły z dala od Buenos Aires. No dobrze, wędrowały za ocean, aż do Włoch. Przyszło jej na myśl, że powinna się z tym w końcu pogodzić. Federico tu nie ma i nie będzie, tak? Przekonywała samą siebie, że zawalczy o niego, że spróbują ponownie i nie raz miała wrażenie, że jest gotowa wsiąść w samolot i polecieć do słonecznej Italii, aby móc ponownie zobaczyć jego roześmianą twarz. Tak było choćby po niedawnej próbie, za którą Herrera niebywale ją pochwalił. Ale zaraz potem to podniosłe uczucie minęło, mobilizacja usunęła się w cień, a na przód wysunęła się – jakże niechciana – rezygnacja. Nie było po co się oszukiwać, żyć złudzeniami i wymyślać sztucznej odwagi, skoro i tak nie podjęłaby się żadnych konkretnych działań, poza zadręczaniem się wspomnieniami i wymysłami, jakby to mogło być im razem cudownie.

Jestem tchórzem.

Ale z drugiej strony, minęło tyle lat. Masa dni bez jakiegokolwiek kontaktu od niego. Zaprzestał starań o nią, jakby zapomniał.

Nie chce mnie. Nigdy nie chciał.

Gotowa dalej wpędzać się w ponury nastrój, początkowo nie zwróciła uwagi na dzwoniący telefon. Niechętnie zwróciła wzrok w jego stronę, spoglądając na wyświetlacz.

Leon.

- Tak?

- Witaj, Lu. Czy mógłbym mieć do ciebie wielką prośbę?

- Zależy, jaką. Jeśli ponad moje siły, to od razu się rozłącz.

- Urocza, jak zwykle. Gdybym myślał, że temu nie podołasz, to bym nie dzwonił.

- Mów, bo robi się zdecydowanie zbyt słodko, a ja zaczynam myśleć, że twoje komplementy brzmią nad
wyraz sztucznie.

- Skądże znowu. No dobrze, odebrałabyś Violettę z lotniska?

- Co? Jak to się stało, że nie możesz odebrać twojego ciastka z kremem, światełka w tunelu, bombki choinkowej, łabędzia pośród brzydkich kaczątek…

- Ludmiła…

- … Violetty, z lotniska? Sądzę, że poczuje się zawiedziona, jak nie urządzisz jej czułego powitania wśród tłumów zachwyconych pasażerów. Ja zresztą też bym się tak czuła. Leon, doprawdy, staczasz się po równi pochyłej.

- Czy ty zawsze musisz tyle gadać? Violetta wie o takiej opcji, że to ty możesz ją odbierać. A ja się nie staczam, tylko szykuję dla niej kolację i zwyczajnie się nie wyrobię. To jak będzie?

- Nawet nie wiedziałam, że gdzieś leciała.

- Zobowiązania reklamowe, sama chyba najlepiej to rozumiesz.

- Dobra, dobra, nie podlizuj się znowu. Cóż, spróbuję cię zastąpić, choć mam świadomość, że ci nie dorównam…

- Dziękuję, Lu, wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć. Tylko nic jej nie mów o kolacji!

- Będę milczała jak zaklęta!

- Po raz drugi dziękuję. Przylatuje o 18, z Rzymu.

- Z Rzymu?

- Tak, z Rzymu.

- Dobra, jakoś ją znajdę. Coś jeszcze?

- Tylko tyle, że jeszcze raz dziękuję.

- Verdas, ty i ta twoja przeklęta uprzejmość…


 *
I jak ja mam ją niby znaleźć w tym tłumie ludzi? Taką chudzinę?

Ludmiła krążyła wśród niezliczonej ilości ludzi pędzących z bagażami do bliskich odbierających ich z lotniska albo udających się na odprawę, by móc odlecieć w najróżniejsze strony świata. Teoretycznie Violetta powinna się właśnie pojawić, lecz nigdzie nie było jej widać. Blondynka miała tylko nadzieję, że nie spędzą na lotnisku kolejnej godziny, szukając siebie nawzajem. Nie przepadała bowiem za wszechobecnym lotniskowym tłokiem, przepychankami, okrzykami i rozwydrzonymi dziećmi, uporczywie nie słuchającymi rodziców. Nigdy nie trafiała na chwile spokoju, wręcz przeciwnie. Zawsze, kiedy pojawiała się na lotniskach różnych krajów, akurat wszędzie panował gwar i rozgardiasz, na jej nieszczęście.

Czas chyba zadzwonić, gdzie ona się podziewa.

Już miała wyciągać telefon z torebki, kiedy przez jej ciało przebiegł dreszcz. Dlaczego?

Ten głos…

Nagle wszystko zrozumiała.

- Ludmiła?

To nie Violettę miałam odebrać z lotniska. Violetta przez cały czas była z Leonem w ich mieszkaniu i zapewne robili różne nieprzyzwoite rzeczy, zadowoleni z własnego podstępu.

Federico.

Federico…

- Federico?

Nie potrafiła zdobyć się na nic innego. Nie potrafiła, nie chciała, bała się odwrócić. Spojrzeć na niego. Stanąć twarzą w twarz z miłością swojego życia – musiała to przyznać. Tym dla niej był.

Ale ja jestem tchórzem.

Nie pozostało jej więc nic innego, jak uciec. Miała taki zamiar, lecz poczuła ciepłą dłoń na lewym nadgarstku.

- Sorridi provocandomi con gli occhi mi incateni qui. Mi lasci andare tanto sai che puoi riprendermi... – zanucił, patrząc jej prosto w oczy.

Wiedziała, co to oznaczało. Drugie zdanie sprawiło, że serce zabiło mocniej.

Pozwalasz mi odejść, ponieważ wiesz, że możesz mnie znowu odzyskać.**

Rzeczywiście, wiedziała. Chciała tego.

I tak też się stało.

*słowa hiszpańskie i ich tłumaczenie to utwór, który wykonują Beyonce i Alejandro Fernandez „Amor Gitano”
**słowa włoskie i ich tłumaczenie to utwór, który wykonują Nicole Scherzinger i Eros Ramazzotti „Fino All’Estasi”




Jak mówiłam przy ogłoszeniu wyników, miałam ogromny problem z trzema pierwszymi miejscami. Zdanie zmieniałam co dziesięć minut. Jeżeli nie lepiej. :> Ale te pierwsze trzy prace skradły moje serduszko i powiem tak - i Aussie, i Fruć i Lissa zasługują na pierwsze miejsce. Dlaczego? Przekonacie się, za każdym razem czytając te prace.
Naprawdę, wybór, wręcz masakryczny, kiedy mierzysz się z trzema talentami. :) Nie mniej jednak, Aussie, wiesz, że to jest świetne, prawda? <3
Zapraszam Was serdecznie do skomentowania. ;)
Ściskam!

czwartek, 4 września 2014

Wyróżnienie | "List" | Cathy Lambre

Leon miał chaos w głowie.
Nie potrafił pozbierać swoich myśli, a gdy wreszcie dokładnie przeanalizował po raz kolejny słowa ojca Violetty, zrozumiał. Zrozumiał, ale wciąż nie mógł się pogodzić z jej śmiercią. Ze śmiercią Violi. Dziewczyna nie raz się okaleczała, ale nigdy nie tak, aby stało się jej coś poważnego. Zawsze potrafiła przestać w odpowiednim momencie.
Teraz zrobiła to celowo.
Chłopak jechał do domu Castillo i czuł ból. Rozsadzał go od środka; chciał wydostać się na zewnątrz za pomocą łez, krzyku czy czegokolwiek co sprawiłoby, że wreszcie okazał jakieś, jakiekolwiek emocje, którymi nigdy się nimi nie dzielił. Zawsze miał kamienną maskę, której nikt nie był w stanie ściągnąć. Męczyło go to, ale nie mógł być słaby -  wydawało mu się, że nie ma żadnej pięty Achillesa. Teraz jednak coś trafiło w nią bardzo mocno. Violetta.
Gdy dotarł na miejsce zobaczył ojca dziewczyny z czerwonymi oczyma. Mężczyzna trzymał się za głowę siedząc w kuchni i oddychał niespokojnie, a obok stała pusta butelka alkoholu. Jego córka popełniła samobójstwo. Najpierw stracił żonę a teraz jedyne dziecko.
Co zrobił źle? Gdzie popełnił błąd? Te pytania nie dawały mu spokoju i sprawiały, że miał ochotę dołączyć do córeczki i żony. Był temu bardzo bliski.
  Leon zacisnął szczękę. Chciał go pocieszyć, ale nie wiedział jak. Sam czuł się podobnie - bezsilny, oszukany, samotny. Nie był jednak jego dzieckiem. Był tylko znajomym, bliskim, Violetty ze szkoły.  
Kimś więcej?
- Przepraszam... - powiedział Verdas, starając się zwrócić na siebie uwagę.
- Zabrali ją... - szepnął dorosły - Zabrali mi Violę... Odeszła, uciekła... Przeze mnie. Tylko i wyłącznie przeze mnie. Pieprzony ojciec, który jej nie rozumiał i ją zaniedbywał - zaczął nerwowo wyrywać włosy - Pieprzony ojciec! - krzyknął.
Znów powtórzył, ale jego głos załamał się i nie był w stanie nic powiedzieć. Mężczyzna pociągnął nosem, a po policzkach spłynęły liczne łzy.
  Leon poczuł się okropnie. German był dobrym ojcem i kochał Violettę najbardziej jak mógł. Starał się, aby było jej jak najlepiej. Teraz jednak odeszła bez słowa, zostawiając go i sprawiła, że jej ojciec nie wytrzymał nerwowo. Chciał ją z powrotem. Chciał ją przytulić. Całą i żywą. Nie mógł.
- W pokoju - szepnął starszy mężczyzna - zostawiła Ci list.
Potem złapał butelkę i chciał się napić, ale ta była pusta. Chyba chciał nią rzucić, ale ręką ugięła się i znów podparła czoło inżynierowi. Był wyczerpany emocjonalnie i fizycznie.
  Chłopak zawahał się, czy to dobry pomysł zostawiać go samego, ale skoro był sam przez tyle czasu, to teraz także nic nie powinno się stać.
Wszedł po schodach i stanął przed pokojem dziewczyny. Jego ręka zdarzała, bo Violetta właśnie tam to zrobiła. Tam popełniła samobójstwo. Leon odważył się jednak i wszedł do środka.
Na pierwszy rzut oka wszystko było w normalnym stanie. Potem zobaczył to wszystko, co tam się stało oczami wyobraźni.
Violetta krążyła po całym pokoju, za pewnie ubrana w jedną z tych swoich zwiewnych sukieneczek.
 Tych które kochał? Potem usiadła przy biurku i wyciągnęła z szafki pojemnik. Wyjęła z niego jakąś pigułkę. Pierwszą, drugą. Potem całą garść i popiła alkoholem. Wtedy położyła się na łóżku i leżała.
Do końca. Do samego końca.
Ciała jednak nie było. Policja i karetka przyszła tu przed nim. Zabrali ją, zabezpieczyli wszystkie dowody. Został tylko list.
  Leon usiadł na krześle przy biurku i podniósł kopertę. Była zaklejona, a na jej wierzchu napisane było "Dla Leona, mój ostatni list". Verdas od razu poczuł gulę w gardle. Zacisnął jednak zęby do bólu i wyciągnął list z koperty.
  Violetta pisała to odręcznie, bez pośpiechu. Chciała, aby wyglądał starannie. Tu i tam jednak dostrzegł wyschnięte plamy po łzach. Zaczął czytać.

"Kochany Leonie,
gdy to czytasz, siedzisz w moim pokoju, wyobrażam to sobie. Wczytujesz się w ten list i zastanawiasz się dlaczego to zrobiłam, szukając w nim odpowiedzi.
Nie była to łatwa decyzja, ale i nie pochopna. Myślałam nad tym długi czas, ale teraz już mnie z Wami nie ma. Zostawiłam Was, ale to chyba nic nie zmieni. Wiem, że niedługo zapomnicie. Znajdziecie coś, co pomoże Wam przez to przebrnąć. Z resztą teraz, gdy to pisze, nie myślicie o mnie. Wiem to, bo ostatnio nikt mnie nie dostrzega. Jestem mgłą, która czasem przysłania inne sprawy.
Najbardziej jednak bolało mnie to, że to Ty mnie odepchnąłeś. W tej chwili czytasz to z łatwością, ale powiedzenie tego Ci prosto w twarz było dla mnie zbyt trudne. Często o Tobie myślałam. Zastanawiałam się, kim dla Ciebie jestem, a bardzo chciałam kimś być. Kimś więcej, niż koleżanką ze szkoły. Chciałam jakoś to pokazać, ale Ty to olewałeś. Czułam... czuję ogromny ból.
Moje życie w ciągu kilku ostatnich miesięcy nie miało sensu. Byłam niepotrzebna każdemu z Was. Wiem, że doskonale poradzicie sobie beze mnie. Tak będzie łatwiej - Wy nie będziecie męczyć się ze mną, a ja ze swoim życiem. Jeśli nie będziecie tęsknić, zrozumiem. I tak teraz już nic nie powiem, nie poskarżę się, nie powiem żadnego głupiego zdania. Będę milczała; dam Wam spokój.
Powiedz Federico, że był dobrym przyjacielem i jeszcze lepszym bratem. Francesce przekaż, że życzę jej szczęścia z Marco. Są naprawdę piękną parą. Natalia niech wciąż będzie twarda, ale niech kiedyś przypomni sobie o chłopaku, który ją kocha i cierpi dla niej tak jak ja dla Ciebie. Diego wspomnij, że pomimo małej ilości rozmów, jakie przeprowadziliśmy, jest dobrym przyjacielem. Cieszę się, że znalazł Ludmiłę i jest dla niej oparciem. Niech zastąpi przy niej moje miejsce. Tacie musi ktoś pomóc. Przykro mi, że go zostawiam, ale wiem, że jeszcze się z nim spotkam. Pozdrowię od niego mamę. Chciałabym tylko, abyś wiedział, że kochałam Cię. Mogłam oddać za Ciebie życie i za chwilę to zrobię. Nie upokorzę Cię, nie będę starała zwrócić na siebie Twojej uwagi, bo widzę, że to ignorujesz i nic z tego nie będzie. 
Żegnaj i na zdrowie.
                                                                                            Zawsze kochająca Violetta."

W tej chwili  chłopak nie starał się powstrzymywać swoich uczuć. Zrozumiał, że kobieta jego życia, umarła właśnie przez to - przez jego niedostępność. Znienawidził się w jednej chwili.
Zrobiła to dla niego. Aby nie czuł się winny. Winny? On? Nie, to niemożliwe.
A jednak. To była jego wina. Jego i tylko jego. Bo nie zauważył, bo nie potrafił okazać uczuć.
 Postanowił nie zapominać. Nigdy. Aż do śmierci i jeszcze dłużej.

wtorek, 2 września 2014

Wyróżnienie | "Wszystko, co mnie zabija, sprawia, że jestem jeszcze silniejsza". | Nina Verdas


Miłość przybywa tak wolno, a odchodzi tak szybko.
Czemu jednak nie potrafimy się zatrzymać przez moment i cieszyć się chwilą?
Dlaczego nieustannie musimy zastanawiać czy to co zrobiliśmy w przeszłości było dobre, a czy to co wykonamy w przyszłości będzie wystarczyć? 
Jesteśmy tu i teraz. Nie zmarnuj tego.

     Czy nadal mnie kochasz? 
     Czekam tu na Ciebie, lecz nie przychodzisz. 
     Usycham z tęsknoty, ale Ty o tym nie wiesz. 
     Chcę Cię znów ujrzeć, przytulić, pocałować. 
     Nie masz pojęcia jak bardzo Cię potrzebuję.
     Złóż na moich ustach ostatni piękny pocałunek, pokaż jak bardzo Ci zależy.
     Bo mi zależy. Cholernie. 
     Nie widzisz jak moje serce po raz kolejny ubolewa. 
     Nie słyszysz mego ciągłego wołania. 
Błagam. Nie mam już siły ścierać kolejnych łez w środku nocy. 

~~~

     Podobno nic nie mogło zniszczyć miłości między nimi. Nic nie mogło stać na drodze tej pięknej Włoszki i tego tajemniczego lecz zdeterminowanego Włocha. Podobno miał być przy niej aż do końca jego dni, lecz były to tylko kłamstwa. W jej twarz zostały rzucone puste słowa, które nie miały prawa się pojawić w jej spokojnym życiu, lecz ona nie potrafiła uciec od miłości, którą uważała za taką realną, prawdziwą. Mogła wybrać inną, lepszą drogę, ale nie miała pojęcia co może na nią czekać z tym tajemniczym chłopakiem. Wszyscy jej mówili, żeby jak najszybciej oddaliła się od niego, lecz jej instynkt wmawiał jej, że droga, którą podróżuje jest właściwa i żeby słuchała tylko siebie, nie tych idiotów, którzy niestety okazali się najważniejszymi ludźmi w jej życiu. I dlatego musiała przejść przez konsekwencje tego bezmyślnego czynu. Swe serce oddała jemu, a w zamian dostała najpiękniejsze chwilę swojego życia, oraz te najbardziej mroczne i przerażające. Nauczyła się kochać i niestety za bardzo się przyzwyczaiła, uzależniła. Próbując jak najbardziej się zbliżyć do niego, nie tylko sprowadziła siebie na złą drogę, ale też straszliwie z tego powodu musiała cierpieć, gdy to wszystko runęło. Czasem zastanawiała się, czemu podjęła taką bezmyślną decyzję zadając się z taką osobą jak on, lecz nie mogła znaleźć odpowiedzi. Nawet gdyby nie postanowiła do niego podejść, on by i tak ją strasznie przyciągał do siebie. Pomimo tego, że ten czyn był nieodwracalny, ona i tak przeklinała za każdym razem, gdy wspominała te chwile z nim. Te chwilę były jednak tylko przeszłością, a podobno w życiu liczy się tylko przyszłość - więc Lodovica nie miała prawa ciągle ubolewać po nim.
     Nie miała niczego, prócz jednej, drobnej rzeczy.
     Pozostawił po sobie jedną, malutką pamiątkę, jedyny znak, że to co się wydarzyło nie było snem. Tylko to jej pokazywało, że w jej sercu nadal tkwi ten chłopak i za żadne skarby świata nie ma zamiaru wyjść. Ten dar ciągle jej przypominał, że mieli być razem aż do końca swego życia, tak jak on jej mówił...

A jednak.

~~~

Czasem ludzie są zajęci i nie dostrzegają problemów ich bliskich. 
To dlatego niektórzy popełniają samobójstwa i wyprawiają różne głupstwa, nad którymi nie potrafią zapanować.


     Słońce już znajdowało się za horyzontem, a lekki wiaterek delikatnie muskał jej policzki. Ten wieczór był szczególnie ważny dla niej - miała szansę wyznać jej ukochanemu prawdę i choć w jej żołądku czuła nieprzyjemny skurcz za każdym razem, gdy zastanawiała się jaka może być jego reakcja, miała ogromną nadzieję, iż zaakceptuje fakt, że ona, jego dziewczyna, najbliższa dla niego osoba, cały jego świat, jest w ciąży.
     Nikt nie mógł się spodziewać, że piękni młodzi ludzie mogą zostać rodzicami po takim krótkim okresie. Znali się zaledwie pół roku, lecz w ich związku czas nie miał wielkiego znaczenia. Dla nich liczyły się tylko te momenty, w których byli razem, nic więcej. Nawet kiedy wiedzieli, że wszyscy dookoła nich opowiadali różne kłamstwa o nich, uważali, iż nawet taka trudna sytuacja nie może sprawić, żeby ich miłość została rozdarta. Kiedy jednej nocy przeżyli razem jedną z najcudowniejszych chwil swego życia, nie było już wątpliwości, że ona i on będą razem do końca. 
     Lecz na świecie żyją tacy ludzie, którzy zrobią wszystko, by w kogoś duszy zabrakło jakiekolwiek szczęścia i miłości.
     Lato już minęło i w powietrzu było czuć chłód, a z drzew zaczęły spadać liście. Może i to nie był najpiękniejszy sezon w całym roku, lecz dla niej taka atmosfera była nadzwyczajna. W powietrzu nie czuła takiego wielkiego skwaru ani również ogromnego chłodu, tylko zwyczajny klimat, najbardziej odpowiedni dla ludzi jak ona. Podczas gdy wszyscy uważali, iż jesień to brutalny okres i że nic intrygującego nie dzieje się w tej porze roku, Comello zauważała najpiękniejsze dary natury akurat wtedy, gdy kwiaty zaczynały więdnąc. Charakter tej młodej kobiety można było uznać za nietypowy, lecz w jej sercu pojawiło się więcej smutku niż jakikolwiek zwykły człowiek mógłby sobie wyobrazić. 
     Było już ciemno, a na niebie zaczęły powoli pojawiać się malutkie gwiazdki. Wreszcie ujrzała niedaleko kontury parku, w którym zostało zaplanowane ich spotkanie. Przyśpieszyła tempa, by jak najszybciej znaleźć się w jego silnych ramionach.
     Nagle poczuła ogromne cios w okolicach żeber i po chwili straciła swą równowagę, zmuszając swoje ciało do upadku na brudny i wilgotny beton. Przez ułamek sekundy wydawało jej się, iż zobaczyła wielką sylwetkę osoby, która powaliła ją na ziemię, lecz nie miała wiele czasu na przemyślenia na temat kim mógł być ten tajemniczy mężczyzna, ponieważ chwilę po tym nagłym wydarzeniu gwałtowny, przeszywający ból również w mięśniach swej dłoni. Wydusiła z siebie głośny jęk i czekała na swoje dalsze losy, nie potrafiąc myśląc jasno na temat tej sytuacji, w której się znajdowała. 
     - I co teraz zrobisz? - usłyszała głos chłopaka i jego chamski śmiech, który sprawiał, że poczuła niemiły skurcz w żołądku. Lodovica spróbowała się ruszyć, lecz on stanął na jej krwawiącą dłoń, tak, by znieruchomiała. - Już nie jesteś taka odważna, co? A już myślałem, że Jorge zmienił cię już na zawsze. Ale chyba pozory mylą, co, skarbie? Gdzie zniknął ten piękny uśmiech, Comello?...
     - Odwal się... - odpowiedziała prawie niesłyszalnym szeptem i rzuciła się na sprawiającego jej ból chłopaka, próbując go zaatakować, lecz bez skutku.
     Znów zaśmiał się swym odrażającym śmiechem.
     Poczuła jak na jej policzkach spłynęły słone łzy. Modliła się o to, żeby ktoś, ktokolwiek, zauważył tą scenę oraz powstrzymał tego brutalnego chłopaka, przynajmniej spróbował. Jakakolwiek pomoc by się bardzo przydała w tej chwili, lecz wtedy było tak późno, że nikt już nie wędrował po tych ulicach. Na szczęście, Lodovica zauważyła jakąś postać niedaleko, więc bez zastanowienia zaczęła wołać zdesperowanie.
     - Milcz, pieprzona dziwko! - syknął i walnął pięścią jej klatkę piersiową, jakby chciał zabić ją, delikatną i bezbronną dziewczyna, która posiadała tak niewiele lat. Gwałtownie złapał jej ramiona i usiadł na jej brzuchu, pozbawiając jej jakiegokolwiek ruchu. - Masz się nie odzywać, rozumiesz?! Siedź cicho, jeżeli życie ci miłe... - W jego głosie było słychać złość oraz furię, co wydawało się niedorzeczne, ponieważ wydawało jej się, że nigdy nikomu nie zrobiła żadnej wielkiej krzywdy.
     - Czemu... - wyjąkała, po czym zamknęła oczy i nie potrafiła zebrać wystarczającą ilość siły, by znów je otworzyć. Poczuła jego oddech na jej twarzy oraz odrazę, jaką czuła jednocześnie do niego za zaatakowanie ją i do niej samej, za swoją cholerną słabość.
     - Naprawdę mnie nie pamiętasz? - spytał, a w jego głosie słyszała nutkę złości. - Chociaż, to stało się bardzo dawno temu, a ciebie to na pewno mało obchodziło, tak jak tego twojego kochasia. Ale z nim rozprawię się później, kiedy wreszcie zdecyduje spróbować uratować swoją ukochaną... Może pamiętasz to, iż byłem twoim najlepszym przyjacielem, jedynym wiernym kolegom i do tego ważną częścią twojego życia? Zresztą ty tak mówiłaś, ale skąd już mogę wiedzieć, że to prawda? Odrzuciłaś mnie, powiedziałaś, że już nie jestem ci potrzebny. A ja się tak bardzo poświęciłem dla ciebie, jako jedyny nie opuściłem cię, gdy oddałaś swoje całe życie temu idiocie. Patrzyłem jak się zmieniasz z tej pięknej i uroczej dziewczyny w tą chamską, bezmyślną kobietę, która zachowuje się tak nieracjonalnie... Jednak zostałem przy tobie, wierzyłem, że jednego dnia znowu będziesz tą samą Lodovicą co kiedyś. Lecz gdy powoli traciłaś zainteresowanie mną, uznałem, że nie jestem już tobie potrzebny... Nawet kiedy w twoje urodziny podarowałem ci kwiaty, ty rzuciłaś je w kąt i poszłaś z powrotem to tego debila. I teraz to ja się pytam: czemu?! Czemu zachowałaś się jak małe dziecko, któremu znudziła się jakaś zabawka a spodobała jakaś nowa?! Wiem, że nie byłem idealny, ale też mam uczucia! Mogłaś okazać choć trochę serca, bowiem dałaś mi zupełnie niepotrzebną szansę na lepsze jutro! Ale teraz jest za późno kochanie, żeby to wszystko odczarować. A mogło być tak pięknie...
     - Proszę, zlituj się... - zaczęła łkać, gdy zaczęła wspominać te wszystkie błędy, które popełniła przez miłość do Jorge, nie potrafiąc zapanować nad sobą. Powoli traciła tlen, nie potrafiła złapać powietrza w płucach, tymczasem on znów zachichotał.
     - Skarbie, trzeba było o tym pomyśleć o wiele, wiele wcześniej... - rzekł, delikatnie dotykając jej policzek. - Parę miesięcy temu nie myślałaś o konsekwencjach swojego czynu, co...? - zamilkł, jakby zastanawiał się nad czymś. Lodovica czuła nietypową ochotę przytulenia jego; tyle ich łączyło, że nie miała ochoty słuchania jego przerażających szlochów. Pamiętała każdy dzień spędzony z nim, natomiast zostawiła go na pastwę losu i odeszła, tak po prostu. Chciała otrzeć jego, lecz zamiast tego leżała ciągle na ziemi, czekając na jego dalsze słowa.  - Kochałem ciebie. Nie rozumiesz tego?! Darzyłem cię miłością, oddałem ci wszystko co miałem! Teraz za każdym razem, gdy o tobie wspominam, powstrzymuję się od nagłego płaczu lub załamania nerwowego, ponieważ w takim stanie zostawiłaś mnie tego cholernie koszmarnego dnia! A teraz?! Nawet mnie nie pamiętasz, co?! Spójrz mi w oczy, Lodovica, spójrz mi w końcu w oczy!
     Wtem otworzyła swe oczy i spojrzała na jego pokrytą brudem twarz, jej serce bijące jeszcze mocniej niż przedtem. Wspomnienia, które kryły się w jej głowie od tak bardzo długiego czasu wywołały u niej nieprzyjemną burzę w sercu, a po jej policzkach ciekły łzy pełne frustracji oraz przerażenia, ale również tęsknoty za czasami, kiedy ona była zupełnie inną osobą. W błękitnych oczach Francesco ujrzała te same iskierki, które zawsze zauważała kiedy byli młodzi, jego blond włosy ciągle opadały na jego czoło, dokładnie tak jak dawniej, zanim los ich rozdzielił. Ale czy naprawdę to los sprawił, iż ta dwójka młodych ludzi straciła ze sobą kontakt oraz znalazła sie w takiej niefortunnej sytuacji? Gdy zebrała wszystkie swe myśli, przypomniała sobie, że to wszystko była jej wina, zostawiając jej najbliższego przyjaciela z tyłu.
      Czasami, kiedy leżała sama w swym pokoju, przeglądała swoje stare zdjęcia, nie potrafiąc pojąć czemu wszyscy jej przyjaciele ją zostawili. Czytała swoje dawne notatki; wspominała. Jednak nigdy nie doszła do wniosku, że jej znajomi mieli o wiele więcej rozsądku niż ona: bali się, iż Jorge sprawi, że ona będzie o wiele gorszą osobą niż tak naprawdę była. I ich teorię się sprawdziły. Stała się niesympatyczną osobą, która śmiała sie z każdego upadku jej wrogów, nie miała litości dla nikogo prócz jej ukochanego, chłopaka, w którym zakochała się po uszy, co okazało się bardzo pechowe.
     - Gdyby dało się zmienić bieg czasu - wyszeptała, patrząc mu prosto w oczy, tak jak prosił. Widziała w nich cierpienie, straszliwe cierpienie oraz przerażenie, którego ona nie mogła znieść.  - Wszystko byłoby inaczej... Byłabym lepszą osobą...
     - Gdyby dało się zmienić bieg czasu - odparł, nie spuszczając z niej wzroku - Nigdy bym się w tobie nie zakochał. Nie mógłbym tak ryzykować.
     Napięcie między nimi zostało przerwane przez wydarzenie, które nastąpiło parę sekund po oświadczeniu Francesco. Jednak wszystko wydarzyło się tak szybko, że Lodovica nie potrafiła pojąc co się dzieje dookoła niej. Próbowała się rozejrzeć, lecz ciemność pokrywała całą okolicę. Ponadto wiedziała, że ktoś bądź coś zaatakowało jej dawnego przyjaciela, ponieważ już nie czuła takiego ciężaru na swoim ciele, a ujrzała wcześniej ciemną postać, która strąciła go na ziemię. Nagle spojrzała do tyłu i zauważyła dwóch mężczyzn walczących razem w krwawym starciu. Z jej ust wymsknął się krzyk.
     - Lodovica, uciekaj! Nie możesz tu zostać ani sekundę dłużej! - usłyszała bardzo znajomy głos.
     Był to Jorge.
    Próbowała wstać. Na marne. Zaczęła się czołgać w stronę miejsca, z którego przyszła, czując przeszywający ból na całym ciele. Jej dłoń była prawdopodobnie złamana, ponieważ nie mogła nią poruszać, lecz nie mogła się przejmować takim drobiazgiem w takiej krytycznej sytuacji. Co się działo? Czy ktoś zostanie poważnie zraniony, lub, co gorsza - umrze? Miała wielką ochotę przerwać tą bijatykę, ale nie potrafiła wcale podnieść swe ciało z brudnego betonu, a już po paru sekundach poddała się. Czuła, że to już koniec. Już wiedziała jak czuje się człowiek, który umiera: bezużytecznie, niepotrzebnie. Słyszała za sobą głosy dwóch chłopaków, którzy pełnili ogromnie ważną rolę w jej życiu i miała wrażenie, jakby słyszała je po raz ostatni. Jeden z nich, z tego co usłyszała, próbował się do niej dostać, by skończyć to, co zaczął. Jednak drugi mu na to nie pozwalał, bowiem wiedział, iż ten chłopak chce zabić ją, na co nie mógł pozwolić. Natomiast Lodovica odnosiła wrażenie, że już jest za późno oraz już niedługo i tak rozstanie się ze swym życiem na zawsze. Znienacka zapadła cisza.
     - Jorge...? - zdołała się odwrócić na parę sekund, lecz ból był tak ogromny, że nie potrafiła utrzymać się w takiej pozycji na długo. Jej powieki stawały się cięższe z każdą chwilą, a ona traciła jakąkolwiek nadzieję. Podniosła wzrok po raz ostatni, i odniosła silne wrażenie, że ktoś klęka nad nią. Poczuła, jakby ktoś wepchnął sztylet w jej serce. Leżała tak przez parę sekund, przerażona, po czym rzekła: - Błagam, zrobię cokolwiek chcesz, tylko nie rań mnie, przecież ja... ja rozumiem swoje błędy i spróbuję wszystko naprawić, ale nie zabijaj mnie, błagam cię...
     - Ciii... Uspokój się, to tylko ja... - jego głos znów wypełnił jej serce nadzieją. Poczuła, jak ją podnosi i kładzie na swych kolanach, żeby jej było wygodnie i przyjemnie. Nareszcie była bezpieczna. - Nie martw się, kochanie... Już po wszystkim. Zadzwoniłem po pogotowie, nie mógłbym tak ciebie tu zostawić bez żadnej opieki. Ale... może ci się to wydawać niejasne, zwłaszcza w takim stanie, lecz ja... ja nie mogę dłużej z tobą zostać. Nie mogę narażać cię na takie niebezpieczeństwo. Zdałem sobie sprawę, że przeze mnie jesteś inna, gorsza, i to wszystko moja wina... Nie zasługujesz na mnie. Przepraszam, kochanie...
     Te słowa były dla niej gorszym bólem niż wszystko co się wydarzyło przez ostatnią godzinę. On chciał ją zostawić... ot tak? Przecież mieli zostać rodzicami, wychować razem ich dziecko, żyć długo i szczęśliwie... czemu te marzenia stały się w jednej chwili nierealne, pękły jak bańka mydlana? Lodovica Comello nie płakała tak jak zawsze. Była tak wstrząśnięta, że nawet zapomniała o płaczu - ona czuła coś o wiele, wiele gorszego niż ból i cierpienie. Łzy nie były w tej chwili potrzebne, ponieważ po jej minie Jorge od razu wiedział co ona czuje. Za dobrze ją i znał i potrafił dobrze odczytać z jej oczu co jest w jej sercu oraz duszy.
     - Tak będzie lepiej - stwierdził, prawie niesłyszalnym szeptem. - Dla mnie to również jest cholernie ciężkie, ale to jest dla twojego bezpieczeństwa...
     Rzuciła się w jego objęcia i nie miała zamiaru go puszczać, bowiem taki czyn przekraczał jej wszystkie granice. Nie potrafiła uwierzyć w to, że on, Jorge Blanco, chłopak, dla którego straciła głowę, za którym skoczyłaby w ogień, chciał ją zostawić, położyć z powrotem na ziemię oraz odejść -  na zawsze.
     - Nie możesz! - pisnęła, nienaturalnie wysokim tonem - Nie możesz, nie możesz, nie możesz! - zaczęła powtarzać te dwa słowa, jakby one miały zmienić wszystko, natomiast on złapał jej policzki i zaczął ją uciszać, patrząc jej prosto w oczy. - Nie możesz mnie zostawić! Zostaniesz ojcem, a ja matką, nie masz prawa zostawić tego dziecka! - to wyznanie odjęło mu mowę.
     Powoli, jej powieki znów się zamknęły, lecz tym razem nie otworzyły się przez bardzo długi czas. Lodovica straciła przytomność i po paru minutach została zawieziona do szpitala. Przez całą podróż karetką nie obudziła się i dopiero gdy dotarła na miejsce, zauważyła, że nie ma Jorge w pobliżu, oraz to, że została sama, kompletnie sama.
     Nigdy nie czuła się tak potwornie bezużytecznie jak wtedy.

~~~

     Zimne krople potu spływały po jej czole, tymczasem ona, wyczerpana oraz wykończona, stała nad umywalką, a sekundy pełzły niesamowicie wolno przez tą ostatnią godzinę, którą spędziła sama, w szponach cierpienia.
     Ściskała pięści, próbowała ignorować ból, który zawładną jej ciałem. Kompletnie nie wiedziała co się działo oraz to, co miało nastąpić. Ból nie przechodził i nie miał najmniejszego zamiaru przejść. Każda minuta była kolejną udręką dla jej ciała, a ponieważ nie potrafiła się skupić na niczym innym, wskazówki w zegarze, który był powieszony na ścianie, sprawiały wrażenie jakby prawie w ogóle się nie ruszały.
     Minęły dwa miesiące odkąd ostatnio widziała Jorge, i były to najgorszy okres w całym jej życiu. Parę dni po tym okropnym incydencie, została przesłuchana w sprawie tego wydarzenia, w którym została pobita oraz prawie zabita. Opowiedziała tą odrażającą historię co do szczegółu, lecz nie powiedziała nikomu kim tak naprawdę był ten mężczyzna, który ją uratował. Zmyśliła, że był to zwykły przechodni, który raczył jej pomóc, i że nie miała pojęcia gdzie on był i jak wyglądał. Gdyby wyjawiła im, kto pobił Francesco, na pewno wpakowałaby Jorge w kłopoty, gdziekolwiek on się znajdował. Gdy Lodovica trochę się uspokoiła i wróciła do zwyczajnego życia, musiała żyć bez jakiejkolwiek pomocy. Została kelnerką w pobliskiej kawiarni szukała jakichś studiów, w których mogłaby rozpocząć swą naukę inżynierii. Jednak musiała trochę zarobić nim mogłaby cokolwiek zrobić; została bez ani jednego grosza w kieszeni, bowiem jej rodzice nie chcieli mieć z nią kontaktu i na dobry początek musiała nauczyć się żyć samodzielnie. Starała się nie myśleć dużo o swej przyszłości, lecz nie było to takie łatwe jak jej się wydawało.
     Fala obrzydzenia przeszła przez jej ciało i po raz kolejny zebrało jej się na wymioty. Raptem osunęła na podłogę i oparła się o ścianę, ponieważ czuła się, jakby ktoś ją trzymał za ramiona i przytrzymał, kazał, żeby leżała na ziemi. Czuła się jak marionetka. Zwykła, bezproduktywna marionetka, która nie miała w życiu żadnego celu. Była jak motyl bez skrzydeł.
     Wydała z siebie głośny wrzask, przerażający, przeraźliwy oraz niepowstrzymalny. Wtem Lodovica ujrzała na podłodze krew, mnóstwo krwi rozlanej dookoła niej. Nie potrafiła oddychać równo, ciągle wzdychała i jęczała, a rozdzielający ból stawał się jeszcze gorszy.
     Zerwała z siebie swą obcisłą piżamę, by choć odrobinę złagodzić ból i przykryła się nią, nadal zaciskając zęby z bólu. Padła na ziemię, jej policzek dotykający zimnych płytek.
     Wówczas zrozumiała co się dzieje.
     Straciła dziecko. Szach mat.
     Jedyna pamiątka po nim, martwa.
     Jedyny znak.
     Jedyny dar.
     Niesprawiedliwość wygrała.
     Mogła otrzymać jedyną malutką osóbkę, która by ją pokochała, mimo jej mrocznej przeszłości. Jednak ta szansa przeminęła - na zawsze.
     Co w tej chwili czuła?
     Nic.
     Cholerną pustkę, którą mogła wypełnić tylko miłość, której wtedy najbardziej jej brakowało.
     - Uratuj mnie...
     Lecz nikt nie przyszedł, a ona została sama, przerażona, na podłodze w pustym mieszkaniu na pustej ulicy ze złamanym sercem.
     Zycie to zwykła walka o przetrwanie - wszystko co Cię zabija, sprawia, że jesteś jeszcze silniejsza.



- Kocham cię - wyszeptał, prosto do jej ucha, by  nikt inny tego nie słyszał.
- Nie zostawisz mnie, prawda?
- Nigdy.






 Dyplom dla Ciebie, kochana. ;) Nie jest chyba aż taki zły, mam nadzieje. <3 A Was czytelników, zapraszam do skomentowania i pozostawienia po sobie głosu w ankiecie. Ściskam! ♥