poniedziałek, 31 marca 2014

Rozdział 25

  'Wizja przyszłości'

          'A niebo znów na głowę spa­da mi. I nadziei co­raz mniej na słońce.'                                                                                                       -Katarzyna Nosowska  

 

 

            W jej sercu cicho skomliła nadzieja. Nadzieja była delikatna i krucha. Spokojnie znosiła wszelkie trudności. Wszystkie kłótnie zapominała jak najszybciej, odpychając od siebie gorszą stronę dziewczyny. Skromnie zamieszkała w środku Camili, patrząc razem z nią na świat. Starała się przekonać rudą patrzeć na słońce. Ale jedyną rzeczą jaką Torres miała w głowie był deszcz. Małe kropelki odbijające się melodyjnie od parapetu byłby idealne. Niebo powinno zastąpić chmury, a żółta plama świecąca u szczytu nieba zmniejszyć się do rozmiarów główki od szpilki. Nic nie miało prawa być szczęśliwe. Nie teraz. Nie przy niej.
           Nadzieja powoli się podawała. Aż w końcu zniknęła na dobre.
           I co teraz?
         Ból kiedyś minie? Cierpienie ustanie? Znów zapragnie, aby słońce muskało jej skórę? Przyszłość to wielka nie wiadoma. A skoro to wielka niewiadoma... To, co jeżeli już nigdy się nie uśmiechnie?
          Skuliła się w kącie łóżka, coraz bardziej przytulając się do ściany. Kolorowe plakaty, porozwieszane po całym pokoju wydawały się nie na miejscu. Kompletnie nie pasowały do atmosfery w nim panującym.  Wszech obecny smutek i gorycz niszczyły słodką aurę kolorowego pomieszczenia. To nie było królestwo Camili. Już nie. Głowę wcisnęła między kolana. Otoczyła się ramionami, chroniąc się przed całym złem tego świata. Problem w tym, że ono nie zniknie. Nie ważne jak bardzo by tego chciała. Od konsekwencji swoich czynów nie da się uciec, nigdy. Wyzwoleniem może być tylko...
             Śmierć?  Podniosła gwałtownie głowę. Czy na pewno?
           -Nie-wyszeptała.-Ona nadejdzie prędzej czy później, nie mogę tego przyspieszyć-pierwsze łzy powoli zaczęły płynąć. Oczy zaczęły ją szczypać, a obraz rozmazywał się od ilości wody. Nie mogę tego zrobić. Jestem silna. Dam radę. Powtarzała sobie jak mantrę. Świat od zawsze było okrutny. Powoli zbiera swoje ofiary. Nie wszyscy przetrwają. Dlaczego z nią miałoby być inaczej? Chciała być dzielna; wziąć się w garść; uśmiechnąć się do swojego odbicia. Zamiast tego, echem odbijał się jej coraz głośniejszy szloch.
          Wystarczyłby jej przyjacielski uścisk Fran, zadziorny uśmiech Verdasa a nawet głupoty wygadywane przez Andresa. Cokolwiek związanego z nimi, rozświetliłoby jej twarz. Kochała ich. Nadal kocha. Do czego jej ta miłość, jeżeli oni nie chcą na nią patrzeć? Jeżeli oni... Drzwi otworzyły się z lekkim skrzypnięciem, Torres nawet nie podniosła głowy. Tylko jedną osobę interesowało co się z nią dzieje. To musiał być on.
        -Kochanie nie płacz-pocałował ją w czubek rudych włosów. Starał się objąć ją silnymi ramionami, ale nie chciała się ruszyć.-Cama, przestań-zmiękła, słysząc jak czule się do niej zwraca. Podniosła głowę do góry, nie śmiało spojrzała w te idealne oczy... Kochała go i za nic nie chciała z tego zrezygnować. Wierchem dłoni starł każdą łzę, które według niego nie były tego warte. Objął Camile ramieniem, a ona mocno wtuliła się w jego ciepły tors. Na sekundę zapomniała, jaki świat był dla niej okrutny. Potem na nowo zaczęła moczyć mu koszule, utwierdzając się w przekonaniu, że jej nie opuści. Nie, kiedy najbardziej go potrzebuje.
          Może tylko on był jej potrzebny do szczęścia?
          Może.. Może, ci przez których uroniła morze łez, wcale na to nie zasługiwali?
          Może, pozostali nie byli warci jej przyjaźni?
                   

niedziela, 23 marca 2014

Rozdział 24

'Idealny moment'

'Przeg­rać walkę z sa­mym sobą to naj­gor­sza z możli­wych po­rażek w życiu.' ~autor nieznany


         Dosyć dziwnie to wyglądało. Wychodził z domu, i pędem biegł do furtki, tylko po to aby zrobić dwa kroki do przodu, zatrzymać się i z prędkością światła wrócić na bezpieczne terytorium, trzaskając drzwiami.  W starodawnie urządzonej kuchni. Tak przynajmniej uważał Broduey. Należąc do nowoczesnego pokolenia, nie doceniał wszechstronności ukochanego pomieszczenia jego babci, która to aktualnie przyglądała się wnukowi z ciekawością. Stała z rękami opartymi o jasno brązowy parapet. Przez średniej wielkości okno -którego rama niezmiernie nie pasowała do podpórki kobiety- miała idealny widok na swojego ulubieńca.  Ze spokojem podeszła do białej kuchenki, której Brod nienawidził najbardziej z kuchennego asortymentu. (Oczywiście, że nie przyznałby się do tego, ale odkąd po raz pierwszy ugotował na niej swoją ukochaną  feijoadę* żywił do owego sprzętu delikatną sympatię.) Odpaliła mocno zmasakrowany palnik, natychmiast stawiając na nim srebrny czajnik z zimną wodą. Odwróciła się w kierunku szyby. Brunet po raz kolejny stawiał szybkie kroki w kierunku domu. Staruszka usłyszała huk drzwi. Wciąż opanowała, otworzyła szafkę stojącą po jej lewej stronie. Kolorowe filiżanki rzuciły jej się w oczy, drażniąc już i tak słaby wzrok. W rogu
mebla dostrzegła to, czego tak zawzięcie szukała. Żółty kubek z ogromną podobizną Tygryska, po chwili znalazł się w jej ręce. Wrzuciła do niego saszetkę melisy z dodatkiem pomarańczy, czekając aż gwizdek w czajniku w końcu wyda charakterystyczny dźwięk. 
      Wskazówki zegarka, znajdującego się na lewym nadgarstku babci, zdawały przesuwać się coraz wolniej. Jedna, druga, trzecia minuta... Zaczęła bawić się srebrnym paskiem czasomierza. Czwarta... Czajnik zagwizdał standardowo. Podeszła do do niego, zgasiła palnik i zalała wrzątkiem saszetkę z herbatą. Piąta... Kobieta postawiła kubek na stole, jak na zawołanie w kuchni znalazł się czarnoskóry chłopak. Usiadł tuż przed gorącym naparem. Nie podnosił wzroku na babcię, która zajęła miejsce naprzeciwko niego. Objął kubek obiema dłońmi. Nutka pomarańczy była wyczuwalna już na korytarzu, więc tutaj nabrała jeszcze intensywniejszego zapachu. Chłonął go, zapominając na chwile o całym złu tego świata. Ona choć na sekundę zniknęła z jego myśli, dając mu złudne poczucie spokoju.
      -Zakochałem się, babciu-kobieta uśmiechnęła się promienie. Herbata zawsze działa. Nie zależnie od tego czy chodzi o złamane serce, czy zdarte kolano.Dobra herbata potrafi zdziałać cuda. Może nawet uleczyć złamane serce.Ale  czy jednak babcine sposoby nie są jednak delikatną przesadą?
         - Co mam zrobić?-pytał zdekoncentrowany. Przecież to niemożliwe, Lara nie mogła aż tak go omotać. Nie zniesie jej ciągłego widoku przed oczami. Miał dość przyspieszonego bicia serca, kiedy o niej myślał (czyli praktycznie przez cały czas). Marzył, aby księżyc wzbił się w niebo, okalając niebo ciemnością. Chciał znaleźć się w swoim łóżku i odpłynąć do krainy,  w której wszystko jest proste. A o n a jest szczęśliwa wraz z nim. Ten jeden raz, jeden jedyny raz sen mógłby stać się rzeczywistością...
       -Jak to co?-zdziwiła się.-Walczyć-z powrotem odwróciła się w kierunku okna, czekała tylko aż jej ukochany wnuk przekroczy próg domu. Wiedziała, że da rade. Wierzyła w niego jak nikt inny.
  

piątek, 14 marca 2014

Rozdział 23

'Niewinny pocałunek'

'Lecz nikt nie może tra­cić z oczu te­go, cze­go prag­nie. Na­wet kiedy przychodzą chwi­le, gdy zda­je się, że świat i in­ni są sil­niej­si. Sek­ret tkwi w tym, by się nie poddać.~Paulo Coelho  


  Co zrobiłbyś gdyby miłość Twojego życia właśnie wyznałaby Ci swoje uczucia?
Pisnął z radości? Podskoczył z podniecenia? Rzucił się na szyje ze szczęścia? Zamilkł z wrażenia? 
 Co wtedy zrobisz? Oczywiście jeżeli będziesz miał szczęście dostąpić tego zaszczytu. A jak wiadomo, wszyscy kłamią, więc jak rozpoznasz szczere uczucie? 
  Nie będziesz wiedział. W tym tkwi największy problem. Trzeba zobaczyć to, co jest niewidoczne dla oczu. Ale czy oni to potrafią?
  Odwaga jest cechą pożądaną u większości ludzkości. Jest ona swoistym połączeniem pewności siebie i głupoty, które w odpowiednich dawkach tworzą idealną mieszkankę. Lecz gdy jednej z nich choć trochę zabraknie... Można już śmiało mówić o idiotyzmie. Dlaczego? Bo równowaga jest ważna. Bardzo ważna.
  Nie można przecież żyć bez słońca, mając do dyspozycji ocean wody. Nie można żyć z powietrzem, bez drzew. Wszystko ma znaczenie.
   Nawet chwilowe tchórzostwo czasami jest potrzebne.
 
  Ciche momenty pojawiające się między nimi od kilku dni, coraz bardziej irytowały Violettę. Wróciła do domu. Jednak nie miała zamiaru gubić się we własnych uczuciach. Przypadek. Zwykły, irytujący przypadek, którego sprawca siedział przed nią. Wspaniale. Gorzej być nie mogło. Jednak gdyby pomyśleć o dzieciach, tracących matki, rodzicach, tracących pociechy, o wszystkim co dzieje się na świecie. Sytuacja nie była aż tak tragiczna. Zawsze mogło być gorzej, prawda?
  Potrafili siedzieć jak głazy i wpatrywać się w siebie nawzajem, próbując odnaleźć choćby najmniejszą zmianę na ich twarzach. Nie chcieli niczego przeoczyć. Nie po raz kolejny. Czasu nie da się cofnąć, ale da się go naprawić. Teoretycznie.
  Ale czy  to oznaczało, że Verdas musiał siedzieć tutaj, teraz?  A przede wszystkim, skoro musieli porozmawiać, to dlaczego żaden z nich nie potrafił wydusić z siebie słowa?

poniedziałek, 10 marca 2014

Obiecany konkurs. :D

 Tak jak mówiłam, organizuje kolejny konkurs. Ostatnim razem były małe cyrki, więc teraz wszystko powinno być jaśniej. :3333
Jestem trochę za bardzo zakręcona, wiem. xD
 Żeby nie było niedomówień :
1.Praca może być już opublikowana na innym blogu.
2.OS musi być twojego autorstwa.
3.Kto ma być bohaterem? Tym razem macie wolną rękę. Możecie napisać o Leonettcie, Naxi, wedle mnie nawet o Ramallo.
4. Jako iż ja jestem taka bardzo rozsądna i nie zboczona (xD) pomyślałam o najmłodszych czytelnikach tego bloga (swoją drogą ciekawe ile ma lat najmłodszy rodzynek :D ) i wolałabym aby nie było tematyki +18. Wiecie żeby nie było,że demoralizujemy dzieci. :3
5.Możecie przysłać mi więcej niż jedną prace,ale nie przesadzajmy. Żebym przypadkiem nie dostała osiem Partów od jednej osoby. :P
6. Długość... Zupełnie dowolna, oczywiście jednozdaniowe się nie liczą. xD
7. Jeżeli chodzi o narracje to jest mi to zupełnie obojętne. To wasz wybór. :3
8. W razie jakichkolwiek pytań, wniosków lub zażaleń: 48982190 <-moje gg. :)

Pamiętacie to moje chrzanienie ostatnio o nagrodach publiczność itd... ?
A więc tak w skrócie. Opublikuje wszystkie prace. Wybiorę spośród nich dwie najlepsze i to wy wybierzecie, która z nich zasługuje na wygraną. :D Natomiast sama wskażę miejsce 3 i 4 oraz dwa wyróżnienia. Reszta Partów weźmie udział w grze o nagrodę publiczności, którą również pozostawiam Wam. Jeżeli ktoś nie pamięta o co chodzi to niech sobie wejdzie w poprzedni konkurs. :)

Mam nadzieje, że wszystko jasne, jeżeli nie to chyba wiecie co macie zrobić. W razie pytań spam mile widziany. :)

Termin przysyłania prac : 9 maj. Wiem, że długo. xD Ale staram się brać pod uwagę wszystkie czynniki. To znaczy egzaminy, lenistwo, poprawianie ocen i tak dalej. :D

Bardzo Was proszę aby, kiedy wysyłacie mi waszą prace w temacie podać
'Konkurs-tytuł pracy(opcjonalnie)-Wasz nick' 
Czyli np.
Konkurs-bez tytułu-Sophie.

Jasne? Mam nadzieje. :D

sophie.08.059@gmail.com <- Tutaj możecie wysyłać pracę. :3333

A nagrody podam kiedy ogłoszę wyniki. xDDD

No to miłego pisania. :33 A rozdziały może koło czwartku. To zależy kiedy powysyłam je dziewczyną. :3

Chyba na tyle, pozdrawiam Soph ♥
Tak w ogóle jaranko.:333Musiałam to napisać, ale tylko jedna osoba wie dlaczego. xDDDD
Teraz się na serio żegnam. ^^

sobota, 8 marca 2014

One Part Miejsce I | Autor: Alexandra Comello

Szła zatłoczonymi chodnikami Buenos Aires. W rękach kurczowo ściskała stos kartek i teczek, które niosła do swojej pracy. Co chwilę odgarniała włosy spadające jej na twarz. Słońce znajdujące się wysoko na niebie rzucało swoje promienie na jej bladą, zmęczoną twarz. Powietrze było tak parne, że ciężko jej było oddychać, zresztą nie tylko jej.
Przez chwilę swojej nieuwagi – kiedy to zatracona była w rozmyślaniach jak bardzo ostra będzie reprymenda jej szefa – z rozpędu uderzyła w plecy wysokiego, postawnego mężczyzny. Cofnęła się o krok, a wszystkie dokumenty wypadły z jej rąk i rozsypały się po całym chodniku.
Ten odwrócił się z wyrazem wściekłości na twarzy.
- Ja… Ja prze… - Dziewczyna zaczęła się tłumaczyć widząc, że nie rozmawia ze szczególnie miłym człowiekiem.
Jednak ten mruknął coś niekoniecznie pochlebnego pod nosem, odwrócił się i ruszył w stronę przejścia dla pieszych.
Zrezygnowana spojrzała na kartki leżące na brukowanym chodniku. Część z nich już nie była tak śnieżnobiała jak wtedy, kiedy wychodziła z nimi z domu, a części już nie było w ogóle widać.
Kucnęła z rozpaczą i zaczęła zbierać porozsypywane dokumenty mając nadzieję, że choć połowę z nich uda się uratować. Wiedziała już, że jej szef na pewno nie będzie zadowolony i w najlepszym wypadku każe jej zostać w pracy po godzinach. A w najgorszym ją zwolni. Tak, rzeczywiście, to drobnostka.
Wtedy za plecami usłyszała swoje imię. Nie musiała podnosić głowy by domyślić się, do kogo należy ten głos. Rozpoznałaby go zawsze i wszędzie.
Ale to głupie. Przecież byli tylko przyjaciółmi.
- Pomogę ci.
Kątem oka widziała jak klęka obok niej i pomaga w zbieraniu papierów. Z nim poszło jej to o wiele szybciej.
Kiedy z zasięgu jej wzroku nie było widać już żadnych dokumentów, podniosła się z kucek do pozycji pionowej.
Ale nie przewidziała, że on w tym momencie zrobi to samo.
I wtedy ich spojrzenia się spojrzały. On wpatrzył się w jej idealne rysy twarzy, pełne usta i wystające kości policzkowe, a ona po prostu zatonęła jego ciemnobrązowych oczach.

- Francesca!
Sześcioletnia dziewczynka bawiąca się lalkami na różowym dywanie w swoim pokoju zdrętwiała. Podniosła gwałtownie głowę kierując spojrzenie na śnieżnobiałe drzwi, przez które wyjść można było na korytarz.
W myślach odliczyła do trzech, a wtedy one otworzyły się z hukiem.
W progu stanął ten, którego tak nienawidziła. Ten, który zabrał jej całe szczęście.
Widziała, jak zbliża się ku niej, jak stawia ciężkie kroki zmierzające w jej kierunku. Przerażona siedziała nadal w tym samym miejscu niezdolna do jakiegokolwiek ruchu. Jej bladoniebieskie oczy rejestrowały każdy jego ruch, w tym wielką rękę, którą uniósł do góry, a po chwili z zamachem opuścił na dół uderzając nią swoją własną córkę.

Siedziała skulona w kącie, rękami zasłaniając swoją głowę. Bała się. Bała się jego gniewu i tego, co może nastąpić po jego pełnym przekleństw i wrzasku monologu. W swojej bujnej wyobraźni czuła już ten ból, który rozchodził się po całym jej ciele w skutek kolejnych uderzeń.
I nie myliła się. Seria ciosów spadała na jej ręce, nogi i wszystko inne. Była przyzwyczajona do tego cierpienia, jednak z każdym kolejnym staczała się coraz głębiej.
Jej koszmar trwał już dziesięć lat czyli tyle, ile już była na tym świecie. Nie mogła obudzić się z tego snu, co tak bardzo jej ciążyło.
Wyszedł. Zostawił ją samą. Dziękowała Bogu, że nie musiała znosić więcej. Nie wiedziała, czy dałaby radę.
Drżącą ręką wzięła do ręki telefon, który leżał na stoliku. Był to stary model, który trzeba było ładować każdego dnia. Jednak jej – dziewczynce, a może już dziewczynie, która przeżyła zaledwie jedną dekadę – wystarczał w zupełności.
Jak najszybciej potrafiła wystukała numer swojego najlepszego przyjaciela.
- Leon – wyszeptała, kiedy odebrał po pierwszym sygnale. – Pomóż mi…

- Możesz już zdjąć mi tą chustkę z oczu?
- Jeszcze chwilę, Francesca, poczekaj.
Westchnęła ciężko. Złapała się kurczowo jego ręki i próbowała nie przewrócić się. Jednak nic nie było takie pewne. W końcu nic nie widziała.
- To tutaj.
Zatrzymali się. Odwiązał jej chustkę, jednak nadal zabronił jej otworzyć oczu. Zrobili jeszcze kilka kroków do przodu.
- Możesz spojrzeć.
Podniosła powieki. I zamarła.
Znajdowali się na wielkiej, zielonej łące. Wokół rosło pełno drzew, krzaków z jeżynami i innymi owocami. Na trawie leżał czerwony, a na nim poukładane były przeróżne produkty, takie jak jabłka, kanapki czy nawet lody.
- Wszystkiego najlepszego w dniu trzynastych urodzin, Francesca.
Spojrzała na niego. Jego uśmiech przemawiał do niej z taką siłą, że nie mogła oprzeć się odwzajemnieniu go.
Zarzuciła mu ręce na szyję i przywarła do niego całym ciałem. Objął ją ramionami i przytulił do siebie całując ją w głowę. I pomyśleć, że dwójka tych nastolatków chodziła dopiero do gimnazjum. Dojrzałością jednak przewyższali wszystkich dorosłych.
- Dziękuję, Leon. – Jej głos zadrżał z emocji. – Jesteś najlepszym przyjacielem na świecie.

Tej nocy znów do niej przyszedł. A miała nadzieję, że spędzi ją spokojnie. Myliła się.
Słyszała, jak zaskrzypiały drzwi jej pokoju. Do jej uszu dobiegł dźwięk ciężkich kroków stawianych na drewnianej podłodze jej pokoju. Nie otwierała oczu. Udawała, że śpi.
Poczuła jak ją dotyka. Jego wielkie dłonie jeździły po całym jej posiniaczonym ciele. Z jej oczu mimowolnie popłynęły łzy.
- Przestań, proszę… - szepnęła.
Ale on nie zareagował. Po raz kolejny od piętnastu lat ją wykorzystał. Nie wiedziała ile razy już to zrobił, po czwartym przestała liczyć. Miała dość. Dość wszystkiego.
Przy życiu utrzymywał ją tylko Leon – jej przyjaciel.
Przestał. Zszedł z jej łóżka i wolnym krokiem skierował się do drzwi.
- Dobrej nocy, córeczko.
Wyszedł zostawiając ją samą. Wtuliła twarz w poduszkę i zaniosła się cichym szlochem. Nie wiedziała, dlaczego to właśnie ją to spotkało. Przecież nigdy niczym nie zawiniła. Ale widocznie Bóg miał jakiś cel w tym, że skazał ją na takie cierpienia. W końcu nic nie dzieje się bez powodu.

Biegła. Biegła tak szybko jak tylko mogła. Jej nogi odmawiały już posłuszeństwa.
Rękawem bluzy otarła krew spływającą po jej twarzy. Czuła wielki ból w każdym, nawet najmniejszym fragmencie swojego ciała. Chciała już dotrzeć do celu, znów być w ramionach swojego przyjaciela, który przytuliłby ją z całej siły i dał poczucie przynajmniej chwilowego bezpieczeństwa. To było dla niej w tym momencie najważniejsze.
Wbiegła po kamiennych schodkach i już stała przed drzwiami jego domu. Zadzwoniła, zapukała. Czekała kilka sekund, aż te otworzyły się i stanął w nich Leon.
Widząc ją zamarł, jednak po chwili chwycił ją za rękę i wciągnął do środka, jednocześnie przyciskając do siebie. Głaskał ją po czarnych włosach i szeptał uspokajające słowa, którymi chciał zagłuszyć jej płacz.
Nie wiedział, który raz już przybiegła do niego o tej późnej porze, jednak w ciągu tych siedemnastu lat zdarzyło się to naprawdę wiele razy, a jemu za każdym razem towarzyszyły te same uczucia. Czuł wielkie współczucie do tej małej istotki, którą trzymał w ramionach i nienawiść do tego, który jej to robił. Sam nie wiedział, dlaczego jeszcze na to pozwalał. Może po prostu bał się zadziałać?
Odsunął ją od siebie i założył kosmyk błąkających się po jej poranionej twarzy włosów za ucho. Opuszkiem palców starł czerwoną krew wypływająca z jej rany na czole.
- Nie każ mi tam wracać – poprosiła rozpaczliwym szeptem.
Chwycił ją za posiniaczone dłonie i spojrzał w jej pełne bólu oczy.
- Nigdy.

A jednak wróciła. Wróciła po to, aby rok później wyślizgnąć się śmierci z rąk. Można powiedzieć, że tą śmiercią był jej własny ojciec. A Aniołem Stróżem, Wybawicielem, był Leon.
- Co się z nim stało? – spytała.
Siedziała na szpitalnym korytarzu w towarzystwie swojego najlepszego – i jedynego – przyjaciela.
Spojrzał na nią z troską.
- Dostał to, na co zasłużył – odparł dotykając jej bladego policzka. – Nie myśl o tym. To już przeszłość.
Zapatrzyła się w jego oczach. Widziała w nich tak wiele współczucia i miłości. Miłości, którą darzyli się od osiemnastu lat. Byli w końcu przyjaciółmi.
Ale przyjaźń a miłość – tak wielka różnica? Owszem, dla niej tak.
- I już nie wróci? – W jej głosie słychać było strach.
Pokręcił przecząco głową.
- Nie wróci – zaprzeczył.
W jej spojrzeniu nadal czaił się niepokój.
- Nie znajdzie mnie? – Histeria w jej głosie narastała z każdą chwilą.
Objął ją ramieniem i przytulił mocno do siebie.
- Nie znajdzie – rzekł. – Nie pozwolę na to.
Wtuliła twarz w jego ciepły tors i zaczęła wdychać jego zapach. Był on jedyny w swoim rodzaju, nigdy takiego nie spotkał, nie czuła.
Powoli odsunęła się od niego. Ich spojrzenia spotkały się.
Chwycił ją za trzęsącą się rękę.
Czuli to samo.
Zaczęli się do siebie zbliżać. Ich twarze dzieliły już tylko centymetry, które oni pokonali w kilkanaście sekund. Nawet nie wiedzieli, kiedy ich usta spotkały.
Dotykał jej poranione wargi swoimi. Nie odstraszyły go nawet te przecięcia na nich, które były w końcu tak dobrze wyczuwalne.
A ona? Ona nie zastanawiała się nad tym co robi. Wtedy żyła chwilą. Chwilą, która była najlepszą w jej życiu.
Oderwali się od siebie.
Widziała jego zdezorientowanie, za to on doskonale czuł jej speszenie.
- Przecież jesteśmy tylko przyjaciółmi – wyszeptała starając się powstrzymać drżenie swojego słabego głosu.
Ścisnął mocniej jej dłoń.
- Tak – potwierdził. – Tylko przyjaciółmi.

Oderwała wzrok od jego twarzy. On swoje spojrzenie skierował na kartki, które trzymał w rękach.
- To… to twoje. – Wyciągnął je w jej stronę.
Wzięła je od niego.
- Dziękuję.
Ale on nie wiedział, że dziękuje mu za wszystko co zrobił dla niej przez tyle lat. A ona po prostu nie była świadoma, że jej słowa odnoszą się właśnie do tego.
Oboje byli zdziwieni tym, co przed chwilą zobaczyli nawzajem w sobie. On zobaczył w niej dojrzałą kobietę, która mimo tak trudnego życia brnie dalej, przed siebie, a nie nastoletnią dziewczynę, która tak bardzo cierpi.
Ona dostrzegła w nim mężczyznę, który tak bardzo jej pomógł, mężczyznę, który był przy niej od małego, który uratował ją od śmierci.
- Muszę już iść – rzekła wreszcie.
Podrapał się po głowie.
- Tak… ja też.
Powoli odwróciła się na pięcie i ruszyła przed siebie, w kierunku swojej pracy.
Znów to czuła… To, co wtedy, kiedy przybiegła do niego w nocy. To, co czuła w szpitalu podczas rozmowy z nim.
Ale to nieistotne. Byli przecież tylko przyjaciółmi.


**********
Cudo,cudo i jeszcze raz cudo. *O*  
Mam nadzieje, że tutaj również pozostawicie coś po sobie. :) 

One Part Miejsce II | Autor: Dulce

'Skrywana miłość' 

Natalia całkiem inaczej wyobrażała sobie swoją przyszłość. Już za czasów Studia widziała siebie i Maxiego, jak kilka lat później składają sobie małżeńską przysięgę. Jednak, gdy skończyli ostatni rok nauki w tej prestiżowej szkole muzycznej, ich drogi się rozeszły. Urwał im się kontakt. Brunetka starała się o nim zapomnieć, bo przecież życie toczy się dalej. Była przekonana, że nie znaczyła dla niego tyle, co on dla niej. Nie odezwał się w końcu ani razu, przez te długie cztery lata. A ona czekała, cały ten czas czekała na wiadomość od ukochanego, jednak na próżno. Starała się żyć normalne. Często się uśmiechała, nie chciała nikomu pokazywać jak jej ciężko, jak bardzo cierpi. Wydawało jej się, że prawdę znała tylko Violetta. Bardzo zżyła się z szatynką, myślała, że tylko ona wiedziała co tak naprawdę przeżywała. Jednak myliła się. 
     Był jeszcze ktoś, kto wiedział, że uśmiech nie schodzący z jej twarzy, to tylko pozory. Nigdy mu nic nie mówiła, ani ona, ani Violetta. Ale on wiedział. Nie da się opisać tego, co czuł. Na pewno bezradność, przecież miłość jego życia cierpiała. Dobijało go to, że nie mógł nic z tym zrobić, nie mógł jej pomóc, choć tak bardzo chciał. Co do tego nie ma wątpliwości. Niczego nie pragnął bardziej niż jej szczęścia, pragnął go nawet bardziej niż własnego. Bo to właśnie na tym polega miłość. Dobro drugiej osoby jest dla nas ważniejsze niż nasze własne. A on niewątpliwie ją kochał. Już za czasów Studia coś do niej poczuł, myślał że to tylko zauroczenie, chwilowa fascynacja, i niedługo mu przejdzie. Ale tak się nie stało. Jego uczucie rosło z każdym dniem, a on nie potrafił nad tym zapanować. Na początku próbował z tym walczyć, wypierał się tego nawet przed samym sobą. Jednak na niewiele się to zdało. Za każdym razem, gdy Ją widział, jego serce gwałtownie przyśpieszało. Momentami miał wrażenie, że chce wyrwać się mu z piersi, tylko by znaleźć się przy Niej. Jej uśmiech stał się dla niego niczym słońce dla osoby, która ostatnie lata żyła w ciemności. Bo tak rzeczywiście z nim było. Czymże jest życie jeśli pozbawimy go tego, co daje mu najwięcej barw - miłości?
     Uwielbiał na nią patrzeć. Mógł to robić godzinami. Bez końca podziwiając jej wszystkie zalety. Nie potrafił oprzeć się jej oczom. Ich głębia go pochłaniała bez reszty. Dlaczego, tak z pozoru zwyczajne, brązowe oczy tak na niego działały? Nigdy tego nie rozumiał. Kolejną rzeczą, którą w niej kochał, był jej uroczy, śnieżnobiały uśmiech. Gdy go widział, niczego więcej nie potrzebował do szczęścia. Kochał jej włosy. Krótkie, kręcone, czarne niczym węgiel. Zawsze z zachwytem przyglądał się, jak zagarniała za ucho niesforne kosmyki. Mógł patrzeć bez końca jak błądziły po jej nieskazitelnej twarzy, rozrzucane przez wiatr. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że kochał ją całą. Hiszpanka nigdy nie należała do osób wysokich, i o ile dla niej było to wadą, o tyle dla niego kolejną zaletą. Tymbardziej miał ochotę zamknąć tę niewinną istotę, w swych silnych ramionach. Dać jej poczucie bezpieczeństwa. Stabilizację, wiedział, że o niej marzyła. Co stało więc na przeszkodzie? A raczej kto? Maximiliano Ponte. Dawniej, jeden z jego najbliższych przyjaciół. Ale kiedy wyjechał, zostawiając Naty, szczerze zaczął nim gardzić. Nie rozumiał jak jego kumpel mógł się tak zachować. Nie zostawiając po sobie śladu, nie dając znaku życia, po prostu sobie wyjechał. Komuś mogło się wydawać, że przecież było mu to na rękę, i po części było to prawdą, jednak on przede wszystkim chciał jej szczęścia. Jeśli kochała Maxiego, nie miał zamiaru się wtrącać. Ale po tym, co ten jej zrobił, Włoch zrozumiał, że Ponte nigdy nie będzie dla niej właściwy.
     Był pewny, że on potrafiłby dać jej szczęście, na które zasługiwała, gdyby tylko ta mu na to pozwoliła. Nie chciał się jej narzucać. Po prostu przy niej był. Zawsze, gdy go potrzebowała, był obok niej. Wspierał ją. Stał się jej najbliższym przyjacielem. Ale od początku miał cichą nadzieję, że ona kiedyś odwzajemni jego uczucia, a ich relacja przerodzi się w coś więcej. Ba! On był gotowy się jej oświadczyć w każdej chwili, gdyby tylko dała mu jakiś znak, że czuje do niego to samo, co on do niej. 
     Nie mógł dłużej znieść jej cierpienia. Nie potrafił przyglądać się temu bezczynnie. Gdyby mógł, wziąłby cały ból z jej serca do swojego. Tylko niech by ona nie cierpiała, nie uroniła już ani jednej łzy. Trudno opisać co czuł, za każdym razem, gdy widział jak sama siedzi na ławce w parku, jaka jest smutna, jak bliska płaczu. Jak samotna była. W istocie otaczało ją wiele ciepłych i życzliwych osób. Nigdy nie była sama. Ale zawsze była samotna. Jej serce ściskał niesamowity ból, a on niemal go wyczuwał. Cierpiał razem z nią. Ona nawet nie zdawała sobie sprawy ile kosztowało go spędzanie z nią czasu. Wiedział, bowiem że oprócz krótkich, ulotnych chwil, kiedy to naprawdę z nim była, kiedy byli razem, ona często myślami znajdowała się gdzieś indziej. Przy Nim. Wiedział, kiedy tylko materialnie z nim była. Widział to w jej oczach. Zawsze, gdy o nim myślała, pojawiały się w nich żal, smutek, tęsknota. W takich chwilach czuł potworne ukłucie w sercu. Jakby ktoś wbijał w nie miliony szpilek. Ona była tak blisko, a jednocześnie tak daleko... Ile on by oddał żeby tylko zapomniała o Maxim. Poświęciłby wszystko, gdyby tylko mógł wymazać go z jej pamięci.
     Tego dnia, postanowił wyznać jej swoje uczucia. Nie mógł dłużej zwlekać. Może ona da mu szansę? Bał się tej rozmowy, ale wiedział, że musi to zrobić. Teraz albo nigdy. Poszedł do restauracji, w której pracowała. Od razu udał się korytarzem do jej gabinetu. To tutaj. I właśnie w tym momencie ogarnęło go nieopisane przerażenie. Wezbrały się w nim wątpliwości. Serce biło niespokojnie, podchodziło mu do gardła. Zaczęły pocić mu się ręce.

Bądź mężczyzną. Nie zachowuj się jak tchórz- skarcił się w myślach. Wziął parę głębokich oddechów. Niewiele to pomogło, ale był spokojniejszy. Zapukał do drzwi. Usłyszał ciche, ale jakże melodyjne: "proszę". Pociągnął za klamkę. Otworzył drzwi. Dostrzegł sens swojego istnienia, siedzącą przy biurku, zawaloną papierkową robotą. 
Tylko spokojnie, dasz radę- pomyślał, starając się zachować spokój i dodać sobie otuchy, ale tak naprawdę był kłębkiem nerwów. Jego myśli stały się chaotyczne, nie miał pojęcia jak zacząć. 
     - Co chciałeś Fede? - spytała w tak niewinny sposób, że czuł się nieswojo. 
     - Przyszedłem porozmawiać. O czymś ważnym, nawet bardzo ważnym. To nie może czekać. Już i tak za długo z tym zwlekałem.
Zdziwiło go, że udało mu się tak łatwo zacząć. W duchu modlił się żeby głos nie zaczął mu się łamać. Teraz czekał na jej reakcję.
     - Słucham, tylko szybko, mam bardzo mało czasu - powiedziała to niemal błagalnie. Znów wziął głęboki oddech.
     - Natalio- te siedem liter tworzyło najpiękniejszy wyraz na świecie, Jej imię - Chodzi o to, że nie mogę dłużej przyglądać się twemu cierpieniu. Nie umiem patrzeć na ciebie z daleka. Nie potrafię znieść świadomości, że ciągle go kochasz, że o nim nie zapomniałaś, że wciąż jest dla ciebie ważny. Wciąż o nim myślisz, ale ja chcę ci pomóc. Naty, kocham cię - wyraz twarzy brunetki zmienił się z raczej znudzonego, na zaskoczony. Przyglądała mu się uważnie. Nie mogła uwierzyć w to, co jej przed chwilą powiedział, a może nie chciała. On także bacznie się jej przyglądał, próbował coś wyczytać z jej twarzy, z jej oczu. Nie potrafił. Nie dostrzegał nic poza zaskoczeniem wyraźnie wymalowanym na jej twarzy.
     - Nic nie powiesz? Tak, Natalio - kontynuował widząc, że nie może wydusić z siebie ani słowa- dobrze słyszałaś. Kocham cię. Nie umiem przestać myśleć o twoich oczach, twoim uśmiechu, o tobie. Jesteś powodem, dla którego żyję. Oszalałem na twoim punkcie. Nawet nie wiesz jaką ochotę mam cię pocałować, ilekroć cię widzę. Teraz też. Zakochałem się w tobie na samym początku. Jakiś czas z tym walczyłem, ale zrozumiałem, że to nie ma najmniejszego sensu. Moje serce należy do ciebie. I nic nie mogę z tym zrobić, ale wiesz co? Ja nawet nie chcę! Bo nie mogłem lepiej ulokować swych uczuć. Jesteś piękną, mądrą, wspaniałą osobą. To głupie, ale ja nawet marzę o tym, byś kiedyś mnie poślubiła. Daj mi szanse. Proszę. Pomogę ci o nim zapomnieć. Pozwól mi tylko na to. Dam ci szczęście, bezpieczeństwo, stabilizację. Moją miłość. Będę cię chronić. Nie będę naciskać. Wiem, że ja też nie jestem tobie obojętny- rzeczywiście to wiedział, znów zdradziły ją oczy. Mógł z nich czytać jak z otwartej księgi.
     - Masz racje.  Nie jesteś mi obojętny, ja też coś do ciebie czuję, chyba nawet więcej niż mi się zdawało. Ale nie możemy być razem. Ja...
      - Skoro coś do mnie czujesz to dlaczego nie? Gdzie leży problem?- Włoch nic nie rozumiał, był na skraju rozpaczy.
     - Maxi... On...
     W tym momencie do gabinetu Hiszpanki wszedł Ponte, przerywając im rozmowę.
     - On wrócił?- Federico był załamany.- A ty od razu mu wybaczyłaś te cztery lata?! To dlatego nie możemy być razem?! Bo on wrócił?! I myślisz, że cię nie zrani kolejny raz?! Jesteś aż tak naiwna?!- rzeczywiście łatwowierność była słabością charakteru Naty, ale każdy ma wady. Nikt nie jest idealny. Rzecz w tym, że to nie była, tym razem, prawda. Gdyby tylko wzburzony Fede, dał sobie to wytłumaczyć...
     - To nie tak- nie wytrzymała, z jej oczu popłynął potok łez, Włoch ledwo powstrzymał się od podejścia i przytulenia jej.
     - Lepiej nic już nie mów!- powiedział to w sposób tak gorzki... Nigdy nie odnosił się tak do niej. Ale po części go rozumiała, przemawiały przez niego złość i pewien rodzaj pogardy dla jej naiwności. Akurat tym razem nieuzasadniony, jednak ten nie wiedział o tym. Wyszedł trzaskając za sobą drzwiami. Naty pobiegła za nim. Ledwo wybiegła z budynku, a dostrzegła, że wchodzi on na jezdnię, bardzo szybko, nie rozglądając się.
     Widziała to jakby w zwolnionym tempie. Auto z dużą prędkością, mimo usilnego hamowania kierowcy, potrąciło Federico. Pojazd odjechał nie zatrzymując się, aby sprawdzić, czy ofiara wypadku żyje. Natalia z rozpaczliwym krzykiem podbiegła do niego. Zaczęła wzywać pomoc.
     A co czuł on? Pewnego rodzaju ulgę, jego ciało odczuwało teraz przede wszystkim ból fizyczny. Słyszał stłumiony krzyk ukochanej, potem stracił przytomność...



     Ocknął się w szpitalu. W pierwszym odruchu przymrużył oczy, gdyż raziło go światło. Obok łóżka siedziała Ona. Wpatrywała się w niego z troską, współczuciem... Miłością? Pomyślał, że to musi być tylko sen, ale ból w okolicach klatki piersiowej i nóg był zbyt silny, to musiała być rzeczywistość.
     - Ale mnie wystraszyłeś! Nigdy więcej tego nie rób, słyszysz?! Mogłeś nawet umrzeć!
     - A co to za różnica? I tak już nie żyję. To tylko bezcelowa egzystencja, jeśli bez ciebie. Nie robi mi to już różnicy.
     - Nawet tak nie mów!- w życiu nie widział jej tak pewnej, zdecydowanej...
     - Jeśli miałaś poczucie winy, że to przez ciebie, to już nie musisz się o mnie martwić. Jak widzisz, żyję. Idź lepiej do tego swojego Maxiego. Nie przejmuj się mną poradzę sobie z połamanymi żebrami. Gorzej będzie ze złamanym sercem, ale to już nie twój problem. Na co czekasz? Idź do niego!- wcale tak nie myślał i nie chciał tego powiedzieć, ale emocje wzięły nad nim górę.
     - Zrobię to, co będę chciała- znów go zaskoczyła. Tak bardzo się zmieniła... Ile byłem nieprzytomny?- pomyślał zdziwiony zmianami, jakie w niej zaszły.
     - Idź już do niego i da...- przerwała mu pocałunkiem. To było spełnienie jego marzeń. Cóż, nie tak to sobie wyobrażał, ale to w tej chwili było najmniej ważne. Euforia, która mu towarzyszyła niemal całkowicie przyćmiła ból fizyczny, który odczuwał.


Tak rozpoczęła się przygoda, tej dwójki zakochanych, którzy na zawsze już złączyli swoje losy...

**********
Nie wiem jak wy, ale ja dostałam zawału kiedy mi biednego Federa przejechali. xD  Ale na szczęście ktoś tutaj zrobiła happy end. :D  Misiek się spisał, nie uważacie? Biorąc pod uwagę, że to jej pierwszy OP jestem naprawdę zachwycona. ^^

Kolejny szantaż. Tym razem chce zobaczyć 6 komów. ♥

Zapomniałam... Wszystkiego najlepszego dziewczyny. :D 

One Part miejsce III | Autor: Agnieszka Pasquarelli

Z jej oczu strumykiem płynęły łzy. Nie mogła nadal uwierzyć w diagnozę. To nie mogła być prawda, to nie ona. Miała zaledwie siedemnaście lat, gdy się o tym dowiedziała. Na białej kartce pisało wyraźnie ,, Wynik pozytywny". Nowotwór ją dopadł. Lekarze dawali jej miesiąc życia, ostatnie kilkadziesiąt dni w których mogła nacieszyć się darem danym od Boga.
Siedziała na kanapie, opatulona w różowy koc. Łkała niemiłosiernie, dławiła się swymi słonymi łzami. Natalia Navarro, dotąd silna i niezależna dziewczyna, teraz ktoś zupełnie inny. Co chwile spoglądała na kartkę, która była wyrokiem jej śmierci. Była sama, zupełnie sama. Rodzice siedzieli na górze, nie potrafili spojrzeć nastolatce w oczy. A Lena, nadal starała się z tym uporać, w samotności. Za kilka tygodni miała stracić wszystko, rodzinę, przyjaciół i ukochanego. Już nigdy nie będzie mogła zaśpiewać swych ukochanych piosenek. Muzyka przestanie dla niej istnieć.
Dlaczego ona? 
Co chwilę zadawała sobie to pytanie. Jednak odpowiedź przychodziła szybko. Tak chciał Bóg, chciał ją zabrać do siebie. Jeśli przyjaciele ją kochają, to dadzą jej odejść. Gdyż miłość jest zaprzeczeniem egoizmu, zaborczości, jest skierowaniem się ku dru­giej oso­bie, jest prag­nieniem prze­de wszys­tkim jej szczęścia, cza­sem wbrew własnemu. Tylko, że przecież jej śmierć nie da jej szczęścia.
Dziewczyna pozbierała się. Otarła łzy i spojrzała walecznym wzrokiem w zdjęcie jej przyjaciół. jedynym sposobem, by nie cierpieli, jest nie mówienie im. 

Marco nie świadomy był co teraz przeżywa jego ukochana. Wszystko było w jak najlepszym porządku. Codziennie się spotykali, codziennie całował jej suche usta. Jednak coś było nie tak. Zmieniła się. Stała się pewniejsza siebie, każdą wolną chwilę spędzała w gronie znajomych, nigdy nie chciała być sama. Otaczała go taką miłością, jaką nikt go nigdy nie otaczał. Cieszyła się z najmniejszego drobiazgu. Zauważał piękno w najmniejszym jesiennym listku. Każda kropla deszczy, była według niej darem od Boga. Codziennie się jej pytał, co było powodem jej zmiany, ona codziennie odpowiadała to samo:
Marco, życie trwa tak krótko i należy się z niego cieszyć. Dlatego spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą. - Nie wiedział jednak, że ona też niedługo odejdzie...

 Dni mijały, a jej ciało powoli traciło blask. Koniec się zbliżał, ona idealnie o tym wiedziała. Powoli wpadała w depresje na myśl, że to tylko tydzień. Codziennie wylewała wiele łez w poduszkę. Przed przyjaciółmi starała się udawać szczęśliwą i radosną. Mimo, że to były same kłamstwa. Codziennie zadawała sobie nową porcje pytań.* 'Czy wszys­tko po­zos­ta­nie tak sa­mo, kiedy mnie już nie będzie? Czy książki od­wykną od do­tyku moich rąk, czy suk­nie za­pomną o za­pachu mo­jego ciała? A ludzie? Przez chwilę będą mówić o mnie, będą dzi­wić się mo­jej śmier­ci.' Jej bacie zawsze tak mawiała:
**'Gdy masz siedem­naście lat, śmierć wy­daje ci się gwiazdą od­ległą o ty­le lat świet­lnych, że na­wet przez potężny te­les­kop led­wie ją wi­dać.' Jednak dla niej śmierć była niczym spadająca kometa. Zbliżała się z prędkością światła.
 Paulo Coelho mawiał: 
Umiera się na wiele spo­sobów: z miłości, z tęskno­ty, z roz­paczy, ze zmęcze­nia, z nudów, ze strachu... Umiera się nie dla­tego, by przes­tać żyć, lecz po to, by żyć inaczej. Kiedy świat za­cieśnia się do roz­miaru pułap­ki, śmierć zda­je się być je­dynym ra­tun­kiem, os­tatnią kartą, na którą sta­wia się włas­ne życie.  Tylko, że ona nie chciała umierać, chciała zostać z Nim.
 Nie mogła pogodzić się z tym, że nigdy nie zaśpiewa, nie zaśmieje się, nie dotknie ust swej prawdziwej miłości. Właśnie Marco... Z jego straty dziewczyna najbardziej cierpiała. Był jej jedyną i prawdziwą miłością. Potrzebowała go jak tlenu, jak kwiatek wody. Nie chciała by cierpiał, tak samo jak ona. Nie wybaczyła by sobie, gdyby on przez nią zmarnował życie. Jej dusza nie zaznała, by spokoju. Kochała jego bujne włosy, opuszki jego palców, jego ręce którymi prowadził ją przez świat, nosek którymi dotykali się po pocałunku, poliki które zawsze całowała na pożegnanie. To wszystko miała stracić...

Nadszedł ten dzień. Brunet niczego nieświadomy siedział w domu i komponował piosenkę dla Natalii. Chciał zaśpiewać ją w dzień jej urodzin, które miały odbyć się za tydzień. Chciał, by spędzili je wspólnie, tylko ona i on. Miał już zaplanowaną całą randkę. Kochał tą drobną brunetkę. Chciał z nią spędzić resztę życia. Chciał z nią stanąć na ślubnym kobiercu. Chciał z nią żyć i umierać. A może, nie było im to dane.
 Po chwili rozległ się dźwięk jego komórki, dostał wiadomość od Leny:
                                    Naty jest w szpitalu. Ona umiera...
Telefon wypadł mu z rąk.
Patrzył na jej prawie martwe oczy. Widział w nich nie tylko łzy, ale strach on też się bał. Gdyby tylko wiedział, był by przy niej ciągle i nie zostawił by ją samej. Z każdą minutą trzymał jej słabiutką rączkę coraz mocniej. Kochał ją za bardzo i nie potrafił jej stracić. Była dla niego całym światem, jeśli ona zniknie, przepadnie też sens jakiegokolwiek życia.
- Marco, przepraszam... - Szepnęła, ale chłopak jej przerwał przykładając palec do jej  suchych ust. Nie ukrywał łez, wszyscy płakali.
- Nie masz za co przepraszać, nie mogłaś tego przewidzieć - Rzekł do niej dławiąc się słoną cieczom, spływającą po jego polikach. Nie miał już sił mówić, w jego gardle utknęłam ogromna gula. Czemu śmierć przyszła do niej tak szybko? Mieli tyle wspólnych planów. Chcieli przez życie iść razem, jednak nie mogli uniknąć losu. Tak chciał Bóg.
- Kocham Cię, byłeś, jesteś i zawsze będziesz moją prawdziwą miłością. Ale pamiętaj, że jeśli również mnie kochasz, daj mi odejść. Nie płacz za mną długo, naciesz się życiem, bo tak szybko je tracimy. Znajdź osobę, która będzie kochać Cię  równie mocno jak ja. Pamiętaj ja zawsze będę patrzeć na Ciebie tam z góry. Pamiętaj o mnie i o naszej miłości. I pocałuj mnie ostatni raz, ostatni raz przytul moje ledwo bijące serce - Dodała ostatnimi resztkami sił. On pod koniec musnął delikatnie jej zimne usta i szepnął do jej ucha ,, Zawsze razem, mimo to". Ostatni raz objął ją silnym ramieniem, dziewczyna moczyła mu łzami koszulkę. Chciał by ta chwila trwał wiecznie, by czas stanął w miejscu. Nie było jednak dane im się długo sobą nacieszyć. Z jej ciało uleciało wszelkie życie. Serce przestało bić na zawsze. Chłopak po raz ostatni złapał ją za martwe ręce i zaczął płakać jak niemowlę. Stracił to co dla niego najważniejsze. Właśnie w tej chwili poszerzyły się grona aniołów.

  Marco przemierzał cmentarz w poszukiwaniu tego jedynego nagrobka. Świat był szary, każdy dzień był cierpieniem bez niej. Był dzień 11 listopada. Urodziny jego jedynej miłości, Natalii. Obiecał sobie, że po jej śmierci jakoś pozbiera sobie życie. Starał się zapomnieć, ale się to mu nie udawało. Codzienni widział ją w swych snach. Czuł, że gdzieś tam ona jest i chroni go. Starał się być silny, ale od razu jak doszedł do jej grobu i ujrzał zdjęcie swej ukochane, zalał się łzami. Złożył ręce do modlitwy i spojrzał w niebo.
- Widzisz, a mówiłem Ci że spędzimy ten dzień razem...

*cytat Haliny Poświatowskiej
** cytat Jonathan'a Carrola
 
 Wspaniały, prawda?
 Miejsce II wrzucę kiedy po Partem pojawi się 5 komów. xDTak na zachętę. :) 

piątek, 7 marca 2014

Wyniki konkursu ^^

Wiem, że czekaliście na nie z niecierpliwością.  Ale zaszły drobne zmiany.
Dostałam tylko sześć prac. Nie winie Was, naprawdę. Widocznie nie spodobała Wam się moja koncepcja. xD Cóż takie życie. :D Z uwagi na to postanowiłam przyznać tylko trzy pierwsze miejsca. :>
Wiem, że kręcę i kręcę, ale chyba mi to wybaczycie, nie? :D Mam nadzieje, bo biorąc pod uwagę wszystkie za i przeciw doszłam do wniosku, że trochę za bardzo nakombinowałam, więc jutro, najpóźniej w niedziele spodziewajcie się rekompensaty w postaci nowego konkursu. Tym razem obiecuje, że nie będę za bardzo utrudniać. :D Pozostawię przy nim tylko nagrodę publiczności bo niestety tutaj nie udało mi się tego zrealizować. :) Także wyczekujcie. :)

Nadszedł czas na to po co tutaj przybyliście. Jak to groźnie brzmi. xd
 Ale jak coś się robi to trzeba zrobić to dobrze więc...
Uwaga! Uwaga!
 Ja Sophie Verdas,urodzona ósmego maja roku tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego dziewiątego w Polsce ogłaszam iż pierwsze miejsce w konkursie na One Parta zajmuję....
                                                            
                                                            Alexandra Comello
Zachwyciłam się od samego początku. Bardzo lubisz trudne tematy. I świetnie sobie z nimi radzisz. Bez dwóch zdań wiedziałam, że Twoja praca znajdzie się na podium. Nie było innej opcji. Dla mnie wszystko co piszesz jest perfekcyjne. Nie zapominaj o tym. Mi oczywiście najbardziej spodobała się końcówka. ^^

Słyszycie te brawa i wiwaty?
Jeżeli nie to dobrze bo nie macie oznak schizofrenii. A jeżeli tak to jeszcze lepiej bo to oznacza,że macie bujną wyobraźnie. :D

A teraz na serio. Moja głupota Was nie przeraża? XD

Dobra czas na miejsce number 2. :D
Zdobył je (werble,proszę).....
                                                                      Misiek
                                                    (szerszej publiczności znana jako Dulce)
 Czekam na Twój zawał.  Wiesz, że tak bardzo mocno kocham te parę. W Twoim wykonaniu są cudowni. Nawet nie próbuj zaprzeczać. Zabraniam. Jak dla mnie Twoja praca to kolejny przykład niesamowitego talentu. Nie będę się tu bardziej produkować, wstawię ci porządnego koma kiedy go opublikujesz na blogu.  :P

Natomiast trzecie miejsce zajęła...
                                                             Agnieszka Pasquarelli
Co mogę powiedzieć? Obydwie prace skradły me serduszko, ale to OP, kończące się niezbyt szczęśliwe opanowały większą jego część. Muszę przyznać, że napisałaś chyba o najbardziej oryginalnej parze. W życiu nie postawiłabym na takie połączenie, ale jestem jak najbardziej za.

A teraz nagrody :D Jak mówiłam uległy one małej zmianie.
Miejsce I-kolaż,dyplom,polecenie bloga przez 3 tygodnie,opublikowanie pracy na obu moich blogach oraz masz możliwość wcześniejszego przeczytania rozdziału  na 'Teraz wiem,że...' i na 'Saber..'
Miejsce II- kolaż,dyplom,polecenie bloga przez 2 tygodnie,możliwość wcześniejszego przeczytania rozdziału  na 'Teraz wiem..' i  na 'Saber...'
Miejsce III-kolaż,dyplom,polecenie bloga przez tydzień, masz do wyboru wcześniejsze  przeczytanie rozdziału na 'Teraz wiem..' lub na 'Saber...'

Wszystkie dziewczęta proszę o zaspamowanie mi informacjami pod spodem.
Czyli z kim ma być kolaż,dyplom oraz link do bloga i czy chciałabyś przeczytać kolejny rozdział wcześniej. :)
Pozostaje mi jeszcze raz pogratulować. Wszystkie odwaliłyście kawał dobrej roboty. ♥

Prace opublikuje najprawdopodobniej jutro. :) Będziecie mogły razem ze mną zachwycać się ich geniuszem. :D

Dziewczyną, które nie zdobyły żadnych miejsc chciałabym powiedzieć, że KAŻDA z waszych prac mnie urzekła, ale trzeba było wybrać. I ja niestety musiałam to zrobić. Pamiętajcie, że jesteście niesamowite i pod żadnym pozorem nie możecie przestać robić tego co kochacie. ♥ 

środa, 5 marca 2014

Rozdział 22

'Powrót do dzieciństwa'

'Człowiek szu­kając piękna w fil­mo­wych sce­nach za­pom­niał , że piękno chwil tkwi w tych zwykłych momentach.' 


   Szatynka otworzyła oczy. 
Nie miała pojęcia jak znalazła się w pokoju. Ale ta myśl nie za bardzo ją przerażała. Złe przeczucia opuściły jej zmęczone ciało całkowicie, kiedy ujrzała żółte promienie słońca, przedzierające się leniwie przez czarne zasłony. Kilka smug światła padało na jej otwartą walizkę. Nie spoczywało w niej nic specjalnego. Parę  kolorowych- głównie asymetrycznych-spódniczek, od czasu do czasu przewijały się skrawki materiałów różnych bluzek czy koszulek. Wiedziała też, że gdzieś przy samym dnie leży jej ulubiona para niebieskich jeansów, które nosiła tylko w 'wyjątkowych' sytuacjach. Pomimo tego wciąż uparcie twierdziła, że jest to jej ulubiony ciuch, przewalający się pośród setek wzorów i tkanin. 
  Nie uważała się za 'typową' dziewczynę, ale w niektórych przypadkach geny wygrywają. Nawet jeżeli nie zdawała sobie z tego sprawy. 
  Znała jej zawartość na pamięć. Fioletowa walizka była wypychana po brzegi tylko ulubionymi rzeczami. Zaczynając od małego, białego - chodź ostatnimi czasy, przybrał barwę raczej zszarzałą -misia. Pamiątkę bo jednej z wielu wycieczek po Londynie. Wspaniałych przechadzek, z równie niesamowitym bratem.  

   W małej kieszeni, po prawej stronie na pewno znajdowały się jej trzy ulubione zdjęcia. Największe i zdecydowanie jej ulubione, przedstawiało czwórkę maluchów siedzących, na zielonym kocu, w cieniu wielkiego drzewa. Korona 'olbrzyma' była idealnym schronieniem od żaru lejącego się z nieba. Dzieci w pełni korzystały z upalnego lata, zajadając się czekoladowymi lodami, których tak naprawdę nikt z nich nie lubił. Przysmaki roztapiały się zbyt szybko, aby ich małe buźki mogły temu zapobiec. Kilka kropel spadło na czerwone spodenki szatynki. Parę wylądowało na niebieskiej bluzce Leona. Jego starszy brat-zwykle najczystszy z całego towarzystwa-wysmarował sobie całą twarz. Wyglądał trochę jak ciasteczkowy potwór. Z jedną dość zasadniczą różnicą. Nie był niebieski. Ale od czego mamy wyobraźnie? Od czego dzieci mają wyobraźnie? Dorośli najwyraźniej już dawno zapomnieli co, to znaczy.  Brunet, inaczej słynny 'M', potrafił wrócić po pięciu minutach do domu, cały wytaplany w błocie. Kałuże pojawiały się przed nim zawsze 'przez przypadek', również kwestią niewyjaśnioną było jego 'nie umyślne' wpadanie w nie. Lecz wszyscy doskonale wiedzieli, że to nigdy nie była jego winna. Całą odpowiedzialność ponosiła jego niezdarność. Coś, co po części zostało z nim do dzisiaj.
  Jednak wtedy wyglądał jak anioł. Dosłownie i w przenośni. Jego czarne włosy schowały się pod białą czapką. Ciało zakrył bluzką o tym samym kolorze, spodnie nie wyróżniały się niczym. Były identyczne jak reszta stroju. Jedynie na nogach można było dostrzec wyraźniejszą barwę. Ubrał swoje ulubione żółte trampki. Oczywiście tylko przypadek sprawił, że jego czekoladowa rozkosz wylądowała na ziemi, chroniąc go przed nieuniknioną plamą.
    To był dobry dzień. Bardzo dobry. 
  
  Drugie zdjęcie było niewiele mniejsze. Znajdowało się jednak na nim znacznie więcej osób. Ona i jej trójka najlepszych przyjaciół w otoczeniu rodziców. Wszyscy byli uśmiechnięci. Szczęśliwi. Mama chłopaków jak zwykle chciała upamiętnić kolejną wspólną chwile. Ciocia Adrianna-bo tak miała na imię- nie przepuściłaby żadnej okazji do robienia zdjęć. Wychodziło to jej prawie tak dobrze jak pieczenie. Jednak mistrzynią gotowania w tym gronie od zawsze był wujek Aarón, tata Maxiego. Często ze sobą rywalizowali. Uwielbiali kłócić się czy do Enchilada'y należy dodać świeże oregano czy aromatyczną bazylię. Crème brûlée smakowałby lepiej z płatkami czekolady czy tradycyjnym serem? Wieczne spory na te temat został uwiecznione w czerwonym albumie-zrobionym specjalnie na zamówienie ciotki- z  czarnym, wyglądającym groźnie napisem 'Guerra'-wojna. Kolejny przykład doskonałego poczucia humoru całej 'rodziny'.
 
Rodzina... Oni zawsze będą nią dla mnie.
  Violetta dostała to zdjęcie tuż po najnowszym starciu, które odbywało się zawsze w niedziele. Tym razem na obiad zostały przygotowane dwa torty malinowe, oczywiście ze świeżymi owocami oraz dziwna, ziemniaczana zapiekanka, która smakowała wyłącznie jej twórcą. Naturalnie, nikt nie przyznał się, że kolejny wymysł kucharzy nie należy do specjalnie udanych. Nie mieli odwagi.
   Nie, oni byli po prostu za mili albo nie chcieli łamać im serca. Uśmiechnęła się blado. Byli tacy dobrzy. Brakuje mi ich ciągłych sprzeczek, wspólnych wyjazdów, zadawania coraz to głupszych pytań. Tęsknię, chyba nawet aż za bardzo.




 
   Wyszli na altankę znajdującą się w ogrodzie Verdasów. Przeważnie to w niej spędzali czas po niedzielnym obiedzie. Śmiali się, rozmawiali, od czasu do czasu nawet drażnili się nawzajem. Ale to był ich urok. Ich własny świat, do którego nikt nie miał wstępu.
  Adriana w popłochu wbiegła do domu. Dzieciaki pod wpływem impulsu pobiegły do rodziców. Zgarnęli ich szybko z ratanowych foteli i zaczęli ustawiać każdego po kolei, tak jak zrobiłaby ciocia. Po chwili pojawiła się ze statywem, na którym 'odpoczywał' czarny aparat. Jej największy skarb. Radośni spojrzeli w obiektyw.
   Było tak pięknie. 
Ale wszystko co piękne musi się kiedyś skończyć. Czasem żeby rozpocząć nowe szczęście, czasem aby zasłonić nam widoki na przyszłość.
    Nie zależnie od tego, co się stanie. Zawsze może być gorzej.

  Najmniejsza fotografia, wywoływała na jej twarzy równie wiele radości, co smutku. Nie lubiła na nią patrzeć, ale zawsze miała ją przy sobie. O rozstaniu się z tym zdjęciem nie mogło być mowy. Jeżeli pozbyłaby się go cierpiałaby jeszcze bardziej. Śmieszne? Możliwe.
  Zdjęcia przywołują wspomnienia. Może nie zawsze pozytywne, ale trzeba pamiętać. Bez nich stracilibyśmy część siebie, kawałek swojego życia. Co zrobiłbyś z wielką luką w sercu?
  Dlatego Violetta nigdy nie odważyła się zniszczyć fotografii swojej mamy. Nie chciała zapominać. Nie o niej.

   Wzrok szatynki cały czas spoczywał na walizce.
Nie zauważyła kiedy do jej pokoju wpadł nieproszony gość odsłaniając okna. Światło natychmiast ją oślepiło, nie wahając się ani chwili dłużej schowała głowę pod kołdrą i odezwała sie zachrypłym głosem.
 -Co ty robisz idioto?
-Budzę swoją ukochaną siostrzyczkę-powiedział, zabierając jej przykrycie.- Nie uważasz, że najwyższy czas wstawać?
-Przecież jest ranek-powiedziała zdziwiona, opierając się na łokciach.
-Południe-poprawił ją Federico.- Tak właściwie jak się czujesz?-usiadł obok niej.
-Ni jak. Głowa mnie boli, gardło w sumie też. Tak właściwie jak ja się znalazłam w łóżku-spytała, patrząc w oczy bratu.
-Zasnęłaś Leonowi w ramionach-usta Federa powędrowały do góry, w zadziornym uśmiechu.- Miałaś gorączkę i postanowiliśmy cię nie budzić-nie przerywała mu, doskonale widziała, że będzie kontynuował monolog.- Razem z tatą, dziadkiem, Maxim i Leonem urządzamy dom.
-Świetnie. W takim razie ubieram się w normalne ciuchy i już do was lecę -czym prędzej wyskoczyła z łóżka. Stanęła na nogach i od razu zakręciło jej się w głowie. Brunet natychmiast złapał ją za ramiona.
-Chyba jesteś troszeczkę za słaba. Nie uważasz?- pocałował ją czule w rozpalone czoło.
-Zgadzam się z przedmówcą -zakomunikował Maxi, stojąc w hotelowych drzwiach. Skierował się do łóżka Violetty i przysiadł tuż obok Verdasa. Szatynka momentalnie opadła na łóżko.
-Czy jakaś dobra dusza zamierza mnie dzisiaj jeszcze odwiedzić?
-Przecież nie mogło mnie tu zabraknąć-wszedł do pokoju obładowany reklamówkami.- Mam trzy filmy na DVD. Trochę popcornu i dwa kilogramy winogron. A oraz specjalnie dla ciebie garść lekarstw- powiedział, podnosząc do góry mniejszą paczkę.
-Pięknie Leoś-odezwał się jego brat.- Widzę, że się spisałeś.
-Uroczę, drogie panie-zaśmiała się Violetta.-Teraz ładnie przyznajcie się, który będzie mnie pilnować?
-Ja!- krzyknęła cała trójka na raz.
-Wiedziałam-westchnęła.-Zdaje sobie sprawę z tego, że jestem wspaniała-zachichotała. Co, było dość niezwykłe u niej w czasie choroby.-Ale nie będę się użerać z całą trójką. Poza tym kto pomoże przy przeprowadzę? Zrobimy tak-znowu podniosła się do pozycji siedzącej.- O jakiej liczbie myślę?- szczerze się zaśmiali.
   Pamiętam, ile razy urządzała nam te zabawę,pomyślał Maximiliano.
-A skąd mamy wiedzieć, że nas nie oszukasz?- podał ją w wątpliwość Ponte.
-Chcecie tego? Dobrze-wzięła do rąk pamiętnik, leżący na szafce nocnej, obok łóżka. Przerzuciła wszystkie kartki na sam koniec. Upewniając się, że żaden z nich nie patrzy zapisała tam dwie różne cyfry. Zamknęła swój skarb szybkim ruchem.- Teraz możemy?- panowie, potwierdzili ruchem głowy.- Znacie zasady. Liczba od jeden do stu. Macie trzy szanse. Fede?
-Dwadzieścia siedem-odpowiedział pewnie, jednak Violetta milczała dalej. Przybrała kamienną twarz. Nie potrafił odgadnąć czy ma racje, więc mówił dalej.- Dziewięćdziesiąt sześć?-nic.-Osiemnaście?
-Maxi?-zwróciła się do przyjaciela, po swojej lewej stronie.
-Sześćdziesiąt?- wciąż cisza.-Czterdzieści dwa?  Dobra podaje się-opadł na łóżko.-Twe zagadki są dla nas za trudne, o Pani!
-Zaprawdę powiadam ci Maximiliano. Zdaje sobie z tego sprawę-przytuliła się do przyjaciela.- No Leosiek, ratuj honor chłopaków.
-Trzydzieści trzy-odparł beznamiętnie.
-Tym o to sposobem mamy zwycięzce-uśmiechnęła się szatynka.-Buziaki w czółko i wynocha-oznajmiła radośnie.
  Po czułościach trwających chwile, Maxi wraz z Federem wyszli z gracją z hotelowego pokoju.
-Musimy porozmawiać-zakomunikowali  w tym samym momencie, kiedy zamknęły się drzwi.
Odważą się na wyznanie prawdy?



_________________
Do ogłoszenia wyników na blogu nie pojawi się żaden rozdział. Wszystko wina nagrody. xD

Jako iż ktoś zabronił mi użalania się nad sobą,się nie wypowiem. XD
Ale chciałabym wam powiedzieć,że zmieniłam nazwę więc się nie przestraszcie. :P

Zachwycajcie się tytułem. Mój Misiek do wymyślił. :D

I jako iż spam stał się tak jakby tradycją *klik*.  Może nie jest to historia o Violettcie, ale na pewno warta przeczytania. I jeszcze o jednej z moich ukochanych książek. Do tego wspaniała autorka. :D

Oczywiście Sophie nie byłaby Sophie gdyby nie pochwaliła się kolejnym dyplomem. XD
Wkradł się mały błąd, ale co tam. xD
Jeszcze raz pięknie dziękuję Oli Pasquarelli za to niesamowite wyróżnienie. :)

Pięknie dziękuje za komentarze. ♥
Do zobaczenia w sobotę. :D