Szła zatłoczonymi chodnikami Buenos Aires. W rękach kurczowo ściskała stos kartek i teczek, które niosła do swojej pracy. Co chwilę odgarniała włosy spadające jej na twarz. Słońce znajdujące się wysoko na niebie rzucało swoje promienie na jej bladą, zmęczoną twarz. Powietrze było tak parne, że ciężko jej było oddychać, zresztą nie tylko jej.
Przez chwilę swojej nieuwagi – kiedy to zatracona była w rozmyślaniach jak bardzo ostra będzie reprymenda jej szefa – z rozpędu uderzyła w plecy wysokiego, postawnego mężczyzny. Cofnęła się o krok, a wszystkie dokumenty wypadły z jej rąk i rozsypały się po całym chodniku.
Ten odwrócił się z wyrazem wściekłości na twarzy.
- Ja… Ja prze… - Dziewczyna zaczęła się tłumaczyć widząc, że nie rozmawia ze szczególnie miłym człowiekiem.
Jednak ten mruknął coś niekoniecznie pochlebnego pod nosem, odwrócił się i ruszył w stronę przejścia dla pieszych.
Zrezygnowana spojrzała na kartki leżące na brukowanym chodniku. Część z nich już nie była tak śnieżnobiała jak wtedy, kiedy wychodziła z nimi z domu, a części już nie było w ogóle widać.
Kucnęła z rozpaczą i zaczęła zbierać porozsypywane dokumenty mając nadzieję, że choć połowę z nich uda się uratować. Wiedziała już, że jej szef na pewno nie będzie zadowolony i w najlepszym wypadku każe jej zostać w pracy po godzinach. A w najgorszym ją zwolni. Tak, rzeczywiście, to drobnostka.
Wtedy za plecami usłyszała swoje imię. Nie musiała podnosić głowy by domyślić się, do kogo należy ten głos. Rozpoznałaby go zawsze i wszędzie.
Ale to głupie. Przecież byli tylko przyjaciółmi.
- Pomogę ci.
Kątem oka widziała jak klęka obok niej i pomaga w zbieraniu papierów. Z nim poszło jej to o wiele szybciej.
Kiedy z zasięgu jej wzroku nie było widać już żadnych dokumentów, podniosła się z kucek do pozycji pionowej.
Ale nie przewidziała, że on w tym momencie zrobi to samo.
I wtedy ich spojrzenia się spojrzały. On wpatrzył się w jej idealne rysy twarzy, pełne usta i wystające kości policzkowe, a ona po prostu zatonęła jego ciemnobrązowych oczach.
- Francesca!
Sześcioletnia dziewczynka bawiąca się lalkami na różowym dywanie w swoim pokoju zdrętwiała. Podniosła gwałtownie głowę kierując spojrzenie na śnieżnobiałe drzwi, przez które wyjść można było na korytarz.
W myślach odliczyła do trzech, a wtedy one otworzyły się z hukiem.
W progu stanął ten, którego tak nienawidziła. Ten, który zabrał jej całe szczęście.
Widziała, jak zbliża się ku niej, jak stawia ciężkie kroki zmierzające w jej kierunku. Przerażona siedziała nadal w tym samym miejscu niezdolna do jakiegokolwiek ruchu. Jej bladoniebieskie oczy rejestrowały każdy jego ruch, w tym wielką rękę, którą uniósł do góry, a po chwili z zamachem opuścił na dół uderzając nią swoją własną córkę.
Siedziała skulona w kącie, rękami zasłaniając swoją głowę. Bała się. Bała się jego gniewu i tego, co może nastąpić po jego pełnym przekleństw i wrzasku monologu. W swojej bujnej wyobraźni czuła już ten ból, który rozchodził się po całym jej ciele w skutek kolejnych uderzeń.
I nie myliła się. Seria ciosów spadała na jej ręce, nogi i wszystko inne. Była przyzwyczajona do tego cierpienia, jednak z każdym kolejnym staczała się coraz głębiej.
Jej koszmar trwał już dziesięć lat czyli tyle, ile już była na tym świecie. Nie mogła obudzić się z tego snu, co tak bardzo jej ciążyło.
Wyszedł. Zostawił ją samą. Dziękowała Bogu, że nie musiała znosić więcej. Nie wiedziała, czy dałaby radę.
Drżącą ręką wzięła do ręki telefon, który leżał na stoliku. Był to stary model, który trzeba było ładować każdego dnia. Jednak jej – dziewczynce, a może już dziewczynie, która przeżyła zaledwie jedną dekadę – wystarczał w zupełności.
Jak najszybciej potrafiła wystukała numer swojego najlepszego przyjaciela.
- Leon – wyszeptała, kiedy odebrał po pierwszym sygnale. – Pomóż mi…
- Możesz już zdjąć mi tą chustkę z oczu?
- Jeszcze chwilę, Francesca, poczekaj.
Westchnęła ciężko. Złapała się kurczowo jego ręki i próbowała nie przewrócić się. Jednak nic nie było takie pewne. W końcu nic nie widziała.
- To tutaj.
Zatrzymali się. Odwiązał jej chustkę, jednak nadal zabronił jej otworzyć oczu. Zrobili jeszcze kilka kroków do przodu.
- Możesz spojrzeć.
Podniosła powieki. I zamarła.
Znajdowali się na wielkiej, zielonej łące. Wokół rosło pełno drzew, krzaków z jeżynami i innymi owocami. Na trawie leżał czerwony, a na nim poukładane były przeróżne produkty, takie jak jabłka, kanapki czy nawet lody.
- Wszystkiego najlepszego w dniu trzynastych urodzin, Francesca.
Spojrzała na niego. Jego uśmiech przemawiał do niej z taką siłą, że nie mogła oprzeć się odwzajemnieniu go.
Zarzuciła mu ręce na szyję i przywarła do niego całym ciałem. Objął ją ramionami i przytulił do siebie całując ją w głowę. I pomyśleć, że dwójka tych nastolatków chodziła dopiero do gimnazjum. Dojrzałością jednak przewyższali wszystkich dorosłych.
- Dziękuję, Leon. – Jej głos zadrżał z emocji. – Jesteś najlepszym przyjacielem na świecie.
Tej nocy znów do niej przyszedł. A miała nadzieję, że spędzi ją spokojnie. Myliła się.
Słyszała, jak zaskrzypiały drzwi jej pokoju. Do jej uszu dobiegł dźwięk ciężkich kroków stawianych na drewnianej podłodze jej pokoju. Nie otwierała oczu. Udawała, że śpi.
Poczuła jak ją dotyka. Jego wielkie dłonie jeździły po całym jej posiniaczonym ciele. Z jej oczu mimowolnie popłynęły łzy.
- Przestań, proszę… - szepnęła.
Ale on nie zareagował. Po raz kolejny od piętnastu lat ją wykorzystał. Nie wiedziała ile razy już to zrobił, po czwartym przestała liczyć. Miała dość. Dość wszystkiego.
Przy życiu utrzymywał ją tylko Leon – jej przyjaciel.
Przestał. Zszedł z jej łóżka i wolnym krokiem skierował się do drzwi.
- Dobrej nocy, córeczko.
Wyszedł zostawiając ją samą. Wtuliła twarz w poduszkę i zaniosła się cichym szlochem. Nie wiedziała, dlaczego to właśnie ją to spotkało. Przecież nigdy niczym nie zawiniła. Ale widocznie Bóg miał jakiś cel w tym, że skazał ją na takie cierpienia. W końcu nic nie dzieje się bez powodu.
Biegła. Biegła tak szybko jak tylko mogła. Jej nogi odmawiały już posłuszeństwa.
Rękawem bluzy otarła krew spływającą po jej twarzy. Czuła wielki ból w każdym, nawet najmniejszym fragmencie swojego ciała. Chciała już dotrzeć do celu, znów być w ramionach swojego przyjaciela, który przytuliłby ją z całej siły i dał poczucie przynajmniej chwilowego bezpieczeństwa. To było dla niej w tym momencie najważniejsze.
Wbiegła po kamiennych schodkach i już stała przed drzwiami jego domu. Zadzwoniła, zapukała. Czekała kilka sekund, aż te otworzyły się i stanął w nich Leon.
Widząc ją zamarł, jednak po chwili chwycił ją za rękę i wciągnął do środka, jednocześnie przyciskając do siebie. Głaskał ją po czarnych włosach i szeptał uspokajające słowa, którymi chciał zagłuszyć jej płacz.
Nie wiedział, który raz już przybiegła do niego o tej późnej porze, jednak w ciągu tych siedemnastu lat zdarzyło się to naprawdę wiele razy, a jemu za każdym razem towarzyszyły te same uczucia. Czuł wielkie współczucie do tej małej istotki, którą trzymał w ramionach i nienawiść do tego, który jej to robił. Sam nie wiedział, dlaczego jeszcze na to pozwalał. Może po prostu bał się zadziałać?
Odsunął ją od siebie i założył kosmyk błąkających się po jej poranionej twarzy włosów za ucho. Opuszkiem palców starł czerwoną krew wypływająca z jej rany na czole.
- Nie każ mi tam wracać – poprosiła rozpaczliwym szeptem.
Chwycił ją za posiniaczone dłonie i spojrzał w jej pełne bólu oczy.
- Nigdy.
A jednak wróciła. Wróciła po to, aby rok później wyślizgnąć się śmierci z rąk. Można powiedzieć, że tą śmiercią był jej własny ojciec. A Aniołem Stróżem, Wybawicielem, był Leon.
- Co się z nim stało? – spytała.
Siedziała na szpitalnym korytarzu w towarzystwie swojego najlepszego – i jedynego – przyjaciela.
Spojrzał na nią z troską.
- Dostał to, na co zasłużył – odparł dotykając jej bladego policzka. – Nie myśl o tym. To już przeszłość.
Zapatrzyła się w jego oczach. Widziała w nich tak wiele współczucia i miłości. Miłości, którą darzyli się od osiemnastu lat. Byli w końcu przyjaciółmi.
Ale przyjaźń a miłość – tak wielka różnica? Owszem, dla niej tak.
- I już nie wróci? – W jej głosie słychać było strach.
Pokręcił przecząco głową.
- Nie wróci – zaprzeczył.
W jej spojrzeniu nadal czaił się niepokój.
- Nie znajdzie mnie? – Histeria w jej głosie narastała z każdą chwilą.
Objął ją ramieniem i przytulił mocno do siebie.
- Nie znajdzie – rzekł. – Nie pozwolę na to.
Wtuliła twarz w jego ciepły tors i zaczęła wdychać jego zapach. Był on jedyny w swoim rodzaju, nigdy takiego nie spotkał, nie czuła.
Powoli odsunęła się od niego. Ich spojrzenia spotkały się.
Chwycił ją za trzęsącą się rękę.
Czuli to samo.
Zaczęli się do siebie zbliżać. Ich twarze dzieliły już tylko centymetry, które oni pokonali w kilkanaście sekund. Nawet nie wiedzieli, kiedy ich usta spotkały.
Dotykał jej poranione wargi swoimi. Nie odstraszyły go nawet te przecięcia na nich, które były w końcu tak dobrze wyczuwalne.
A ona? Ona nie zastanawiała się nad tym co robi. Wtedy żyła chwilą. Chwilą, która była najlepszą w jej życiu.
Oderwali się od siebie.
Widziała jego zdezorientowanie, za to on doskonale czuł jej speszenie.
- Przecież jesteśmy tylko przyjaciółmi – wyszeptała starając się powstrzymać drżenie swojego słabego głosu.
Ścisnął mocniej jej dłoń.
- Tak – potwierdził. – Tylko przyjaciółmi.
Oderwała wzrok od jego twarzy. On swoje spojrzenie skierował na kartki, które trzymał w rękach.
- To… to twoje. – Wyciągnął je w jej stronę.
Wzięła je od niego.
- Dziękuję.
Ale on nie wiedział, że dziękuje mu za wszystko co zrobił dla niej przez tyle lat. A ona po prostu nie była świadoma, że jej słowa odnoszą się właśnie do tego.
Oboje byli zdziwieni tym, co przed chwilą zobaczyli nawzajem w sobie. On zobaczył w niej dojrzałą kobietę, która mimo tak trudnego życia brnie dalej, przed siebie, a nie nastoletnią dziewczynę, która tak bardzo cierpi.
Ona dostrzegła w nim mężczyznę, który tak bardzo jej pomógł, mężczyznę, który był przy niej od małego, który uratował ją od śmierci.
- Muszę już iść – rzekła wreszcie.
Podrapał się po głowie.
- Tak… ja też.
Powoli odwróciła się na pięcie i ruszyła przed siebie, w kierunku swojej pracy.
Znów to czuła… To, co wtedy, kiedy przybiegła do niego w nocy. To, co czuła w szpitalu podczas rozmowy z nim.
Ale to nieistotne. Byli przecież tylko przyjaciółmi.
**********
Cudo,cudo i jeszcze raz cudo. *O*
Mam nadzieje, że tutaj również pozostawicie coś po sobie. :)